środa, 24 kwietnia, 2024
Strona głównaKulturaFilmWiemy, kto po Craigu. Bondów powinno być dwoje

Wiemy, kto po Craigu. Bondów powinno być dwoje

Może i „nie czas umierać”, ale dla Daniela Craiga to na pewno czas na „bondowską” emeryturę. Recenzenci są zgodni, że najnowsza część przygód agenta 007 jest rewolucyjna i kończy pewną epokę. Nie brakuje jednak fanów, którzy narzekają na to, że film nie przypomina tych z Seanem Connerym. Jak pogodzić przeciwstawne oczekiwania?

James Bond (Jason Statham) i Jasmine Bond (Phoebe Waller-Bridge) walczą o miano jedynego agenta 007 (fot. Pinterest/ Flickr/ Eskipaper)

„Empatyczny”, „współczujący”, „czuły”, to przymiotniki, które można znaleźć w recenzjach najnowszej części przygód Jamesa Bonda. Gdyby przenieść ten film do lat 90,. publiczność pewnie byłaby w szoku, oczekując od filmu akcji, żeby po prostu dostarczał jak najwięcej adrenaliny. Dla jasności – trzymających w napięciu scen w „Nie czas umierać” nie brakuje, ale czuć też, że zmieniła się epoka, a przede wszystkim zmieniło się podejście do męskości.

Spokojnie, spoilerów nie będzie

Są i tacy, którzy mówią, że nowy film robi idealną klamrę dla tych starych z Seanem Connerym i Rogerem Moorem, odstawiając do lamusa maczyzm, a zastępując go czułością. Superowo, tyle że nie wszystkim się to podoba. Wejdźcie choćby na Reddit. W dniu premiery filmu na popularnym forum jedni widzowie spoilerowali innym, co dzieje się na ekranie, a ci drudzy upewniali się, że „to nie jest żart”.

Co w tej sytuacji powinno zrobić studio MGM, mające prawa do serii? Raczej nie rezygnować z kolejnych odcinków, bo seria to kura znosząca złote jaja. Bardziej prawdopodobne, że producenci trochę odczekają, zrobią sekretny casting na nowego Bonda, a za kilka lat, gdy wspomnienie o aktorskich wyczynach Daniela Craiga zacznie blaknąć, zaproponują nam nowego bohatera.

Kto nim będzie? Giełda nazwisk trwa od dawna. Jakiś czas temu najczęściej wskazywano na Henry’ego Cavilla, którego Polacy kojarzą głównie jako wiedźmina Geralta. Wysoko notowana była też Gillian Anderson (znana z Archiwum X i Sex Education), która miałaby być pierwszą kobietą-Bondem i Idris Elba (Luther), który miałby szansę zostać pierwszym czarnoskórym agentem 007. Na przeszkodzie obu tym kandydaturom może stanąć wiek. Anderson jest równolatką Daniela Craiga, a Elba jest od nich raptem cztery lata młodszy. Trudno nazwać to zmianą pokoleniową. Jeśli wierzyć bukmacherom, to obecnie największe szanse na objęcie posady agenta jej królewskiej mości ma 31-letni Regé-Jean Page.

A gdyby tak dwoje Bondów?

Trudno dziś powiedzieć, czy aktor z tak skromnym dorobkiem udźwignie wielką rolę i w którym kierunku pójdzie cała seria. Czy twórcy uznają, że zwrot progresywny przyniósł dobre efekty, a w kolejnej części 007 będzie powstrzymywać globalne ocieplenie? A może zawrócą, do „starych, dobrych czasów”, gdy James był niepoprawnym podrywaczem?

Naszym zdaniem, da się wybrnąć z tego dylematu tworząc postaci dwóch Jamesów Bondów. Wyobraźcie sobie, że do dnia premiery nie wiemy, kto będzie nowym Bondem. Krytycy wchodzą do sali kinowej, napięcie sięga zenitu, gasną światła. Oczom zaskoczonego establishmentu ukazuje się Jason Statham, odłączający sobie akumulator od języka. Wszyscy są w szoku. Po sali rozlega się nerwowy szmer. – Czy czasem nie pomyliliśmy filmu? – pyta zaskoczona recenzentka New Yorkera. – Nie – odpowiada reżyser – To nowy James Bond.

Przez kolejne pół godziny Statham strzela do złoczyńców, bierze udział w pościgach i skacze nad płomieniami, aby na koniec wejść do londyńskiego pubu i zamówić to co lubi najbardziej, czyli zimnego lagera.

Jakie jest jego zdziwienie, gdy czeka tam na niego drugi agent z licencją na zabijanie, a raczej agentka. Grana przez Phoebe Waller-Bridge Jasmine Bond szepce Stathamowi do ucha: – Stałeś się bardziej brytolski od samej królowej James. Musisz zginąć – po czym strzela do niego trucizną schowaną w obcasie, ale oczywiście nie zabija. Ich zmagania mogłyby trwać dobre kilkadziesiąt minut.

Dobra, może trochę przegięliśmy, ale…

Może i powyższe sceny nadają się bardziej na skecz w Saturday Night Live, niż prawdziwego Jamesa Bonda, ale chyba rozumiecie, o co nam chodzi. Wprowadzenie czegoś w rodzaju „czarnego Spidermana”, drugiego Jamesa Bonda, różniącego się stylem i pryncypiami, mogłoby być dla tej serii prawdziwym wybawieniem.

W ostatniej scenie wybuch zmiótłby oboje z planszy, tak że pozostałaby po nich tylko smętna garść popiołu. I to mogłoby być prawdziwe zakończenie serii przygód agenta 007.

To_tylko Redaktor
To_tylko Redaktor
Konto należące do redakcji TrueStory. Czasem wykorzystywane do puszczania niepodpisanych wiadomości od czytelników.
ARTYKUŁY POWIĄZANE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

NajNOWsze

NajPOPULARNIEJsze