Różnice będą przynajmniej dwie – w przypadku filmu Jamesa Camerona na ekrany trafił on w wersji zremasteryzowanej, a więc dostosowanej do obecnej technologii i standardów kinowych. Przemysław Czarnek nie ma zamiaru dokonać nawet takiego liftingu swojego opus magnum. A przede wszystkim, w przypadku Lex Czarnek 3.0 seans się odbędzie, bez względu na to, czy ktokolwiek będzie zainteresowany oglądaniem. Może zresztą inny tytuł filmu będzie pasował lepiej do tego, co ze swoją ustawą robi szef MEiN?
Lex Czarnek jak horror z lat siedemdziesiątych
Lex Czarnek już w pierwszej wersji zawierało wiele kontrowersyjnych zapisów. Od początku liczono, że Andrzej Duda zgłosi weto, sam publikowałem na TrueStory.pl list otwarty do Pierwszej Damy – byłej nauczycielki – w tej właśnie sprawie. I kiedy prezydent ustawę zawetował, odtrąbiono sukces. Czarnek szybko jednak ogłosił, że jego pomysły wraz z wetem nie umrą. Czyżby więc tytuł horroru z lat siedemdziesiątych – „A jednak żyje”? Tam w ostatniej scenie okazuje się, że potwór – nomen omen – jednak żyje.
Zmutowane dziecko, które siało postrach, udaje się zniszczyć. Ale – SPOILER ALERT – jak dowiadujemy się w ostatniej scenie filmu, potworek odradza się. Potworek! To dobra nazwa na odradzające się pomysły Czarnka, zawarte w propozycji ustawy. „A jednak żyje” wydaje się więc lepszą propozycją niż Niekończąca się opowieść. Szczególnie, że horror jako gatunek bardziej pasuje do Lex Czarnek niż fantastyka dla dzieci. Chociaż… będzie miała ona wpływ na dzieci i rodziny, a elementy baśniowe…
Odradza się nie tylko sama ustawa, ale też jej założenia zwiastują przywodzi powrót do czasów większej kontroli – zapowiada powrót modelu centralistycznego. Może nauczyciel nie będzie się bał konsekwencji wynikających z recytowania „Reduty Ordona”, jak to miało miejsce w „Syzyfowych pracach” Żeromskiego… Ale w miejscu utworu Mickiewicza znajdzie się coś innego. Coś, co – jak zapowiedział minister – kurator uzna za treści demoralizujące. Na przykład edukacja seksualna lub równościowa.
Przemysław Czarnek zapowiada: „I’ll be back”
Będzie to więc taki polski „Powrót do przyszłości”. Taka komedia science fiction, z tym że w reżyserii Przemysława Czarnka dowcipy mogą okazać się nieśmieszne dla większości widzów. Niczym w filmie Roberta Zemeckisa o przyszłości naszych dzieci będzie decydować przeszłość. Ciekawe, że zgodnie z sondażem przeprowadzonym przez OKO.press największe poparcie dla pomysłów ministra znajdujemy w grupie respondentów 60+. Siła sentymentu?
Tęsknota za czasami młodości jest zrozumiała, ale skazywanie dzieci na edukację rodem z PRL, skupiającą się na kontroli i jednomyślności (jedynej słusznej myślności, nie dla wszystkich pomyślności) już nie. Tyle że w przypadku filmu Zemeckisa przyjemność z podróży w czasie skończy się wraz z końcem seansu otarciem łzy nostalgii, a Przemysław Czarnek na dobre cofnie uczniów w czasy słusznie minione.
Polecamy:
- Czarnek chce likwidacji Karty Nauczyciela. I co wtedy?
- Nowatorstwo stania w miejscu, czyli Przemysław Czarnek i jego pomysły
A może oglądamy jednak thriller polityczny? Trudno oprzeć się takiemu wrażeniu, gdy wywodzący się z tej samej partii prezydent wetuje ustawę kolegi. Takie tytuły jak „Wszyscy ludzie prezydenta” (chociaż to nie prezydent ma tutaj swoich ludzi, prawda?) czy „Suma wszystkich strachów” same przychodzą na myśl. Może zresztą – wnioskując po zapowiedzi ministra – powinniśmy się spodziewać serialu na Netfliksie? Kto wie, czy skończy się na jednym sezonie.
Czytaj też: