piątek, 6 grudnia, 2024
Strona głównaKulturaGry wideo„Rusty Lake: Roots”. Drugie życie gier typu room escape

„Rusty Lake: Roots”. Drugie życie gier typu room escape

Pamiętacie stare, przeglądarkowe gry we flashu z gatunku room escape, w których trzeba było klikać myszką, by znajdować ukryte przedmioty i rozwiązywać zagadki, by wyjść z pokoju? Nawiązują do nich producenci świetnego „Rusty Lake: Roots”, w którym wychodzenie z "pokoi" to sposób snucia opowieści, która łączy z sobą motywy z "Twin Peaks" oraz "Stu lat samotności".

James Vanderboom i jego pies. Pierwszy „pokój”, w którym musimy rozwiązywać zagadki, by odnaleźć „wyjście”. A w tle tytułowe jezioro Rusty Lake

„Rusty Lake: Roots”, wydana przez studio Rusty Lake, dzieje się nad jeziorem Rusty Lake

Producenci ze studia, które nazywa się po prostu… Rusty Lake, zasłynęli przede wszystkim wydawaną od 2015 r. serią flashowych gierek z serii „Cube Escape”, będących hołdem dla wspomnianych oldschoolowych produkcji, w jakie w latach 00. zagrywaliśmy się w internecie.

To bardzo prosta formuła gry przygodowej: nasza postać zostaje zamknięta w pokoju, a by z niego wyjść, należy rozwiązać serię zagadek. Prostota, a jednocześnie duża grywalność sprawiły, zresztą, że gra wyszła z internetu do realnego świata, a escape roomy stały się atrakcją turystyczną wielu miast.

Seria „Cube Escape” czerpie z klasycznych wzorców tego typu, dodając do nich elementy surrealistycznego horroru rodem z produkcji Davida Lyncha, ze słynnym „Twin Peaks” na czele. Główni bohaterowie tej serii nazywają się nawet Dale i Laura, najważniejszym punktem w przedstawionym świecie jest tytułowe jezioro, a w lasach i budynkach wokół niego kłębią się ciemne moce i tajemnicze postaci.

W tym samym uniwersum dzieje się akcja „Rusty Lake: Roots”, jednak jest to produkcja znacznie ambitniejsza, niż proste gierki w wyjście z pokoju z podstawionym straszakiem. Wykorzystuje ona bowiem gameplay polegający na wychodzeniu z pokoju jako maszynę narracyjną do opowiedzenia historii pewnej rodziny. A chociaż poradniki radzą wcześniej przejść 15 pozostałych gier z cyklu, by w pełni zrozumieć mistyczny i pokręcony świat gry, nie jest to wcale konieczne.

https://i.pinimg.com/originals/2a/01/92/2a0192953a4dd0d9735850bb49919717.jpg
Pan Kruk jest dosyć straszny, ale są w tym uniwersum gorsi od niego

„Rusty Lake: Roots”. Historia rodu Vanderboomów

Historia przedstawiona w „Rusty Lake: Roots” rozpoczyna się, gdy w połowie XIX wieku niejaki James Vanderboom (po holendersku oznacza to „z drzewa”) otrzymuje magiczne ziarno od swojego wuja. Trafiamy na ekran przedstawiający tę scenę, a następnie, jak w grach typu point-and-click, zdobywamy konewkę, napełniamy ją wodą, prosimy psa o wykopanie dołka i sadzimy drzewo, będące dosłownym i metaforycznym drzewem genealogicznym rodziny naszego bohatera – i w ten sposób „wychodzimy” z pierwszego „pokoju”. Rozwiązując analogiczne, chociaż coraz bardziej złożone zagadki, poznajemy historię trzech pokoleń rodu Vanderboomów, ogrywając trzydzieści trzy tego typu wydarzenia z ich życia.

A te pozostają dość niewesołe, nad rodziną bowiem zdaje się wisieć fatum, sprowadzające na kolejnych członków rodziny spiralę nieszczęść. Zwłaszcza po zagłębieniu się dalej w fabułę, można zauważyć wzorce z antycznych tragedii oraz duchowe dziedzictwo „Stu lat samotności” Gabriela Garcii Marqueza. Chociaż akcja „Rusty Lake: Roots” trwa nieco krócej, produkcję można i tak podsumować słynnym cytatem z tej powieści, że takie osoby jak Vanderboomowie nie mają swojej drugiej szansy na ziemi.

Radosna rodzinka Vanderboom pozuje do zdjęcia. Zaraz po nim… a zresztą, co ja będę spoilować…

„Rusty Lake: Roots”. Realizm magiczny i psychologiczny horror

Realizm magiczny, w którym porusza się oś fabularna gry, miejscami przechodzi w dość makabryczne rejestry, gdy stopniowo odsłania się przed nami intryga spajająca wszystkich członków rodziny. Mimo wszystko, może z wyjątkiem kilku zagadek, większość rozgrywki pozostaje dobrze wyważona między koszmarem a czarną komedią.

Przykład? W pewnym momencie na wczesnym etapie gry należy przejść przez sutek zmarłego wujka, którego ciało schowano w zegarze. Ostrzeżmy jednak, że w tej grze występuje kilka jumpscare’ów, a niczego się nie spodziewający gracz może spaść z krzesła. Jednak zasadniczo dreszczyk, który serwuje gra, jest bliższy horrorowi psychologicznemu w rodzaju „Dziecka Rosemary”, niż dosłownemu w stylu „Blair Witch Project”.

Czytaj także:

Gra jest dostępna za grosze na platformach gamingowych, ale co ciekawe, została też wydana, podobnie jak reszta gier z serii, na urządzenia mobilne. Wprawdzie gry w stylu point-and-click powstały, gdy smartfony nikomu się nie śniły, ale okazują się doskonale dostosowane do tego typu medium.

A rozwiązanie jednej zagadki trwa akurat kilka-kilkanaście minut – w sam raz na jazdę autobusem albo przerwę w łazience. Dzięki minimalistycznemu stylowi graficznemu i niepokojącej atmosferze, gra po każdej takiej sesji pozostawia uczucie niepokoju, po które chce się wracać. Ale to nieodłączna część jej uroku.

Polecamy:

Bartłomiej Król
Bartłomiej Król
Prawnik, publicysta, redaktor. Na TrueStory pisze głównie o polityce zagranicznej i kulturze, chociaż nie zamierza się w czymkolwiek ograniczać.
ARTYKUŁY POWIĄZANE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

NajNOWsze

NajPOPULARNIEJsze