sobota, 4 maja, 2024
Strona głównaKulturaFilmFantastyczne Zwierzęta i zabicie świata Harry’ego Pottera

Fantastyczne Zwierzęta i zabicie świata Harry’ego Pottera

Kochałem Harry’ego Pottera. Tak jak pewnie wielu czytelników niniejszego portalu, książki z tej serii były jednymi z pierwszych, jakie miałem przyjemność przeczytać w życiu, zaś filmy pierwszymi, na które wybrałem się do kina. Pamiętam, jak wyczekiwałem kolejnych części oraz dyskutowałem z innymi fanami na nieco prymitywnie wyglądających już forach internetowych.

Tak, był tu też Colin Farrell

Seria przez wiele lat trwała w hibernacji – i słusznie. Po co odgrzewać trupa, kiedy powiedziało się o nim już wszystko? Niemniej jednak uniwersum jest na tyle bogate, że z pewnością można było w nim stworzyć jeszcze wiele wspaniałych historii. Dlatego tak dużo obiecałem sobie po serii Fantastycznych Zwierząt. I wiecie co? Wydaje mi się, że już nie mam ochoty wracać do świata czarodziejów stworzonego przez J.K. Rowling.

Tekst zawiera spoilery.

Fantastyczne Zwierzęta i jak je znaleźć

Pierwszy film nie zapowiadał katastrofy, która miała nadejść dopiero później. Ameryka początku XX wieku urzekała swoim designem, klimatycznymi ulicami i charakterystycznym, eleganckim ubiorem ludzi krążących po ulicach. Bardzo spodobał mi się pomysł odkrywania na nowo świata czarodziejów oczami mugola, Jacoba Kowalskiego, który okazał się bardzo sympatyczną oraz nieźle zarysowaną postacią.

Newt Skamander, de facto główny bohater, również został potraktowany przez twórców w sposób oryginalny. Poprzez jego zapadający w pamięć, dziwny sposób bycia, trudno było go nie polubić. Nawet fani komedii romantycznych (do których się zaliczam) mieli swoje 5 minut. Zarówno Newt, jak i Kowalski zakochali się ze wzajemnością w dwóch siostrach.

Przyznaję się, że uroniłem łzę, kiedy jednemu z nich próbowano wymazać pamięć. Na szczęście siła miłości była tak ogromna, iż rzucony urok okazał się nieskuteczny. Brzmi naiwnie? Cóż, taka była właśnie pierwsza część – baśniowa, luźna i bardzo przyjemna w oglądaniu. 

Wątek głównego złego, czyli Grindelwalda okazał się najsłabszym ogniwem Fantastycznych Zwierząt. Niemniej jednak można było wybaczyć twórcom ten mankament, ponieważ pierwszy film był zaledwie wstępem do nowej historii, którą przygotowała dla nas J.K. Rowling, tu wcielająca się w scenarzystkę. Jakoś trzeba nakreślić przecież wątki, by później wyrzeźbić z nich coś ciekawego. Zresztą, film niemal na każdym kroku starał się powiedzieć widzowi: “spokojnie, to dopiero początek. Więcej zobaczycie wkrótce”. 

Jude Law to lokomotywa pociągowa serii

Fantastyczne Zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda

Prawdziwa tragedia nadeszła jednak z drugą częścią, tym razem skupioną nieco bardziej na czarnym charakterze serii, granego wtedy przez wyklętego medialnie Johnny’ego Deppa

Zacznijmy od samej motywacji antagonisty polegającej na chęci zniszczenia świata mugolskiego i dominacji nad nim poprzez świat czarodziejów. Brzmi znajomo? Grindelwald okazał się być po prostu Lordem Voldemortem 2.0. Zdaje się, że czarne charaktery rodzące się w głowie Rowling nie mają innych problemów, niż kwestia walki z mugolami. Po 7 tomach i 8 filmach podobnego konfliktu opisanego w sadze o Harry’m Potterze, wymagać można o autorki chociaż odrobiny więcej oryginalności.

Pal licho już powracające wątki. Logika zachowań bohaterów woła o pomstę do nieba. Jestem dość niewrażliwy na tego typu kwestie, ale w tej drugiej części sagi postacie niemal całkowicie zmieniły swoje charaktery i postradały przy tym zmysły. Queenie, dziewczyna Kowalskiego, nagle zweryfikowała swojej priorytety życiowe i obraziła się na jedno nieopatrzne zdanie (pomimo tego, że czyta w myślach). Przedstawiciele Ministerstwa Magii zachowują się tak, jakby zbliżające się tsunami kilka metrów od plaży było uznawane przez nich za niegroźną falę uderzeniową. Te niuanse bardzo bolą mózg widza.

Najbardziej zawodzi jednak sama budowa scenariusza. Przez większość filmu nie dzieje się absolutnie nic wartościowego. Można odnieść wrażenie, że środek jest niepotrzebny i powstał tylko po to, aby usprawiedliwić pomysł producentów wyprodukowania kilku dzieł z tej serii (widać, że kazus Hobbita nikogo nic nie nauczył). Dynamika nie istnieje, a potęgowane przez brak racjonalnego zachowania dziury fabularne są tylko truskawką na torcie, jak to zwykł mawiać Tomasz Hajto

Image
Popatrzmy jeszcze na Jude’a Lawa

Wydarzenia przyspieszają z prędkością światła w samej końcówce, kiedy nagle na jaw wychodzi podmiana dzieci na Titanicu i fakt posiadania przez Albusa Dumbledore’a nadbagażowego rodzeństwa (brata nieznanego czytelnikom wcześniejszych książek). Wszystko to jest jak uderzenie w twarz niemiłym przedmiotem i zamiast podbijać zainteresowanie, wzbudza politowanie oraz zażenowanie.

Druga część cyklu miała jedną dobrą stronę i była nią niewątpliwie postać dyrektora Hogwartu, grana przez znakomitego Jude’a Lawa. Doskonale zrozumiał, jak ma przedstawić kreację legendarnego bohatera. Kradł dosłownie każdą scenę ze swoim udziałem. Jestem w stanie zaryzykować twierdzenie, że obejrzenie “Zbrodni Grindelwalda” jest warte poświęcenia swojego wolnego czasu choćby tylko ze względu na te 10 minut, kiedy ten brytyjski aktor pojawia się na ekranie.

Był to też ostatni film z udziałem wspomnianego wcześniej Johnny’ego Deppa. Krytykowano go za kreację złego czarnoksiężnika, choć moim zdaniem była to krytyka niesłuszna. Paradoksalnie miał pomysł na tę postać i, być może, w kolejnych częściach mógłby nieco rozwinąć skrzydła. Pech chciał, że musiał grać na podstawie kiepsko napisanego scenariusza. Szkoda, że zbiegło się to z jego zawirowaniami w życiu osobistym, co ostatecznie doprowadziło do zerwania kontraktu.

Kinowy Grindelwald jest tak potężny, że zmienia się z jednego hollywoodzkiego przystojniaka w drugiego

Fantastyczne Zwierzęta: Tajemnice Dumbledore’a

Nie miałem wielkich oczekiwań co do trzeciej części cyklu. Ilość absurdów, które pojawiły się poprzednio, nie napawały optymizmem co do rozwoju serii. Niemniej jednak, być może z samego faktu, że J.K. Rowling przestała być jedyną scenarzystką, zgrabnie wybrnięto ze wszystkich zakamarków i ślepych uliczek fabularnych. Trzecią część oglądało się całkiem przyjemnie, choć trudno nazwać ją dobrym filmem.

Całość w końcu zaczęła trzymać się kupy. Twórcy, niczym Pan Złota Rączka, zgrabnie naprawili mankamenty poprzedników, choć w ten sposób stworzyli też szereg nowych. Największą wadą całego widowiska jest to, że nieświadomie zamknęła całość historii. Wątki wszystkich bohaterów zostały niemal całkowicie rozwiązane, zamykając tym samym jakieś pole do ich ciekawego rozwoju. Sprawia to, że po zakończeniu cała intryga niemal wraca do stanu początkowego. Jaki sens był w tworzeniu poprzednich części, skoro czwarta będzie musiała być już zupełnie czymś nowym i rozpoczynać nowe wątki?

Mads Mikkelsen również nie sprawdził się w roli Grindelwalda. Jest to zastanawiające, ponieważ to chyba pierwsza rola, w której ten znakomity Duńczyk nie dał sobie rady. Jego Gellert jest typowym hollywoodzkim bad guy’em, który jest zły dla samego bycia złym. Twarz nie wykazuje emocji, a aktor zdaje się grać bez żadnego zaangażowania. Smutno ogląda się sceny z jego udziałem. To właśnie wtedy zrozumiałem, jak słabym pomysłem było zwolnienie Deppa.

Efekty specjalne oczywiście robią wrażenie, ale co z tego? Jeżeli fabuła staje się mało angażująca, jakość formalna widowiska cierpi. Design nowych „fantastycznych zwierząt” również nie grzeszy oryginalnością – przypominają one po prostu zwykłe sarny, chociaż akurat animacja oraz realizacja to oczywiście pierwsza klasa.

Patrzcie, to jest uniwersum Harry’ego Pottera, a ja je zaraz spuszczę w kiblu

Fantastyczne Zwierzęta: Zbrodnie Warner Bros

Seria Fantastycznych Zwierząt to niechlubny przykład tego, jak potężnie można zniszczyć znaną i lubianą markę. Potencjał w świecie wykreowanym przez J.K. Rowling niewątpliwie jest, a w bardziej umiejętnych rękach mógłby zostać bardzo fajnie wykorzystany. Gdyby to była restauracja, to rozbudzono apetyt fanów pierwszą częścią, obrzydzono im jedzenie drugą, a przy trzeciej podano samą wodę na „odwal się” i pożegnano.

Czytaj także:

Nie wiem, jaki był w tym pomysł, aczkolwiek ostatecznie okazał się nietrafiony przez zbytnie rozwleczenie i brak pomysłu na odpowiednie powiedzenie „stop” w kolejnych rozdziałach. Zastanawiam się na ile jest to wina historii wymyślonej przez autorkę, a na ile błędnych decyzji producenckich. W każdym razie, franczyza Harry’ego Pottera (czy też Świat Czarodziejów, jak określają go twórcy w nowych produkcjach) należy teraz do niechlubnego grona uniwersów z niewykorzystanym potencjałem, których ostatnie filmy nadają się jedynie do zapomnienia, tak jak to było, niestety, choćby w przypadku Gwiezdnych Wojen

Polecamy:

ARTYKUŁY POWIĄZANE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

NajNOWsze

NajPOPULARNIEJsze