Szkoły państwowe przestaną kształcić
Wielu zapewne powie, że nie kształcą od dawna i że raczej stawiają wymagania niż próbują przyczynić się do rozwoju ucznia. Ważniejsza jest wymyślona w oderwaniu od realnie istniejącego dziecka podstawa programowa niż zainteresowania i potrzeby ucznia. Słyszano tam o neurodydaktyce, ale zamiast ją uwzględnić, wspomina się o niej na szkoleniach i zostawia za drzwiami, żeby czasami nie przeszkadzał w pracy nad tym, co uczeń w założeniu powinien umieć. Na szkoleniach i korytarzach kiwa się głowami, a potem robi swoje. Trochę jak w tej starej piosence Elektrycznych Gitar: Wszyscy zgadzają się ze sobą, a będzie nadal tak jak jest.
Wydawałoby się więc, że to właściwie nic nowego, ale trzeba przyjąć, że teraz już nie będzie można specjalnie krytykować metod nauczania. Nie można krytykować czegoś, czego nie ma. A proces zamieniania szkół w olbrzymie świetlice z zajęciami opiekuńczymi zamiast dydaktycznych przyspiesza. Nauczyciele odchodzą — proces ten nawet bardziej niż upadek strajku nakręciły pomysły Czarnka z dodatkowymi godzinami w pensum, dodatkowymi godzinami do dyspozycji ucznia, dorzucaniem kolejnych indoktrynacyjnych cegiełek… Cóż, właściwie każdą swoją wypowiedzią dodawał nauczycielom motywacji, ale nie do pracy w zawodzie, tylko do jego zmiany.
Nie stanie się oczywiście tak, że nie będzie w ogóle nauczycieli. Będą. Ale przyjdą, pokręcą się po obejściu i wyjdą. Postawa minimalistyczna — tak to będzie wyglądać. W sumie dziwię się, że niektórzy nadal jeżdżą na wycieczki, przynoszą swoje pomoce, prowadzą dodatkowe zajęcia przygotowujące do konkursów, za które częstokroć się nie płaci. Zakładam jednak, że czasy Stanisław Bozowskich powoli się kończą. Chociaż właściwie — już się skończyły.
Oblężenie szkół prywatnych
Póki co szkoły prywatne korzystają z sytuacji. I nie zawsze jest to ich zasługa, to nie tak, że ich pomysł na edukację okazał się wyjątkowy. Najczęściej mają lepsze wyniki na egzaminach zewnętrznych. Częstokroć rodzicom w związku z tym wydaje się po prostu, że prezentują one wyższy poziom niż szkoły państwowe. Teraz dodatkowo zaczęli się obawiać rozrastającego się chaosu. Okienka, zastępstwa, brak nauczyciela przedmiotu… I przestraszeni chaosem rodzice wysyłają dzieci do szkoły prywatnej. Pierwsze takie wzmożone zainteresowanie wprowadziła wraz z reformą Zaleska, a właściwie był to uboczny efekt jej pomysłów. Kolejni ministrowie edukacji mniej lub bardziej świadomie dokładali swoje cegiełki. Niezadowolenie z wypłat po wprowadzeniu Polskiego tak zwanego Ładu dolało oliwy do ognia.
W państwowych szkołach dyrektorzy nie mają zbyt wielkich możliwości docenienia pracownika — dodatek motywacyjny niewiele tutaj zmienia. Jeśli pracownik nie czuje się doceniony, pracuje gorzej. Wydaje się, że może być inaczej w szkołach prywatnych — tam zarządzający mają większy wpływ na wynagrodzenie nauczyciela. Pytanie oczywiście, czy z tej możliwości skorzystają. Zapewne ci rodzice, którzy coraz liczniej starają się dla swoich pociech o miejsca w szkołach prywatnych, właśnie na to liczą. Jeśli się tak nie stanie, będą mieli po prostu droższą niż dotychczas świetlicę.
(jest jeszcze edukacja domowa, ale o niej napiszę oddzielny artykuł)
Pytania na koniec
To, co nas tak naprawdę czeka, jeśli moje wróżenie z fusów się sprawdzi, to zwiększenie społecznych różnic. Bogatych będzie stać na edukację, a biednych na świetlicę, o ile w ogóle będzie komu jeszcze tych dzieci pilnować. Jeśli uznamy, że zmiany te są nieuniknione jak zderzenie z kometą w filmie Nie patrz w górę, to faktycznie trzeba zacząć organizować ucieczkę. Tylko dokąd? I czy nas na nią stać? W końcu Nowy Chaos podpowiada, że nauczyciel nie zalicza się nawet do klasy średniej — chyba że wzorem ministra będę pracować na kilku etatach.
Pozostaje jeszcze jedno pytanie, na które każdy będzie musiał sam sobie odpowiedzieć. Czy powinno się uciekać, zostawiając innych z katastrofą?
Zobacz też:
Prawda w tym artykule jest tylko na początku, a mianowicie że ważniejsza jest podstawa programowa a nie zainteresowania dziecka oraz o tym, że nauczyciele pokiwają głowami a i tak zrobią swoje. Rodzice natomiast nie zabierają dzieci do szkół prywatnych czy na edukację domową bo tam jest wyższy poziom nauczania a dlatego, że dość mają psychozy ocenozy i miliona sprawdzianów. Można realizować podstawę programową mając jako najważniejszy cel zainteresowania dziecka i to rodzice dostają na edukacji domowej i w alternatywnych placówkach stąd taki trend. Tylko, że w szkołach publicznych też jest to możliwe, w niektórych budzących się szkołach zachodzą zmiany ale nadal jest silna grupa nauczycieli, który pokiwają głowami a i tak zrobią swoje, po staremu.
@Milena. Pracuję zarówno w szkole państwowej jak i prywatnej. Uwierz mi, że bardziej chodzi o zachowanie pozorów w szkole prywatnej jak państwowej.
Nie, nie jest to możliwe Milenko. Nie jest możliwe, żeby „realizować podstawę programową mając jako najważniejszy cel zainteresowania dziecka”. Po pierwsze – zainteresowanie dziecka to nie jest „najważniejszy cel” państwowej szkoły, wiec nauczyciel pracujący w takiej placówce, po prostu nie wywiązywałby się ze swoich obowiązków robiąc to. I w myśl najnowszych przepisów kurator mógłby go natychmiast zwolnić bez żadnego „ale” bo ma do tego kruczek prawny. Po drugie to jest po prostu fizycznie niemożliwe, nawet gdyby jakiś idealista chciał to wprowadzać. Publiczne szkoły mają w klasie po 30 i więcej osób. To jest po prostu FIZYCZNIE NIEMOŻLIWE, żeby wszyscy lubili np. fizykę i się nią interesowali. W szkołach prywatnych klasy maja po około 15 osób lub mniej. W edukacji domowej to sa wręcz indywidualne przypadki lub grupki 3-4 osób + nauczyciel.
Wnioski wyciągnij sobie sama i nie siej utopijnych bzdur.