piątek, 26 kwietnia, 2024
Strona głównaPrawoReklama alkoholu w internecie. Czas załatać lukę w prawie

Reklama alkoholu w internecie. Czas załatać lukę w prawie

Ostatnio posłanka Lewicy Razem Paulina Matysiak wywołała prawdziwą burzę w mediach społecznościowych, wskazując, że czas skończyć z promocjami na alkohol i zapewnić przestrzeganie zakazu reklamy alkoholu w internecie. A jeśli też prześladuje was wyraz twarzy Janusza Palikota na reklamach jego trunków w social mediach, to wiedzcie, że cała sprawa rozchodzi się o jedno słówko w ustawie.

How do you do fellow kids? (Fot. Instagram)

Zakaz publicznej reklamy alkoholu. Co to znaczy?

W ustawie o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi możemy przeczytać, że reklama napojów alkoholowych to „publiczne rozpowszechnianie znaków towarowych napojów alkoholowych lub symboli graficznych z nimi związanych, a także nazw i symboli graficznych przedsiębiorców produkujących napoje alkoholowe, nieróżniących się od nazw i symboli graficznych napojów alkoholowych, służące popularyzowaniu znaków towarowych napojów alkoholowych”.

Natomiast zgodnie z ustawą za reklamę nie uważa się informacji używanych do celów handlowych pomiędzy przedsiębiorcami zajmującymi się produkcją, obrotem hurtowym i handlem napojami alkoholowymi.

Do tego reklama i promocja napojów alkoholowych z wyjątkiem piwa jest zabroniona. Złocisty trunek może być przedmiotem promocji, ale pod serią wymogów, z których najważniejszy to zakaz emisji spotów przed godziną 20. Innymi z nich są także niekierowanie reklamy do osób małoletnich czy niewywoływanie skojarzeń z relaksem lub wypoczynkiem.

NIEKIEROWANIE REKLAMY DO OSÓB MAŁOLETNICH? (Fot. wykop)

Zakaz reklamy alkoholu. Palikot sprzedaje wódkę nastolatkom

Cała kontrowersja rozchodzi się o termin „publiczne reklamowanie”. Oznacza to po prostu targetowanie się na potencjalnie nieograniczoną ilość odbiorców. Cechy publicznej reklamy na pewno mają przedstawienia marek piwa na billboardach, słupach reklamowych, gablotach na przystankach, w spotach w radiu czy TV, a także zamieszczone w barach czy restauracjach ogólnie dostępnych. Reklama, o którą chodziło posłance Matysiak, oczywiście była publiczna, bo przecież każdy może wejść do Lidla i kupić 24 piwa w cenie 12.

Co innego z reklamami całego spektrum napojów wyskokowych, które obecnie produkuje hurtowo Janusz Palikot. Były poseł nie udaje nawet, że nie targetuje się na młodzież z takimi wynalazkami, jak smakowa wódka o wdzięcznej nazwie Wyjebongo, czy piwo z dodatkiem wyciągu z konopi indyjskich Buh. Sama nazwa tej pierwszej już sugeruje jej związek z relaksem, co przecież miało być zakazane.

Dopóki jednak kampania toczy się w internecie ze szczególnym naciskiem na social media, dopóty Palikot będzie zasłaniał się tym, że nie działa w sposób publiczny, a zatem w ogóle nie będzie to reklama w rozumieniu ustawy. To zresztą wierzchołek góry lodowej, bo ostatnio atakują mnie też reklamy wina z sympatyczną skądinąd Weroniką Książkiewicz, a wcześniej wyświetlało mi się multum promocji likierów czy whisky.

Zakaz reklamy alkoholu. Czy Facebook jest jak plac?

Czy reklama w social mediach, na których intensywnie swoje napoje wyskokowe promuje Palikot, jest publiczna? Otóż zdaniem organów ścigania, które odmawiają wszczynania postępowań przeciwko byłemu posłowi, zdecydowanie nie. Przecież żeby widzieć reklamę na Facebooku, trzeba mieć tam konto. A zatem Palikot nie targetuje się na nieokreśloną grupę odbiorców, a tylko na użytkowników z kontem na portalu, i to takich, którzy skończyli 18 lat.

To oczywiście zupełna bzdura, bo tak samo można powiedzieć, że telewizja nie targetuje nieokreślonej części populacji – a tylko tego jej wycinka, który ma telewizor i podpisaną umowę z dostawcą mediów. Policja zyskuje jednak wygodny argument do tego, by nie zajmować się sprawą, której nie rozumie i przeciwko której zasadniczo nic nie ma – przecież chodzi tylko o jakieś tam piwko, które posterunkowy z chęcią sobie chlupnie po powrocie ze służby.

Tymczasem można nawet znaleźć orzeczenia Sądu Najwyższego, w których sędziowie wprost wskazują, że internet powinien być traktowany jak miejsce publiczne. W uzasadnieniu do ustawy alkoholowej można znaleźć definicję słowa tego określenia jako takie, które jest uczynione w miejscu publicznym (np. na wiecu, na ulicy, na pochodzie) lub w sposób publiczny, np. za pośrednictwem książki, prasy, radia, telewizji, internetu.

Czytaj także:

Co można zatem z tym zrobić? Wystarczyłoby choćby doprecyzowanie w ustawie, że reklama publiczna oznacza również każdą reklamę zamieszczoną w internecie, a taka promocja Wyjebongo i Buha szybko by się skończyła. Osoby zainteresowane tymi trunkami i tak się o nich dowiedzą, a tak pracując nad tym tekstem sam złapałem się na tym, że zachciało mi się ich spróbować.

Inna sprawa jest taka, że przy tej interpretacji możemy niechcący doprowadzić do sytuacji, w której osoby pijące alkohol „w internecie” – np. na streamach czy w filmikach na Youtubie – spożywają go w miejscu publicznym, co jest przecież zakazane i traktowane jako wykroczenie. Policja mogłaby zapukać nie tylko do Palikota, ale też np. do Tomka Kopyry z bloga blog.kopyra.com. Moja odpowiedź? Zlikwidować ten zakaz, albo chociaż wpisać do kodeksu, że internet nie jest „miejscem”. Ale to materiał na inny tekst.

Polecamy:

Bartłomiej Król
Bartłomiej Król
Prawnik, publicysta, redaktor. Na TrueStory pisze głównie o polityce zagranicznej i kulturze, chociaż nie zamierza się w czymkolwiek ograniczać.
ARTYKUŁY POWIĄZANE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

NajNOWsze

NajPOPULARNIEJsze