
Przemysław Czarnek chciałby coś przy tym pogrzebać i dorzucić kilka godzin do pensum. Pobawmy się na chwilę w szkołę przyszłości. Nieokreślonej przyszłości. Nauczycieli zostało tak mało, że nie można już zapewnić prawa do darmowej edukacji. Pensum to około dwadzieścia godzin, ale ktoś w ministerstwie przeforsował pomysł, żeby zrównać je z czasem pracy. Znaczy to — ni mniej, ni więcej — czterdzieści lekcji w tygodniu prowadzonych przez nauczyciela. Koniec narzekania, że nie pracują.
- koniec też z lekcjami, na których uczniowie robią cokolwiek innego niż zadania z podręcznika,
- koniec z pisaniem (a przynajmniej sprawdzaniem) wypracowań,
- koniec z wycieczkami (bo może i by od 8 do 16 można jechać, ale kto i kiedy to zorganizuje?),
- koniec ze sprawdzianami (przygotować? skopiować? przeprowadzić? sprawdzić? — na to w etacie już nie będzie czasu),
- koniec z załatwianiem spraw wychowawczych poza godziną wychowawczą.
Wyobrażacie sobie scenę, w której uczeń jeszcze zwierza się z czegoś nauczycielowi, a jego monolog przerywa dzwonek?
Czego jeszcze nie będzie?
Wywiadówek. Chyba że zostałyby odwołane tego dnia lekcje, żeby można było zorganizować je o ósmej rano na przykład. Chociaż nie o ósmej, bo od ósmej to nauczyciel przygotowywałby materiały na to spotkanie. Dobre – a w czasach osiemnastogodzinnego pensum niespotykane – byłoby też ustalenie sztywnych ram czasowych granica czasowa. Drodzy rodzice, wywiadówka trwa od trzynastej do czternastej. I już.
Nie będzie rad pedagogicznych, spotkań zespołów, kontaktów z rodzicami przez e-dziennik… Ostatecznie rozpisane w ramach czterdziestogodzinnego tygodnia pracy. Oj, dużo by się pozmieniało. Finalnie niekoniecznie na niekorzyść samych nauczycieli, jak się wielu wydaje. Najbardziej odczuliby to uczniowie. Gdyby ledwo trzymający się na nogach z gumy system edukacji stał się wydmuszką i to kiepskiej jakości – to właśnie uczniowie ucierpią jako pierwsi.
Szkoła Przyszłości. Krzysztof Kononowicz jedynym słusznym patronem
Taki obrót sprawy doprowadziłby do jeszcze większego wykluczenia tam, gdzie rodzice nie przekazują w spadku dzieciom kapitału kulturowego i wiedzy. W rodzinach, w których się w ogóle o takie sprawy nie dba, bo wiedza ani kultura nigdy nie stanowiły wartości. I sięganie tutaj po opowieści o wywodzących się z biedy jednostkach niewiele zmieni. Dowody anegdotyczne to w sumie mniej lub bardziej ciekawe historyjki, z którymi niewiele można zrobić.
Możemy więc zwiększyć pensum i, jeżeli nie spowoduje to natychmiastowego odejścia z pracy (prawie) wszystkich nauczycieli, przyglądać się, jak system edukacji zapada się do środka. Jak staje się, wydmuszką, której skorupka powoli pęka. I zapada się. Ewentualne bezmyślne (a takie ostatnio w polskiej edukacji są najmodniejsze) zmiany w pensum przyspieszyłyby tylko proces. Będą szkoły, ale nie będzie edukacji.
Polecamy:
- Nauczyciele odchodzą z pracy. Udało się ich w końcu namówić
- Olga Tokarczuk: literatura nie jest dla idiotów. Książki pod strzechy czy nie?
- Nowatorstwo stania w miejscu, czyli Przemysław Czarnek i jego pomysły
Taka szkoła przyszłości mogłaby mieć tylko jednego słusznego patrona. Krzysztof Kononowicz. Zaś na sztandarze dumnie niesiony przez ministrantów… to znaczy przez członków pocztu sztandarowego prorocze hasło pana Krzysztofa: Nie będzie niczego.
Czytaj też: