Rzeczywistość zweryfikowała te plany – w ciągu całego życia znalazłem kilka ciekawych kamieni, ze dwie skamieniałości, łuskę z pierwszowojennego pocisku i parę monet. Tęsknoty pozostały – dziś zapośredniczam doświadczenie szukania skarbów na YouTube: namiętnie oglądam filmy detektorystów, poławiaczy z magnesem neodymowym czy paleontologów-amatorów. Moim ostatnim odkryciem są mudlarkerzy – londyńczycy grzebiący w błocie brzegów Tamizy.
Mudlark. Co to takiego?
Określenie „mudlark” pochodzi z przełomu XVIII i XIX wieku. Wówczas oznaczało bardzo ubogie osoby, które zdecydowały się zarabiać na życie poszukiwaniem cennych przedmiotów na plażach Tamizy – „cennych”, czyli zgubionych bądź wyrzuconych przez bogatszych i możliwych do spieniężenia. W czwartym tomie „London Labour and the London Poor”, olbrzymiej publikacji Henry’ego Mayhew poświęconej klasie robotniczej i marginesowi stolicy Wielkiej Brytanii, znalazła się wypowiedź trzynastoletniego mudlarkera, Martina Priora. Okazuje się, że jednym z poszukiwanych przez niego dóbr był węgiel:
Kiedy barkarze przerzucają węgiel, który ma być przeniesiony z barki na brzeg, kawałki wpadają do wody i mułu, a my je potem podnosimy. Czasami brodzimy w błocie po kostki, innym razem po kolana. Czasami bryły węgla nie toną, ale pozostają na powierzchni mułu; innym razem szukamy ich rękami i nogami.
Wśród pozyskiwanych w ten sposób dóbr Prior wymienił również kawałki żelaza, miedzi czy drewna, fragmenty lin, a nawet bryły tłuszczu. Wszystko to, znajdowane w okropnych warunkach higienicznych, mogło znaleźć swoich nabywców i pozwolić mudlarkerom na pewien minimalny poziom egzystencji.
Mudlarking dzisiaj
Współczesny mudlarking to już oczywiście zupełnie inna para kaloszy – nie smutna konieczność dla najuboższych, tylko w pełni akceptowalne hobby dla klasy średniej. Z dawnym łączy go właściwie tylko nazwa i miejsce – brzegi Tamizy i ewentualnie innych brytyjskich rzek (choć oczywiście nie ma przeciwwskazań, by uprawiać go wszędzie tam, gdzie tylko jest to legalne i możliwe).
Londyn – podobnie jak Ankh Morpok w prozie Terry’ego Pratchetta – zbudowano na nim samym. Historia miasta sięga przynajmniej czasów rzymskich, w których już był metropolią – osiągając nawet 30 tysięcy mieszkańców. Wiele stuleci później stanowił stolicę globalnego imperium, nad którym nigdy nie zachodziło słońce. Nic dziwnego, że Tamiza nieustannie wypłukuje na swoje brzegi okruchy historii.
Czego zatem szukają współcześni mudlarkerzy? Choć z rzadka trafiają się im współczesne dobra – pieniądze czy biżuteria – polują przede wszystkim na świadectwa dawnych wieków. Jednym z najczęstszych znalezisk są gliniane fajki, fragmenty naczyń, monety i żetony oraz butelki. Te ostatnie, jeśli są uszkodzone, bywają przez mudlarkerów upcyclingowane – np. jako ozdobne przyciski do papieru czy abażury.
Zdecydowana większość znalezisk to śmieci, które przez dystans lat stały się atrakcyjne – butelka sprzed kilku lat to odpad, butelka sprzed wieku to już zabytek. Mudlarkerom zdarzają się jednak naprawdę cenne znaleziska. Rozpoznawalny w tym środowisku YouTuber i autor Jason Sandy znalazł chociażby rzymską spinkę do włosów wykonaną z kości, a Rae Lee z władz Society of Mudlarks – złoty pierścień żałobny z XVII wieku.
Mudlarking jest zjawiskiem w pewnym zakresie uregulowanym prawnie – legalne uprawianie tego hobby w stolicy Wielkiej Brytanii wymaga zezwolenia od Port of London Authority oraz opłacenia stosownej składki. Niektóre rejony nadbrzeża są całkowicie wyłączone z takiej aktywności. Oprócz zezwolenia warto zadbać też o odpowiednie obuwie, rękawiczki i szczepienie przeciw tężcowi.
YouTube’owa nisza
Tak jak wspomniałem już na początku – mudlarking to nie tylko hobby, ale i pewna YouTube’owa nisza. Wśród kanałów, które z pewną regularnością oglądam, mogę polecić:
- Si-finds Thames Mudlark (86 tys. subskrypcji),
- nicola white mudlark – Tideline Art (126 tys. subskrypcji),
- Northern Mudlarks (69 tys. subskrypcji) – o tyle interesujący, że dotyczący poszukiwań poza Londynem.
Dlaczego w ogóle odnajduję w tych filmach – i jak pokazują liczby: nie jestem w tym sam – przyjemność? Myślę, że to doskonała forma transferu doświadczenia. Choć idea mudlarkingu niezwykle mnie pociąga, obecnie nie znajdę w swoim życiu przestrzeni na takie hobby – abstrahując od tego, że jego uprawianie w Polsce mogłoby być znacznie utrudnione; na uporządkowanych na przełomie XIX i XX wieku bulwarach wiślanych w Krakowie mogę znaleźć co najwyżej na wskroś współczesne butelki po piwie.
Polecamy:
- Przyrodnicy kontra archeolodzy. Zmiany klimatu napędzają konflikt
- Rak marmurkowy. Zmutowany rzeźnik zagraża polskim rzekom
Zapośredniczając doświadczenie przez ekran dostaję okruchy związanych z nim radości – ekscytacji poszukiwań i radości związanej z udanymi „trafami”. Jednocześnie nie muszę inwestować w to nadmiernie dużo czasu, nikt nie pośle mi zdziwionego spojrzenia, no i nie muszę się martwić tężcem.
Czytaj też: