sobota, 9 listopada, 2024
Strona głównaPracaOstatni bastion katolicyzmu. Po co rodzice posyłają dzieci na religię?

Ostatni bastion katolicyzmu. Po co rodzice posyłają dzieci na religię?

Wydawało się, że z obecnością religii w szkole problem mają głównie innowiercy, ateiści i agnostycy. W końcu trudno im wytłumaczyć dziecku, dlaczego oddziela się je od grupy na jedną lekcję i skazuje na zsyłkę do świetlicy lub biblioteki. Jeszcze trudniej wyjaśnić dzieciom, dlaczego gloryfikuje się cierpienie poprzez umieszczanie wizerunku martwego mężczyzny w niemal każdej sali lekcyjnej.

Rodzicom nie podobało się między innymi pokazanie dzieciom, że cierpienie uszlachetnia, że Jezus cierpi za ich grzechy i że ukazuje okrucieństwo (fot. piqsels)
  • Rodzicom, którzy deklarują się jako katolicy, przeszkadza epatowanie cierpieniem i okrucieństwem na lekcjach religii
  • Okazuje się, że szkolne katechezy to często ostatni bastion „praktyki religijnej”, który właśnie wali się z hukiem
  • Niektórzy rodzice zachowują się po jak ktoś, kto nie chce zapisać dziecka na próby orkiestry, a potem dziwi się, że nie zagra ono na koncercie

Wydawałoby się, że to właśnie dla ludzi o niekatolickiej wizji świata, a jednocześnie posyłających dziecko do szkoły publicznej, katecheza stanowi główny problem. Ostatnio coraz częściej docierają jednak… głosy z wewnątrz. Jakby sprawa religii w szkole zaczęła psuć się od środka. Słychać głosy należące do ludzi, którzy uważają się za katolików, ale zgłaszają wobec zorganizowanej wersji tej religii pewne anse.

Treści przekazywane na lekcjach są niewłaściwe?

Dość często można ostatnio trafić w mediach na wypowiedzi oburzonych rodziców, zdziwionych, że w ramach zajęć z religii katolickiej (dla niewtajemniczonych — na tym polega szkolna katecheza) pojawiają się pewne treści. Dla przykładu przypomnę o podręczniku „Spotkanie dzieci Bożych”, a konkretniej o ćwiczeniu podobnym do powszechnie znanego łączenia kropek. Dorysowane przez ucznia elementy mają utworzyć krzyż wokół Jezusa. Nad nim widnieje napis:

Cierpi Jezus za me czyny,

choć sam nie ma żadnej winy

Rodzicom nie podobało się między innymi pokazanie dzieciom, że cierpienie uszlachetnia, że Jezus cierpi za ich grzechy i że ukazuje okrucieństwo. 

Cóż, niby trudno się nie zgodzić — właśnie taki był cel tego ćwiczenia. Rodzice więc pozornie słusznie zgłosili zastrzeżenia. Jednocześnie jednak chyba nie zauważyli, że to, co ich oburzyło, to kwintesencja religii katolickiej. Tak przynajmniej pamiętam ją z czasów, w których miałem z nią bardziej bezpośredni kontakt. Wszyscy ludzie są grzesznikami, a Jezus umiera za ich winy. Dziwienie się obecności ukrzyżowania na katechezie jest… dziwne. Szczególnie, gdy pomyślimy, że dziecko wykonuje ćwiczenie w sali, w której znajduje się krzyż. Pewnie zresztą zna całą scenę z tzw. drogi krzyżowej lub z obchodów jednego z kluczowych dla tej religii świąt — Wielkanocy. W końcu jako dziecko rodziców wierzących bywa w kościele. I zna pewnie słowa pieśni „Wisi na krzyżu”, której tekst przedstawia mniej więcej te same treści, co ćwiczenie z podręcznika „Spotkanie dzieci Bożych”.

W Polsce chodzenie na religię i msze wcale nie jest równoznaczne. Przekonałem się o tym, gdy byłem wychowawcą klasy. Miałem z ramienia szkoły zaprowadzić na rekolekcje uczniów zapisanych na religię. Po drodze wyjaśniłem, że nie będę zwracał im uwagi ani upominał, bo nie mam pojęcia, jakie zachowanie obowiązuje w takich sytuacjach i że pewnie oni wiedzą, co i kiedy powinni robić, bo — jak założyłem — chodzą na msze z rodzicami. Większość jednak ostatni raz — wyłączając wesela, rekolekcje itp. — była w kościele na swojej komunii.

Po co właściwie uczęszczają na religię? Bo babcia; bo inni chodzą; bo tak łatwiej sobie zapewnić sakramenty, a kto wie, czy się w przyszłości nie przydadzą. Różnie. Wiara nie jest wcale najczęstszą odpowiedzią tak dzieci, jak i ich rodziców. O ukrzyżowaniu i całej otoczce słyszą więc po raz pierwszy w szkole od katechety. 

Może zamiast narzekać na to, jakie wartości przekazuje się dzieciom na zajęciach poświęconych religii katolickiej, po prostu nie zapisywać je na katechezę? To nie są zajęcia obowiązkowe. W końcu jeśli nie chcesz, żeby dziecko grało w piłkę, to nie zapisujesz go na piłkarski trening. Z jakiegoś powodu w przypadku katechezy dzieje się coś innego. Jakby ludzie zapisywali dziecko na piłkę nożną, ale oczekiwali, że nauczy się tam gry na gitarze.

I w drugą stronę

Archidiecezja Krakowska przygotowała ponoć ulotki informujące o konieczności chodzenia na katechezę, jeśli chce się przystąpić do sakramentów. Najwidoczniej uznano, że członków klubu pod nazwą Kościół Katolicki należy o takich sprawach powiadomić. Mnie wydało się to oczywiste, ale już dla niektórych zainteresowanych takie nie było. Ulotka ma dla nich nie tyle charakter informacyjny, co perswazyjny. Coraz mniej dzieci i młodzieży interesuje się uczęszczaniem na zajęcia z religii. W warszawskich podstawówkach na katechezę zapisanych jest 72 proc. uczniów, ale w szkołach średnich to już zaledwie ok. 30 proc.

Trzeba ich (oraz rodziców) jakoś przekonać. Tylko do czego? 

Skoro ktoś — w przeciwieństwie do mnie — uważa, że cały świat został stworzony przez wszechmocną istotę, która z miłości do ludzi poświęciła swoje dziecko, to na pewno zechce posłać własną pociechę na zajęcia poświęcone takiej postaci. Prawda? Otóż niekoniecznie. Niektórym zależy na tak zwanych sakramentach, które daje instytucja roszcząca sobie prawo do reprezentowania absolutu na Ziemi, ale już niekoniecznie na uczestniczeniu w lekcjach organizowanych przez tę instytucję.

Czytaj też:

Tymczasem dla niektórych ulotka stanowi formę szantażu. Jolanta Gajęcka — cytowana m. in. przez Onet dyrektorka jednej z krakowskich podstawówek — stwierdza, że ulotka straszy. Co jest w niej strasznego? Same katechezy, czy może wskazanie, że wierzący powinni na nie uczęszczać? Nie wiem. Wydaje mi się mocno zagmatwane to, co robi Kościół, oraz niektórzy pozornie identyfikujący się z jego działalnością ludzie. Nie chcą zapisać dziecka na próby orkiestry, a potem dziwią się, że nie zagra na koncercie.

Rozwiązanie

Skoro to wszystko jest takie straszne, a treści przekazywane przez Kościół Katolicki (m. in. w podręcznikach) okazują się niezgodne z sumieniem konkretnej osoby, to chyba nadszedł czas na wypisanie dziecka z tej organizacji. Dać sobie spokój z lekcjami, z sakramentami i z całym sztafażem. Po co należeć do klubu, z którego wartościami nam nie po drodze? I po co zapisywać do niego dziecko?

Polecamy:

Michał Domagalski
Michał Domagalski
Pisarz. Autor "Poza sezonem" (nominacja do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius oraz do Nagrody im. Kazimiery Iłłakowiczówny) oraz "za lasem/". Publicysta. Sporadycznie nauczyciel.
ARTYKUŁY POWIĄZANE

6 KOMENTARZE

  1. Oczywiście podyktowana ideologicznie bzdura i kłamstwo. Religia w Polsce i na świecie ma się dobrze. natomiast cierpienie jest wpisane w ludzki żywot. No może nie dotyczy to specjalnie snobistycznych, hedonistycznych postępaków z majątkiem po cinkciarzach- rodzicach i kretynów omamionych zachodnim barbarzyństwem.

    • Brawo Jan. Klub, organizacja … wychowawca, który nie wie jak trzeba się zachować w miejscu publicznym ( Kościół- świątynia chyba wszystkim wiadomo, ze takim miejscem jest) i jeszcze manifestuje to uczniom? Tragedia dla mnie. Już lepiej gdyby im nic nie powiedział i nie zwracał uwagi. Taka mowa daje im pośrednie przyzwolenie , ze mogą robić co chcą. Jeśli ja nie chodzę do teatru, to nie trzeba mi jako nauczycielowi mówić , jak należy się w nim zachować. Jeśli nie uczestniczę w obradach Sejmu , to nikt nie musi mnie uczyć , jak należy się zachować w salach sejmowych, bedac z klasa na wycieczce . A mogłabym im powiedzieć – robta co chceta bo ja tu nie byłam , nie wiem. Artykuł mocno tendencyjny a miałam nadzieje , ze przeczytam w nim coś mądrego.

      • Bzdury piszesz. W każdym kościele obowiązują inne zasady idź na mszę w kościele protestanckim, ewangelickim czy prawosławnym. Nie wspomnę już o meczecie czy synagodze. Nie wystarczy być cicho i nie przeszkadzać.
        Poza tym przypuszczam, że autor był niezadowolony, że w ramach swoich obowiązków musiał sprawować opiekę nad uczniami podczas ich praktyk religijnych. Całkowicie to rozumiem i popieram, nie od tego są nauczyciele i nie od tego jest szkoła.

      • „Taka mowa daje im pośrednie przyzwolenie , ze mogą robić co chcą. Jeśli ja nie chodzę do teatru, to nie trzeba mi jako nauczycielowi mówić , jak należy się w nim zachować.”
        A nie jest to czasem tak, ze kulture sie wynosi najpierw z domu rodzinnego? Czy to ze w kosciele uczniowie maja sie zachowac poprawnie oznacza ze juz gdzie indziej to nie? Od kiedy to jestemy jako Polska krajem gdzie wszyscy musza byc katolikami i znac zwyczaje wszystkich religii? Proponuje przejechac sie w ciagu wakacji na Podlasie. Bedzie miala Pani okazje zobaczyc i zwiedzic cerkwie, meczety i synagogi i tam zobaczyc jak rozne sa zwyczaje.
        Co do cytowanego „robta co chceta” – pan Michal napisal jedynie ze nie czuje uprawniony do zwracania uczniom uwag co do ich zachowania i tyle. Nie napisal nic o zgodzie na swobodne i niewlasciwe zachowanie.

  2. A mi się podoba. Polscy pseudokatolicy (większość „katolików”) to nieświadomi heretycy. Albo rybki, albo akwarium. Nawet w Biblii jest napisane: „bądź gorący lub zimny, jeśli będziesz letni, wyrzygam cię z ust moich”.

  3. Jelsi nie wierzysz to nie posylaj dzieciaka na religie – proste. Ludzie ktorzy robia to dla kogos nie wiedza co czynia. KTO UWIERZY I PRZYJMIE CHRZEST BEDZIE ZBAWIONY.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

NajNOWsze

NajPOPULARNIEJsze