Ograniczenie wolności jako wolność
Podczas rozmowy Mentzen oczywiście starał się w sposób dyplomatyczny zaznaczyć, że rozwody ani homoseksualiści w ogóle mu nie przeszkadzają. Wiecie, tak, żeby trochę ocieplić wizerunek. Aż w końcu Bogdan Rymanowski zapytał swojego gościa o to, na czym miałaby polegać idea nierozerwalnego małżeństwa, o którym Mentzen kiedyś wspominał. Polityk odpowiedział:
Wprowadzenie możliwości, zwiększenie możliwości wyboru. W tym momencie na przykład ja chciałbym zawrzeć z moją żoną ślub, który jest nierozerwalny — tak, jak moje małżeństwo kościelne jest z nią nierozerwalne. Nie mam takiej możliwości. Ślub kościelny jest ok, ale chciałbym do tego mieć cywilny, natomiast nie mogę. Chciałbym, żeby państwo dało mi taką możliwość. To jest zwiększenie możliwości wyboru, jest to propozycja wolnościowa.
Wielu internautów zauważyło, jak bardzo bezsensowna była to wypowiedź. Ja również tak uważam i krok po kroku opiszę, dlaczego według mnie koncepcja nierozerwalnego małżeństwa jest idiotyczna.
Skupmy się może na tym wycinku wypowiedzi, kiedy Sławomir Mentzen tłumaczy, iż nie posiada możliwości zawarcia nierozerwalnego małżeństwa. Ale przecież ma on w rzeczywistości taką opcję – wystarczy, że będzie żył ze swoją żoną do końca życia i się nie rozwiodą. Tylko tyle i aż tyle.
Druga sprawa – Mentzen uważa, że zaprezentowana przez niego propozycja jawi się jako wolnościowa. Rozumiem, że w głównej mierze chodzi mu o to, iż wolność polega tu na możliwości wyboru przez niego czegoś, co aktualnie uchodzi za niemożliwe. Chciałbym jednak zauważyć, iż akt małżeństwa stanowi umowę nie jednej, a dwóch osób. Co za tym idzie, nierozerwalność tego aktu może po czasie naruszyć wolność któregoś z małżonków. Bo bardzie ładnie i niemal disnejowsko prezentuje się wizja życia długo i szczęśliwie, ale sytuacja może ułożyć się rozmaicie. Radość i pozytywna energia towarzyszące początkowemu zawarciu takiego małżeństwa po wielu latach mogą ustąpić i dość niesprawiedliwe wydaje się, aby podpisany papier miał zmuszać do wykrzesania z siebie tego, co było przedtem.
Co w sytuacji, kiedy któreś z małżonków popada w nałóg albo zaczyna stosować przemoc domową? Ktoś powie: podpisałeś, więc cierp. Poniekąd może i jest to prawdą, ale przecież każdy ma prawo naprawić swój błąd, a niekiedy jest to możliwe wyłącznie za pośrednictwem rozwodu. Mentzen chce zabrać ludziom taką możliwość, nazywając to myląco wolnością. Dominuje tu koncepcja Polaka-męczennika, który musi nieść swój krzyż, skoro już raz go podniósł.
Chciałem jeszcze zadać autorowi omawianej idei dwa zasadnicze pytania. Na jedno odpowiem sam. Pierwsze z nich: co z osobami homoseksualnymi? Bo przecież w Radiu Zet padło zapewnienie, że żadnego problemu z nimi nie ma. Skoro nie ma problemu, to chyba Konfederacja wprowadzi możliwość zawierania związków partnerskich, tak dla idei wolności? Te osoby, podobnie jak Mentzen, chciałyby zawrzeć taki akt, ale nie mogą.
Drugie pytanie, a raczej propozycja: może wprowadźmy takie dożywotnie umowy w każdym możliwym aspekcie życia? Na przykład wynajmę jakiejś osobie mieszkanie dożywotnio i nie będzie mogła się z niego wyprowadzić. I nawet, jeśli zamieszka sto kilometrów dalej, i tak będzie mi bulić kasę na czynsz. Albo na przykład pozwólmy na wprowadzenie umowy pomiędzy pracownikiem a pracodawcą, że etat w firmie obowiązuje aż do śmierci. I w tym czasie nie można zmienić zatrudnienia ani zrezygnować z obecnego.
Na pierwsze pytanie znajdziemy odpowiedź w samym projekcie ustawy. Otóż jego autor chce, aby u małżeństw objętych oświadczeniem nie był możliwy rozwód bez uprzedniego stwierdzenia nieważności małżeństwa w procesie kanonicznym, ponieważ tylko po takim wyroku kanonicznym biskup będzie posiadał prawo udzielić wymaganej zgody. W „wolnościowej” wizji Mentzena Kościół sprawuje władzę wykonawczą w zakresie udzielania takiego ślubu i jego unieważnienia. Sąd rodzinny zobligowany będzie zatem do zapytania biskupa diecezjalnego o zgodę. W tym cyrku brakuje tylko klaunów i połykaczy ognia.
Korwin w cieniu, lecz w Konfie bez zmian
Muszę się do czegoś przyznać – w okresie liceum byłem kimś w rodzaju korwinisty. Uważałem, że Korwin-Mikke to jedyny słuszny i przede wszystkim zdroworozsądkowy wybór. Jednakże z czasem, w miarę jak poznawałem nowych ludzi, a moje horyzonty znacznie się poszerzyły, zacząłem postrzegać tę personę jako śmiesznego pana, który jest w stanie wiele mówić, ale w rzeczywiści niewiele może (i chce) zrobić. Podobnie jak jego wyznawcy. Większość tego kultu „Korwina Krula” wykrusza się w miarę, jak konkretni członkowie dorastają. Nawet w samym ugrupowaniu tak zwanych „wolnościowców” dochodzi do nieustannych podziałów. Korwin nie zasługuje na miano polityka, a raczej politycznego celebryty, który sprzedaje koszulki i energetyki z logiem własnej partii.
Teoretycznie więc traktuję Konfederację jako element satyryczny polskiej sceny politycznej (czyli tak jak około 90% polskich partii), który pod płaszczykiem ofiarowania obywatelom wolności tak naprawdę w wielu przypadkach pragnie tę wolność odebrać, niewiele różniąc się do Platformy Obywatelskiej czy Prawa i Sprawiedliwości. I to, co w Radiu Zet powiedział Sławomir Mentzen, jest najlepszym dowodem na to, że właśnie tak się sprawy mają.
Jednym z najczęstszych argumentów, jakie słyszałem od korwinistów, jest ten, wedle którego warto głosować na Konfederację, ponieważ najbardziej liczy się jej program dotyczący stricte gospodarki, natomiast sprawy światopoglądowe czy społeczne są mniej ważne. Moja odpowiedź brzmi: nie, to wcale nie prezentuje się w taki sposób. Polityka dotyczy praktycznie każdego aspektu życia. Nieważne, czy płacisz rachunek za prąd, jedziesz autem po ulicy, jesz hot-doga na stacji paliw albo oglądasz film w TV – to wszystko jest zależne od polityki. Oddzielenie sfery gospodarki od tej społecznej, kulturowej czy obyczajowej po prostu się nie uda.
Zresztą, skoro sprawy światopoglądowe nie stanowią aż tak ważnego aspektu, to po co Mentzen o nich mówi? Rymanowski nie zapytałby go o ideę nierozerwalnego małżeństwa, gdyby polityk Konfederacji wcześniej nie podzielił się z innymi tym pomysłem.
Niektórzy z kolei bardziej dyplomatycznie powiedzą, że owszem, liderzy Konfederacji wypowiadają się kontrowersyjne, ale przecież liczy się program. Zakładając nawet, że popierałbym wszystkie te postulaty, i tak podejrzewam, że nie oddałbym na Konfę swojego głosu. Przede wszystkim dlatego, iż chciałbym, aby moje poglądy były reprezentowane przez osobę, za którą nie będzie mi wstyd.
Korwiniści często narzekają na to, że w Polsce jest zbyt wielu urzędników i za dużo papierkowej roboty. Absolutnie się z tym zgadzam. Tyle że Mentzen, chcąc wprowadzić nierozerwalne małżeństwo, dokłada do tego urzędniczego labiryntu kolejne cegiełki. Komplikuje sprawę, chcąc załatać nieistniejący problem. Bo tak, jak wspomniałem – jeżeli jesteście zgranym małżeństwem i znacie swoje potrzeby, umiecie się wzajemnie szanować i nie krzywdzić niezależnie od sytuacji, to pozostaniecie razem do końca życia. A Kościół niech najlepiej trzyma się z dala od ingerencji w prawo.
O pomyśle zgodnego z przepisami bicia dzieci nie mam siły już pisać. Nie wiem, czy Mentzena wychowywano pasem czy kablem od prodiża (jeśli tak, to współczuję), ale wbrew temu, co mówi, kary cielesne nie są wpisane w polską kulturę. Są jej brakiem, a wręcz patologią.
Czytaj także: