piątek, 26 kwietnia, 2024
Strona głównaEkologiaSól i krew. O Jeziorze Aralskim oraz uzbeckiej bawełnie

Sól i krew. O Jeziorze Aralskim oraz uzbeckiej bawełnie

Możecie je jeszcze pamiętać ze starych podręczników do geografii albo atlasów. Leżące na granicy Kazachstanu i Uzbekistanu Jezioro Aralskie, bo o nim mowa, na dobrą sprawę już nie istnieje od późnych lat 80. Wszystko przez wieloletnią barbarzyńską politykę rolniczą, w ramach której komuniści i kapitaliści ramię w ramię zamienili przyjazną do życia oazę Azji Centralnej w piekło na Ziemi.

To kiedyś było jezioro, dzisiaj to pustynia Aral-Kum. Oba zdjęcia dzieli zaledwie ćwierć dekady (1989 i 2014) fot. Wikimedia

Przez setki lat dorzecza Syr-Darii i Amu-Darii były dla lokalnych imperiów tym samym, czym nie przymierzając, Nil dla Egipcjan. Położone na południe od wielkiego stepu dwie rzeki przez setki lat stanowiły oś, wokół której rozciągały się państwa Jedwabnego Szlaku. Jezioro Aralskie balansowało w naturalnym cyklu – wiosną topniały śniegi w górach Tien-Szan i Hindukuszu, zaś woda z nich spływała rzekami i zasilała pustynny akwen.

Tym razem komunizm zadziała, obiecuję

Bardzo prawdopodobne, że powierzchnia jeziora potrafiła się dynamicznie zmieniać w ciągu kolejnych sezonów. Z jakiegoś powodu Persowie, Mongołowie i Rosjanie lokowali swoje ośrodki władzy raczej w dolinach, niż nad samym jeziorem. Rolnictwo było możliwe tylko nad rzekami, pozostali mieszkańcy regionu mogli utrzymywać się tylko z pasterstwa albo wypraw łupieżczych. Zmienić to postanowili dopiero radzieccy budowniczowie nowego, lepszego świata.

Chociaż zostały zaplanowane jeszcze przez Stalina, wielkie projekty budowlane na terenie Azji Centralnej ruszyły z inicjatywy władz Związku Radzieckiego w latach 60. ubiegłego wieku. Kraj potrzebował nowych źródeł dochodów celem dotrzymania kroku Stanom Zjednoczonym, stąd radzieccy naukowcy opracowali plan zamiany dość bezużytecznych dotąd pustyń w gigantyczny ogród Shangri-La.

Sowieci wykopali między rzekami liczne kanały, które miały zasilić nowo powstałe plantacje bawełny, melonów i zbóż. Z prostej matematyki wynika, że po odebraniu w ten sposób jezioru części wody zacznie ono zmniejszać swoją powierzchnię. Naukowcy zdawali sobie z tego sprawę, ale decyzja miała charakter polityczny, a politbiuro od początku zaplanowało poświęcenie Jeziora Aralskiego na ołtarzu postępu.

https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/6/6a/Stalin_drought.jpg
„Pokonamy i suszę”. Plakat propagandowy z lat 40.

Co mogło pójść nie tak?

Początkowo wszystko zapowiadało się dobrze. Chociaż produkcja rolnicza okazała się niewydajna, zaczęła wykręcać wyniki swoją masowością. Pod koniec lat 80. Uzbecka SRR produkowała najwięcej bawełny na świecie. Tymczasem, gdyby zastosować nieco bardziej zaawansowane techniki, mogłoby to być jeszcze więcej. Okazało się, że wykopane kanały były po prostu zwykłymi tunelami w ziemi.

Pustynia, słońce, gorąco, te sprawy – szacuje się, że ponad połowa płynącej nimi wody wyparowywała albo wsiąkała po drodze. Bawełna zaś wymaga jej wyjątkowo dużo. W produkcji nie oszczędzano za to agresywnego stosowania pestycydów i sztucznych nawozów, w końcu trzeba było spełnić normy gospodarki planowej. Dodatkowo brak korzystania z płodozmianu (trójpolówka to obrzydliwy wynalazek epoki ucisku) prowadził do jałowienia gleby.

Jezioro Aralskie zaczęło się kurczyć w sposób wykładniczy. W 1987 r. ostatecznie rozdzieliło się na część północną i południową. Próbowano temu zapobiec, jednak pomysły radzieckich naukowców były równie mądre, jak te dwadzieścia lat wcześniej. Planowano na przykład przekierowanie do Kazachstanu część wód rzeki Ob (leżącej tysiące kilometrów dalej) albo dokonanie atomowego bombardowania górskich lodowców celem przyspieszenia topnienia. Niestety, system radziecki znajdował się już wtedy w fazie agonalnej i nie można było znaleźć pieniędzy na takie utopijne rozwiązania. Gdy kraj się rozleciał, problem wysychającego jeziora został zrzucony na dwa młode państwa – Kazachstan i Uzbekistan.

https://eros.usgs.gov/sites/eros.usgs.gov/files/2020-12/aral_1964_Main.png
To samo miejsce widziane z satelity w 1964 r. (US Geological Survey)

Czas na umieranie

Właściwie od tego czasu można mówić o prawdziwej katastrofie tego regionu. Spadek lustra wody powodował gwałtowny wzrost zasolenia (do poziomu Morza Martwego w Palestynie!), co doprowadziło do zabicia większości organizmów żywych w jeziorze. Przez lata rzekami spływały rolnicze zanieczyszczenia – nie tylko nawozy, ale też używane na dużą skalę słynne DDT, bifenyle i metale ciężkie z obecnego w regionie przemysłu. Kto by pomyślał, że spuszczanie tego do jeziora bezodpływowego to nie jest dobry pomysł? Gdy poziom wody się cofnął, cały ten syf, osadzany latami na dnie, dostał się wraz z solą i piaskiem do atmosfery, a dalej do lokalnych wód gruntowych.

Zatem do problemów ekonomicznych związanych z rozpadem państwa radzieckiego doszły braki wody oraz toksyczne burze piaskowe. W regionie zaobserwowano znacznie częstsze występowanie nowotworów, chorób układu oddechowego oraz toksycznych uszkodzeń szpiku, nerek czy wątroby. Do tego rodzi się więcej noworodków z wadami rozwojowymi, a śmiertelność dzieci do lat pięciu pozostaje bardzo wysoka. Nawiewana sól i toksyny niszczyły też rośliny i zanieczyszczały ziemię uprawną. Padła cała branża rybołówcza oraz traperska (wcześniej hodowano piżmaki na futra). Setki tysięcy ludzi zamieszkujących dookoła byłego jeziora znalazły się w piekle.

Mało? Na Wyspie Odrodzenia, znajdującej się na jeziorze, znajdowało się tajne radzieckie laboratorium, w którym produkowano broń biologiczną. W latach 70. doszło do wycieku wirusa ospy prawdziwej, którym zaraziła się populacja okolicznych miejscowości. Oficjalnie zmarły jedynie trzy osoby. Po upadku ZSRR baza opustoszała, ale problem pozostał. W 2002 r. rząd Kazachstanu podał informację, że pozostałości po laboratorium zostały zniszczone, a rejon jest bezpieczny przynajmniej od tego zagrożenia. Jednak kto wie, co przez te dziesięć lat dostało się do lokalnej gleby i wód?

Szkielety łodzi rybackich na pustyni Aral-Kum (Youtube)

Rozbrajanie bomby

Co można z tym wszystkim zrobić? Kazachstan nie szczędzi wysiłków, aby ratować Północne Jezioro Aralskie, jak nazywa się część pozostałą w jego granicach. Kraj ten niezwykle wzbogacił się na paliwach kopalnych i dysponuje odpowiednimi nakładami finansowymi. Zbudowano tamę na jeziorze, co doprowadziło do stabilizacji poziomu wody, zmieniono też koncept prowadzenia gospodarki. Produkcję przestawiono na paszę dla zwierząt. Planuje się obecnie wielki projekt sadzenia drzew na wyschłej części akwenu i rekultywację rybołówstwa, które powoli staje się możliwe dzięki stopniowemu spadkowi poziomu zasolenia. 

Tymczasem rząd Uzbekistanu ma to wszystko w dupie i po swojej części granicy nie robi nic. I tak naprawdę, trudno się temu dziwić. Rolnictwo stanowi nadal kilkanaście proc. PKB kraju, z czego znacząca większość to produkcja bawełny, czyli spuścizny po Związku Radzieckim. Produkty bawełniane stanowią ok. 8 proc. całego eksportu (dla porównania w Kazachstanie to mniej niż 0,5 proc.). W branży pracuje ok. 15 proc. mieszkańców – prawie dwa miliony osób. Do tego tajemnicą poliszynela jest wykorzystywanie w rolnictwie pracy niewolniczej i pracy dzieci. Projekt ratujący Południowe Jezioro Aralskie wymagałby na początku zmiany w strukturze tej gospodarki, a nie jest to w interesie autorytarnego rządu tego kraju. 

Różnice występują w samym sposobie myślenia. Kazachstan prowadzi intensywne ocieplenie swojego wizerunku, które ma docelowo zbliżyć go do Europy. Przedstawia się jako kraj rozsądku, z którym można swobodnie prowadzić interesy (czytaj: kupować od niego ropę), w odróżnieniu od agresywnej i nieobliczalnej Rosji Putina. Tymczasem Uzbekistan nie udaje, że jest czymś więcej niż satrapią, czerpiącą wzorce z tradycji rządzenia dawnych lokalnych chanatów. Być może powoli będzie się to zmieniać – w raporcie ONZ z 2020 r. można wyczytać, że kraj robi postępy w likwidowaniu niewolniczej pracy na plantacjach. Natomiast na wyschniętej części Jeziora Aralskiego mają rozpocząć się poszukiwania ropy. Rewitalizacja regionu po prostu nie leży interesie tego państwa.

W bardzo uczciwych ostatnich wyborach 4 procent uzyskał gość z Partii Ekologicznej. Może kiedyś się uda.

Masowy przemysł tekstylny zabija planetę

Niedawno pisaliśmy na True Story o atramentowych rzekach Bangladeszu. Do katastrof ekologicznych wywołanych przez stale rosnący popyt na bawełnę można spokojnie dopisać toksyczne pustynie Uzbekistanu. Do tej ekologicznej hekatomby ramię w ramię dołożyli się radzieccy komuniści i uzbeccy satrapowie. Wprawdzie przez ostatnie lata pojawiały się informacje o tym, że konkretne marki rezygnują z zakupu uzbeckiej bawełny (C&A, GAP czy H&M), jednak to kropla w morzu potrzeb.

Polecamy:

To nie jest zresztą tylko kwestia jednej rośliny. Na polach uprawnych powstałych na trupie Jeziora Aralskiego hoduje się też na eksport marchewki i morele (tu Uzbekistan jest czołowym światowym producentem). Nie chcę przerzucać tu moralnej winy na konsumentów, szczególnie w Europie. Nie jesteśmy już pępkiem świata – nabywcy w rozwijających się krajach Afryki czy Azji też pragną nosić kolorowe t-shirty i niebieskie dżinsy. Jednym z głównych odbiorców uzbeckiej bawełny są zresztą Chiny, na których decyzje konsumpcyjne nie mamy wpływu.

Niemniej jednak podstawowym sposobem na producentów tanich ubrań oferujących „black weeks” czy „fast fashion” jest po prostu ignorowanie ich. Nowe produkty kupujmy wtedy, gdy to konieczne, i to od zweryfikowanych producentów. A gdy w polskich sklepach znajdziemy na przykład uzbecką marchew, to sprawdźmy, czy na opakowaniu nie ma śladu soli i krwi.

Czytaj też:

Bartłomiej Król
Bartłomiej Król
Prawnik, publicysta, redaktor. Na TrueStory pisze głównie o polityce zagranicznej i kulturze, chociaż nie zamierza się w czymkolwiek ograniczać.
ARTYKUŁY POWIĄZANE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

NajNOWsze

NajPOPULARNIEJsze