- Oblaci – mnisi zajmujący klasztor w sercu Świętokrzyskiego Parku Narodowego – chcą go zamienić w drugą Jasną Górę
- Dyrekcja ŚPN przymyka oko na szkodliwą dla środowiska działalność mnichów
- Według projektu byłego ministra środowiska Michała Wosia, spod jurysdykcji ŚPN ma zostać wyłączony teren wokół klasztoru, co umożliwi Skarbowi Państwa podarowanie go oblatom
- Bezcenny przyrodniczo obszar będzie wtedy w jeszcze większym stopniu zdany na ich łaskę
Niestety, w Polsce – kraju, w którym zwyciężyła kontrreformacja – handluje się i jednym, i drugim. A najlepiej świadczy o tym historia stojąca za pojawieniem się samego billboardu.
Jego fundatorzy – Stowarzyszenie MOST wraz z Pracownią na rzecz Wszystkich Istot – nazywają go „symbolicznym”. To dlatego, że był tylko jeden. Na zakupienie większej liczby tablic w mieście nie było tych organizacji stać. Stać z pewnością byłoby ich przeciwników w tej potyczce: zakon Oblatów Najświętszej Maryi Panny oraz Ministerstwo Klimatu i Środowiska.
O co chodzi?
Łysiec. Jasna Góra naszych przodków
O Łysiec – szczyt sąsiadujący w Paśmie Łysogór Gór Świętokrzyskich ze szczytem najwyższym, czyli z Łysicą. O Łysicy pewnie żeście nie raz słyszeli. Znajduje się na niej słynne gołoborze a góra słynie z tego, że miały się na niej odbywać sławetne sabaty czarownic. A o Łyścu? Słyszeliście kiedyś? Słyszeliście, tylko pewnie aż do momentu, kiedy to przeczytacie, pozostaniecie nieświadomi, że to właściwa nazwa szczytu znanego dzisiaj jako Święty Krzyż. Szczytu, od którego nazwę wzięły całe Góry Świętokrzyskie i region.
Historia Łyśca ściśle wiąże się z dziejami Polski. A od pewnego momentu – z dziejami kościoła rzymskokatolickiego w naszym kraju.
Przez wieki Łysiec był bowiem świątynią bóstw pogańskich, czczonych przez zamieszkanych w promieniu setek kilometrów ludzi. Wykopaliska archeologiczne wskazują, że oddawano tam cześć bogom Lelum i Polelum oraz bogini Łado. Zabezpieczone pozostałości wałów kultowych można obejść i obejrzeć. Znajdują się bowiem nie gdzie indziej jak właśnie na szczycie Łyśca.
Dlaczego Łyścowi zmieniono nazwę na Święty Krzyż? Bo jak głosi legenda, już w XI wieku król Bolesław Chrobry – otrzymawszy od węgierskiego księcia Emeryka relikwie krzyża świętego – postanowił o ufundowaniu tam klasztoru, który będzie je chronił. Zaszczytna rola strażników świętości przypadła ojcom benedyktynom. Klasztor nazwano, oczywiście, klasztorem Świętego Krzyża, a żeby było prościej, na Święty Krzyż przemianowano cały Łysiec.
Benedyktyni odchodzą. Pojawiają się oblaci
W 1819 roku, klasztor benedyktynów na Świętym Krzyżu skasowano na mocy bulli papieża Piusa VII. Był nierentowny. Opactwo przeszło na własność skarbu ówczesnego państwa – Rosji. W dwóch budynkach zorganizowano Instytut Księży Zdrożnych – miejsce odosobnienia dla kapłanów, którzy „zbłądzili”, w pozostałych – carskie więzienie o zaostrzonym rygorze. W kamienne posadzki i grube mury klasztoru wsiąkały łzy i krew schwytanych przez Rosjan powstańców styczniowych. Zakład okrył się tak ponurą sławą, że nie mówiono o nim inaczej niż „polski Sachalin”.
Funkcję więzienia, opactwo pełniło i w czasach II RP. Trzymano tu zarówno zwykłych bandytów, jak i więźniów politycznych, w tym Stiepana Banderę i Sergiusza Piaseckiego – poetę, pisarza i późniejszego oficera Armii Krajowej. W 1936 roku, na Święty Krzyż przybyło kilku misjonarzy z zakonu oblatów. Są tam do dziś, co w skali tysiącletniej historii klasztoru i tak stanowi zaledwie mgnienie oka.
Po drugiej wojnie światowej, podczas której klasztor był siedzibą gestapo i miejscem kaźni tysięcy jeńców radzieckich, budynki opactwa znów – niejako – podzielono. Kościół i część opactwa oddano w użytkowanie oblatom, którzy zorganizowali tam muzeum swojej działalności misyjnej. Druga część zabudowań mieści Muzeum Przyrodnicze i należy do dyrekcji Świętokrzyskiego Parku Narodowego.
Świętokrzyski Park Narodowy to trzeci najstarszy park narodowy w Polsce. Oficjalnie powstał w 1950 roku, ale tak naprawdę był następcą stosowanych na tym terenie wcześniej form ochrony przyrody. W 1920 roku powstał bowiem rezerwat Chełmowa Góra. W 1924 powstały rezerwaty na szczycie Łysicy i na szczycie Łyśca. Te trzy rezerwaty oraz tzw. „Czarny Las” – teren w Dolinie Czarnej Wody stanowią dziś obszary ochrony ścisłej położone w granicach obejmującego przestrzeń 76,26 km2 ŚPN.
Wkrótce to się może jednak zmienić.
Turystyko religijna, zmartwychwstań!
Od kilkunastu lat na szczycie Łyśca, w samym sercu ściśle chronionego obszaru i z inicjatywy gospodarujących tam oblatów, kwitnie bowiem turystyka religijna. A apetyt, jak wiadomo, rośnie w miarę jedzenia. Obecnie już wprost mówi się, że diecezja sandomierska – do której należy teren przekazany przez państwo oblatom na prawie zasiedzenia – chce ze Świętego Krzyża uczynić drugą Jasną Górą. Chce setek tysięcy pielgrzymów w samym sercu jednego z najcenniejszych przyrodniczo i kulturowo obszarów chronionych w kraju.
I nic nie zaczęło się nagle.
Co prawda, oblaci starali się o nadanie im tytułu własności klasztoru wraz z terenem, na którym stoi, już od lat 90-tych, ale nawet Komisja Majątkowa musiała odrzucić ich żądania i stwierdzić, że nie są w stanie nijak udowodnić, że są „spadkobiercami” zakonu benedyktynów, który opactwo stawiał. Nie są. Przyszli i zostali na prawie gości, aż w końcu – całkiem niedawno – ich pobyt na szczycie Łyśca prawnie usankcjonowano. I poczuli, że są u siebie.
Zaczęło się od odtworzenia zniszczonej przed laty drogi krzyżowej. Oblaci postawili serię kapliczek, które niczym do tych oryginalnych nie nawiązują i które stoją, pomimo że wydane przez konserwatora zabytków zezwolenie o charakterze czasowym już dawno przestało obowiązywać.
Potem była rozbudowa zaplecza gastronomicznego na potrzeby pielgrzymów. W tym celu oblaci przebili sztuczne przejście pomiędzy zabytkowymi częściami klasztornego podziemia. Przy tej okazji natknięto się na ślady osadnictwa datowane na czasy przedchrześcijańskie, które zabezpieczono pod nadzorem archeologicznym oraz… zniszczono siedlisko chronionych nietoperzy, nie informując o tym służb odpowiedzialnych za nadzór przyrodniczy na terenie ŚPN.
W 2006 oblaci zorganizowali na Łyścu „Świętokrzyskie Millenium”, czyli obchody tysiąclecia życia monastycznego w tym miejscu. Cała impreza kręciła się wokół fałszywej opowieści o tym, jakoby opactwo ufundowała żona Mieszka I, czyli Dąbrówka. 120 tysiącom przybyłych pielgrzymów nie przeszkodził fakt, że w 1006 roku królem Polski był już Bolesław I Chrobry, z którym łączy się legenda powstania klasztoru. Zapewne za to świetnie się bawili przy wybudowanej bez zgody konserwatora zabytków scenie oraz modląc przy ołtarzu postawionym na terenie porośniętym przez liczne, ściśle chronione siedliska i gatunki. To podczas tej imprezy posadzono też na Świętym Krzyżu Dąb Jana Pawła II, postawiono krzyże upamiętniające „dzieci nienarodzone” i nasadzono całą serię roślin obcych dla naturalnej flory tego terenu. Większość z postawionych na potrzeby imprezy obiektów trwa do dziś. Wojewódzki konserwator zabytków zapytany, czy oblaci otrzymali na te działania jego zgody nie jest w stanie odnaleźć wydanych – bądź nie wydanych – przez siebie decyzji.
Teren w samym sercu parku wykrojony przez ministra dla oblatów
W 2017 roku, Wojewódzka Rada Ochrony Zabytków postawiła jednoznacznie tamę zakusom zakonników na budowę nowego, trzykondygnacyjnego skrzydła klasztoru. Oblaci szybko jednak znaleźli sobie nowego sprzymierzeńca, który wpadł na jeszcze bardziej kosmiczny od tej budowy pomysł. Był to minister środowiska z partii Zbigniewa Ziobry – Michał Woś.
Odwołano go z funkcji ministra środowiska 6 października 2020 roku. W ostatnim dniu urzędowania Michał Woś podjął jednak kilka decyzji osłabiających system ochrony przyrody w Polsce. Jedną z nich była decyzja o zmianie granic Świętokrzyskiego Parku Narodowego. Opracowany przez niego projekt rozporządzenia zakładał… usunięcie z granic Świętokrzyskiego Parku Narodowego terenu o powierzchni 1,3 ha na szczycie Łyśca – tego, na którym stoi klasztor. Po co? Po to, aby Skarb Państwa mógł przekazać go oblatom „w darze”.
W zamian rozporządzenie przewiduje włączenie do ŚPN ponad 60 ha lasu pod Grzegorzowicami. Szkopuł w tym, że to zamiana siekierki na kijek. Las pod Grzegorzowicami nie przeszedł badań środowiskowych, które potwierdziłyby jego wyjątkową i godną ochrony wartość przyrodniczą. Co więcej, znajduje się dobrych parę kilometrów od granic parku, w żadnym miejscu się z nim nie łącząc ani do niego nie przylegając. To po prostu kawał lasu gdzie indziej.
Stowarzyszenia przyrodnicze i ekolodzy są zbulwersowani.
Zapisy ustawy jasno mówią, że aby jakiś teren wyłączyć spod zapisów o jego szczególnej ochronie, należy jednoznacznie udowodnić, że stracił nieodwracalnie swoje walory zarówno przyrodnicze, jak i kulturowe. Co w takim razie odjaniepawlili na szczycie Łyśca oblaci? Czego nie dopatrzyła dyrekcja Świętokrzyskiego Parku Narodowego, że do takiej bezpowrotnej utraty doszło? Dlaczego przez 69 lat nie sygnalizowała problemów? Jak to możliwe, że nie zajęła się tym jeszcze prokuratura? Że nie weszło tam CBA? Gdzie jest raport NIK w tej sprawie?
Że oblaci gospodarują nie najlepiej – o tym wiedziano już w momencie pojawienia się tandetnych kapliczek i zlekceważenia dat wyznaczonych przez konserwatora zabytków w 2002 roku. Ale przecież park powołano w 1950 roku, w 11 lat po tym, jak Święty Krzyż zbombardowała Luftwaffe. Czy naprawdę teraz jest gorzej niż w te kilka lat po nalotach bombowych? I czy naprawdę już nic nie da się w tej sprawie zrobić? Czy jako Polacy te przyrodnicze dobra kulturalne i przyrodnicze utraciliśmy już na zawsze? Kto za to odpowiada? I dlaczego jeszcze nie stoi przed sądem?
Nikt nic nie wie
W Polsce od ponad dwóch dekad nie powstał żaden nowy park narodowy. Haniebnie mały odsetek powierzchni kraju objęty jest tą najwyższą formą ochrony, bo jej powołanie to koszty, których nikomu nie chce i nie opłaca się ponosić. Jak to możliwe, że nie potrafimy zadbać o to, by zachować dla potomnych tę garstkę, garsteczkę ponadczasowego dobra, które udało nam się ocalić?
Z pisma, jakie Stowarzyszenie MOST przesłało do Najwyższej Izby Kontroli wynika, że oblaci nie konsultują z obecnym dyrektorem Świętokrzyskiego Parku Narodowego Janem Reklewskim swoich planów ani prowadzonych działań. Reklewski przyznaje, że nie miał pojęcia o „pielgrzymce motocyklistów”, w której wzięło udział 5000 właścicieli głośnych jednośladów, spędzonych w samo serce ściśle chronionego terenu. Nie wiedział o imprezie na 120 000 osób. Ani o organizacji konkursu „na najgłośniejszy wydech auta”.
I tak sobie myślę: na Świętym Krzyżu w 2018 roku zamontowano też oświetlenie, które rozprasza mrok puszczańskiej nocy i rozświetla fasadę bazyliki. Zgaduję, że ufundowano je na użytek – a raczej na pohybel – mieszkających w Świętokrzyskim Parku Narodowym sów uszatek, nietoperzy i innych zwierząt nocnych. Myślę, że „doceniają” je szczególnie w sezonie lęgowym i zakładam, że dyrektor parku, pan Jan Reklewski również o nim nie wie. Szkoda.
Idą trudne czasy dla kościoła. „Trzeba się napaść i nażreć”
W Polsce nie udała się nie tylko reformacja. W Polsce nie miał nawet szans przetrwać kościół lednicki.
Mamy już Licheń, mamy Jezusa Chrystusa w Świebodzinie. Mamy Wielką Wyciskarkę do Cytryn na warszawskim Wilanowie i wcale nieodległy od Świętego Krzyża Kałków, gdzie stoi słynny tupolew, z którego machają do nas namalowani – w stylu niezwykle prymitywistycznym – Lech i Maria Kaczyńscy. Czy mnie by zdziwiło, gdyby oblaci postanowili jutro owinąć klasztor na Łyśccu łańcuchem lampek choinkowych i zorganizować w Puszczy Jodłowej historyczną rekonstrukcję amerykańskiej konkwisty? Nie. Otóż prawdopodobnie nawet nie drgnęłaby mi powieka.
Ale drży mi coś więcej na myśl, że to nie kościół nam się własnymi rękami na taką społeczną pijawkę wyhodował. W jego aktywnym tuczeniu uczestniczyły absolutnie wszystkie władze III RP, bez wyjątku. I może to jest tak, że pycha kroczy przed upadkiem. Że próbują się teraz napaść i nażreć, bo widzą, co nadchodzi. A nadchodzi wielkimi krokami ogromna fala laicyzacji i głębokiej społecznej niechęci. Zbliża się to, co wydarzyło się na zachodzie Europy, gdzie dawne kościoły są dziś bibliotekami, księgarniami, domami kultury, barami i restauracjami.
Nie mam wątpliwości, że przyjdzie czas, kiedy klasztor na Łyścu znów będzie własnością nas wszystkich. Ale zanim to się stanie, powinniśmy upewnić się, że oblatom nie uda się ich skok na kasę. Bo przede wszystkim jest to skok na coś o wiele od pieniędzy ważniejszego – skok na dobro narodowe nas wszystkich, na integralność ochrony polskiej przyrody i na samą przyrodę. Nie wolno nam do tego dopuścić, dlatego czas uważnie patrzeć Ministerstwu Klimatu i Środowiska na rozedrgane ręce.
[…] Dzisiaj opisuję ponownie, na łamach TrueStory.pl. Zapraszam do lektury i powkurzania się razem ze mną. […]