piątek, 19 kwietnia, 2024
Strona głównaKulturaSerialeQ-Force. Jak LGBT ratuje świat

Q-Force. Jak LGBT ratuje świat [RECENZJA]

Nie jest tajemnicą, że w produkcjach Netfliksa pojawiają się często wątki, które przez niektórych są określane jako "lewackie". LGBT czy też żonglowanie kolorem skóry bohaterów w remake'ach oryginalnych dzieł to chleb powszedni amerykańskiego giganta rynku streamingowego. Nikogo zresztą już nie dziwią takowe decyzje producentów, a krzyk rozpaczy da się słyszeć jedynie wśród najbardziej rozgoryczonych fanów i prawicowych publicystów.

To oni: Agenci L.G.B.T w akcji

Żeby było jasne: nie zamierzam w tym tekście polemizować z polityką platformy streamingowej – uważam, że jak komuś się nie podoba, to może po prostu nie oglądać Netfliksa. Pragnę za to podzielić się przemyśleniami i zrecenzować najnowszą animację o mocno sugerującej nazwie Q-Force, która w tematyce promocji LGBT… poszła o jeden krok za daleko.

Miało być śmiesznie, wyszło żenująco

Q-Force to zespół szpiegów amerykańskiej siatki wywiadowczej składający się tylko z osób LGBT, co już samo w sobie brzmi absurdalnie. Głównym bohaterem jest przystojny agent Steve Maryweather, który swego czasu był jednym z najlepszych rekrutów młodego pokolenia agentów. Ze względu jednak na homofobiczny zarząd agencji, Mary (bo takim pseudonimem obdarzają go znajomi) nie robi oszałamiającej kariery, zostając zdegradowanym do siedzenia w schowku na miotły i przez 10 lat czekając na przydział do realnej akcji.

Do Q-Force (skojarzenie ze słowem „queer” zapewne nieprzypadkowe) należy jeszcze Deb, która jest czarnoskórą lesbijką oraz wzorową żoną lubiącą robić ciasteczka. Zawsze wspomaga radą, jest silna, a jej supermocą jest uprzejmość. Jest jeszcze Twin, który jest stereotypowym drag queen uwielbiającym przebierać się za różne postacie. Może być każdym, od czarnoskórego faceta po wysoką blondynkę. Najbardziej jednak lubi golić nogi i narzekać na łamiące się paznokcie. Jest jeszcze Stat będąca hakerką. Oprócz tego, że to lesbijka, czuje słabość do systemów komputerowych. Już sam opis postaci brzmi dziwnie, prawda?

Ukazanie bohaterów w różnych sytuacjach tylko potwierdza podejrzenia wynikające z pierwszego wrażenia. W jednej z pierwszych scen Twink (ten, który jest drag queen), przebiera się za kobietę i uwodzi dla żartów jednego mężczyznę, chcąc w ten sposób zdobyć poufne informacje. Później robi to samo, ale w formie żartów, chcąc dokuczyć nielubianemu przez siebie agentowi, niszcząc przy tym poczucie jego wartości. Stat (hakerka) z kolei zakochuje się w oprogramowaniu i w bardzo niecodzienny sposób odbywa stosunek seksualny z systemem komputerowym. No po postu boki zrywać.

Krindż, odwet na heterykach i umacnianie stereotypów

Dobrze, a co z heterykami? Właściwie to można odnieść wrażenie, że w Los Angeles nie ma osób heteroseksualnych, a jeżeli są, to są oni małostkowi, zaściankowi, niezbyt rozgarnięci, mizoginistyczni, a często też okrutni. Wszyscy hetero (niezależnie od płci) pełnią rolę czarnych charakterów. Wydawać by się mogło, że twórcy przedstawiają nam alternatywną wersję rzeczywistości, gdzie tak naprawdę jedynymi chodzącymi po Ziemi postaciami są osoby LGBT.

O ile sama koncepcja wydała mi się ciekawa (agenci LGBT walczący ze złem? W sumie czemu nie?), to jej wykonanie już nie. Mam wrażenie, że twórcy naprawdę chcieli opowiedzieć o problemach społeczności LGBT, pokazać jak wygląda ich dyskryminacja oraz z jakimi problemami muszą się codziennie zmagać. Tymczasem ich przedstawienie wygląda tutaj groteskowo, a wręcz sugeruje, że stereotypy krążące wokół środowiska mogą być prawdziwe. Mam wrażenie, że Netflix paradoksalnie wręcz ośmieszył tutaj swoje „lewicowe ideały”.

Należy przecież pamiętać, że niemal w każdym serialu produkowanym przez Amerykanów znajduje się różnorodność kulturalna, etniczna oraz seksualna. Mowa tu przecież o platformie, która często otwarcie promuje niektóre polityczne postulaty (jak np. powszechny dostęp do służby zdrowia w „Szpitalu New Amsterdam”).

Ale i tak nie mogłem się od tego oderwać

Tymczasem trudno mi powiedzieć, co promuje „Q-Force”, poza prostym rewanżem, w ramach którego osoby LGBTQ biorą odwet na heterykach. Winny jest przede wszystkim żenujący poziom humoru. Widz niejednokrotnie będzie uderzał się w czoło z nadmiaru wylewającego się z ekranu cringe’u. Mimo tego serial ma swoje pozytywne strony.

Czytaj też:

Mając na względzie to, co napisałem powyżej, zaskakującym może się wydać fakt, że ostatecznie… bawiłem się całkiem dobrze. Wiele można zarzucić „Q-Force”, ale z pewnością nie to, iż nie trzyma w napięciu. Intryga jest naprawdę ciekawa, a niemal każdy odcinek kończy się istotnym cliffhangerem. Występuje też syndrom tzw. „jeszcze jednego odcinka”. Byłem naprawdę zawiedziony, kiedy nasi szpiedzy pokonali głównego złego, a wszystkie zagadki zostały wyjaśnione. Scenarzyści pod tym względem mieli naprawdę bardzo ciekawe pomysły. Pochwalić też trzeba kreskę i animację, które, choć nie są szczególnie oryginalne, trzymają poziom, ciesząc przy tym oko.

I taki jest właśnie „Q-Force”: z beznadziejną kreacją postaci, żenującym humorem, ale też bardzo ciekawą fabułą. Jest to przykład niecodziennej sytuacji, w której lewicowy Netflix wyprodukował serial tak nieudolnie poprawny politycznie, że de facto mogący być szkodliwym. Mimo wszystko, polubiłem bohaterów i obejrzałem go w całości, bawiąc się przy tym całkiem nieźle. Ba, ogarnął mnie smutek, kiedy dowiedziałem się, iż platforma nie ma w planach kontynuacji tego serialu. Szkoda, bo „Q-Force” to marka mająca duży potencjał.

Polecamy:

ARTYKUŁY POWIĄZANE

1 KOMENTARZ

Skomentuj addar Anuluj odpowiedź

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

NajNOWsze

NajPOPULARNIEJsze