Larry 7: Miłość na fali. Przygody przegrywa na luksusowym statku
Larry Laffer jest łysiejącym, niskim facetem po 40-stce z wielkim nosem, chodzącym w poliestrowym garniaku. Na dodatek jest mocno zafiksowany na punkcie seksu i dość ograniczony intelektualnie. Nic więc oczywiście dziwnego, że jego powodzenie u kobiet jest bliskie zeru. W siódmej części przygód (a właściwie szóstej, bo Larry 4 nigdy nie powstał), główny bohater udaje się w rejs „Statkiem miłości” HGW Babilon, na czele którego stoi seksowna pani kapitan Kasia, która od razu wpada w oko naszemu zakolakowi.
Jedynym sposobem, aby zdobyć szansę na spotkanie z nią, jest wzięcie udziału w konkursie Pucharu Zdobywców Pani Kapitan. Polega on na wygraniu szeregu zawodów, wymagających od kandydatów wykazania się sprawnością fizyczną, intelektualną oraz zwykłym szczęściem. Jak można się oczywiście domyślić, Larry nie posiada żadnej z tych cech.
„Leisure Suit Larry 7: Love for Sail”, bo tak brzmi oryginalny tytuł, to klasyczna przygodówka typu point and click. O poziomie humoru świadczy fakt, że rolę kursora spełnia prezerwatywa. Kiedy jest zwinięta, Larry po prostu podejdzie w dane kliknięte miejsce. Jeżeli jest przeciwnie, pojawia się menu akcji, dzięki któremu można wejść w interakcję z danym przedmiotem lub osobą.
Możemy też przeglądać swój ekwipunek i dowolnie próbować łączyć ze sobą różne przedmioty. W każdym momencie istnieje możliwość kliknięcia w opcję „Obejrzyj”, co sprawi, że narrator wyrazi swoje zdanie o danym przedmiocie.
Jak wspomniałem, w grze chodzi o to, by wziąć udział i wygrać w we wszystkich zawodach. Konkurencja nie śpi i Larry musi być po prostu najlepszy. Niestety, pierwsze podejścia świadczą, że będzie to trudna przeprawa. Główny bohater nie potrafi nawet rzucić kulą do kręgli, a w konkursie na najlepiej ubranego faceta otrzymuje 2 punkty na 1000.
Oczywiście w grę nie wchodzi, by ściągnął swój poliestrowy garnitur (tym bardziej, że, jak powiedział narrator, „programiści nie przewidzieli nawet takiej animacji”). Musi więc znaleźć takie metody na oszustwo i perswazję napotkanych NPCów, dzięki którym ustawi pewne sytuacje pod siebie. Dopiero po zaliczeniu wszystkich konkurencji, Larry będzie mógł odwiedzić upragnioną kajutę Pani Kapitan.
Larry 7: Miłość na fali. Bezwstydny humor i świetny polski dubbing
Głównym atutem tytułu jest bezwstydny, jadący po bandzie humor. Nie są to proste żarty z seksu w stylu „American Pie”, czy „Ostrej jazdy”. Twórcy zadbali o dużo nawiązań do popkultury, żartów z toksycznej męskości oraz wyśmiewania stereotypów. Dużo dobrego robi też relacja Larry’ego z narratorem, który niemal cały czas się z niego nabija. Jest to chyba też jedyna gra przygodowa, której protagonista ma w menu opcji możliwość rozebrania się.
Co prawda zadziała ona tylko w niektórych momentach, bo w innych narrator twierdzi: „Nie tutaj! Obserwuje Cię teraz za mało ludzi!„. Nawet w ustawieniach znajduje się suwak dotyczący „poziomu świńskości”. Oczywiście jest to kolejny dowcip, gdyż po każdorazowej interakcji, pojawia się komunikat, że „gra jest już wystarczająco świńska”.
Sporą zasługą w tak dobrym poziomie poczucia humoru jest tłumaczenie autorstwa Mariusza Ogińskiego oraz duet Jacka Czyża wcielającego się w narratora i Jerzego Stuhra grającego Larry’ego.
Słynny polski aktor, znany z roli Maksa Paradysa w Seksmisji, czy komisarza Ryby w „Killerze”, idealnie wpasował się łysiejącego podrywacza po czterdziestce, który myśli tylko i wyłącznie o seksie, a który jest na tyle bezpośredni i komiczny, że aż uroczy w swojej nieudolności podrywu.
Jacek Czyż swoją udawaną powagą dodatkowo hiperbolizuje zaistniałe absurdy różnych sytuacji. Wszystko to sprawia, że mamy do czynienia z jedną z najlepiej zdubbingowanych gier w historii polskiego gamingu.
Larry 7: Miłość na fali. Autorzy gry byli świadomi jej wad
Oczywiście nie ma róży bez ognia i nawet w najpiękniejszym diamencie mogą znaleźć się jakieś rysy. Larry cierpi na klasyczną przypadłość przygodówek z tamtego okresu, gdzie logika jest strasznie naciągana, a czasem trzeba klikać na oślep, aby znaleźć rozwiązanie danego problemu.
Animacje również zdają się zrobione być na kolanie – już nawet w czasach premiery w 2000 roku mocno odstawały poziomem dopracowania. Oczywiście gra jest świadoma swoich niedociągnięć, a Larry nawet podczas jednej konwersacji z narratorem mówi:
– Ty… A czemu ja tak dziwnie wolno chodzę?
– Bo Al Lowe postanowił zaoszczędzić na programistach i wypuścił niedopracowany produkt.
W tle towarzyszy nam wspaniała muzyka jazzowa, którą skomponował niejaki Frank Zottolli – aż dziw, że nie zrobił on większej kariery. Jego dzieła są na tyle oryginalne, że od razu wpadają w ucho, na tyle skomplikowane, że nie wywołują zażenowania, a jednocześnie na tyle proste, że idealnie sprawdzają się jako granie do kotleta.
Czytaj także:
- „Rusty Lake: Roots”. Drugie życie przygodówek
- „Robin Hood: Legenda Sherwood”. Dowódca ograniczonej umysłowo kompanii
Przyznam, że chciałem napisać ten tekst szybciej, a Larry’ego jedynie odświeżyć sobie z filmików na YouTube. Tymczasem przy swoim braku jakiegokolwiek czasu przeszedłem ponownie całą grę i bawiłem się wyśmienicie. Szkoda, że już nie robi się takich tytułów – z pasją, niewymuszonym humorem, który w swoich nawiązaniach bywa czasem głęboki i z muzyką, która zostaje w pamięci po latach. Ach, Panie Al Lowe… Czemu nie zrobił pan ósmej części?
Polecamy: