piątek, 29 marca, 2024
Strona głównaKulturaFilmNowe Żółwie Ninja. Współczesna kreskówka ma ADHD

Nowe Żółwie Ninja. Współczesna kreskówka ma ADHD

Żółwi Ninja nikomu chyba nie trzeba przedstawiać. Ta rozległa franczyza obejmuje komiksy, seriale animowane, filmy aktorskie, gry wideo, zabawki, a nawet mangę. Z dzieciństwa najbardziej kojarzę gry na Nintendo Entertainment System, ale pierwszy serial animowany z okresu 1987-1996 roku także pojawia mi się w migawkach wspomnień. Można chyba spokojnie uznać, że nawet jeśli ktoś nie jest fanem czterech nastoletnich żółwi i nigdy nie śledził ich przygód, to w mniejszym bądź większym stopniu kojarzy, że takie istoty gdzieś tam zamieszkują kanały popkultury i zajadają się przy tym pizzą. Moje nazwisko też do czegoś zobowiązuje…

Tym razem bohaterowie o imionach włoskich artystów będą potrzebowali terapii na ADHD (Fot. materiały prasowe)

Prawdziwe żółwie znane są z długiego życia, czasem nawet przekraczającego sto lat. Te, narysowane, których dotyczy niniejszy artykuł, żyją może nieco krócej, jednak jeśli za ich powstanie uznać pierwsze dokonane przez Mirage Studios szkice, to w chwili obecnej będą miały jakieś 39 lat. Łatwo domyślić się, że przez ten czas ich koncepcje bardzo się zmieniały, zresztą już nawet pierwszy serial animowany mocno odstawał od prześmiewczego, a jednak dość mrocznego pierwowzoru. A co nowa produkcja, to i świeże spojrzenie. Twórcy w rozmaity sposób interpretowali materiał źródłowy, modyfikowali niektóre postaci, niektóre odrzucali, a czasem nawet łączyli kilku bohaterów w jednego.

Netflix przygotował pełnometrażowy film pod tytułem Wojownicze Żółwie Ninja: Ewolucja (oryg. Rise of the Teenage Mutant Ninja Turtles). Wyczytałem, że oparto go o serial animowany o tym samym tytule, jednak przyznaję się bez bicia, że w ogóle go nie oglądałem. Opiszę swoje odczucia prawie wyłącznie w oparciu o tę pierwszą produkcję, by następnie skupić się na nieco innej kwestii, która mocno irytuje mnie we współczesnym podejściu do tworzenia animacji.

Wojownicze Żółwie Ninja: Ewolucja. Mini-recenzja

Jest kilka aspektów, które są dla mnie najważniejsze przy ocenie tego dzieła: historia przedstawiona, wyważenie humoru oraz prezentacja postaci i ich otoczenia. Fabuła nie należy do zbyt skomplikowanych: oto w dalekiej przyszłości Krangowie (kosmici charakterystyczni dla tej serii) zdominowali Ziemię, a garstka ludzi pod wodzą naszych żółwi musi bronić się przed tymi nikczemnymi stworzeniami w nierównej walce. Dostrzegając jednak, że szanse na realne zwycięstwo są coraz mniejsze, żółwie cofają w czasie swojego sojusznika Caseya Jonesa do dnia, w którym doszło do uwolnienia Krangów. Jego zadanie polega na przechwyceniu klucza do otwarcia ich więzienia, zanim wpadnie on w niepowołane ręce Klanu Stopy.

Największy problem całego widowiska to po prostu bohaterowie. Każdy taki sam, chcący na siłę być śmiesznym i ruchliwym jednocześnie. Musi krzyczeć, piszczeć, gadać bez sensu i irytować widza na każdym kroku. Dziennikarka April w absolutnie niczym nie przypomina swojego pierwowzoru – to mogłaby równie dobrze być dowolna postać z każdej innej kreskówki. Natomiast Splinter z dostojnego szczura, który wychował czterech bohaterów i nauczył ich tajników walki, stał się małym klopsem, takim troszeczkę wujkiem na emeryturze, dla którego szczytem osiągnięć jest obejrzenie Klanu w telewizji.

Z żółwiami jest nieco lepiej, bo jakieś ich charakterystyczne cechy zostały zachowane, jednak i u nich dostrzega się usilną potrzebę wystrzeliwania gagów z prędkością kałasznikowa. Co do Krangów, odniosłem wrażenie, że urwali się z Minecrafta. Zapytacie: A gdzie główny antagonista żółwi, Shredder? Wspominałem, że w filmie pojawia się Klan Stopy, ale o jego liderze ani widu, ani słychu. Dopiero w serialu dowiemy się, że w tej wersji jest on demonem, który pragnie odzyskać swoją dawną formę.

A co z innymi znanymi przeciwnikami takimi jak nosorożec Rocksteady, guziec Bebop czy doktor Baxter Stockman? Dwóch pierwszych nie ma, a tego ostatniego twórcy w serialu postanowili odmłodzić i nadać mu miano Stockboya. To naprawdę nie brzmi dobrze, zwłaszcza że w wielu odcinkach wyeksponowano całe mnóstwo nowych i nieznanych wcześniej antagonistów.

Pod względem graficznym jest lepiej, niż zakładałem, ale nie oznacza to, że jest świetnie Przy scenach walk, które właściwie pochłaniają całe widowisko, a także przy modelach robotów, w których poruszają się Krangowie, naprawdę potrafiłem docenić solidną animację. Niestety ogólna prezencja postaci wpisuje się w obecne trendy tworzenia kreskówek dostrzegalne od wielu, wielu lat – uproszczone modele bohaterów to już temat na co najmniej kilkudziesięciostronicowy esej.

Świat franczyz i różne wersje przekazu

Ileż to już Batmanów przewinęło się na ekranie? Od Lewisa Wilsona do współczesnego Roberta Pattinsona można naliczyć bardzo wielu Ludzi-Nietoperzy. Animacji nawet już nie uwzględniam. I każdy czymś się wyróżniał, jakoś odstawał. Adam West jako superbohater biegał z okrągłą, czarną bombą z lontem, więc możecie się domyślić, jaka była konwencja tego filmu. Batman Tima Burtona był bardzo gotycki. Batman nolanowski stawiał na realizm i wykorzystanie efektów praktycznych tam, gdzie tylko dało się ich użyć.

Z Żółwiami Ninja sytuacja jest analogiczna. W kreskówce z 2003 roku postaci Kranga i Shreddera zostały połączone w jedną. Osobie wychowanej na poprzednich żółwiach taki zabieg wydawał się co najmniej dziwny, jednak na swój sposób ekscytujący i nowatorski. W jednej ze scen nawet śmiano się z klasycznego kombinezonu April, przyrównując go do stroju operatora śmieciarki. Potem historię żółwi przeniesiono do trzeciego wymiaru i też wyglądało to nieźle. O filmowej adaptacji z Megan Fox w roli April może nie będę niczego pisać, ponieważ od kilku lat próbuję się przemóc, aby się z tym tworem zapoznać.

Jeden rabin powie tak, drugi rabin powie nie. Nie każdy pomysł twórców musi mi się podobać i praktycznie niemożliwe staje się stworzenie tego samego świata od podstaw tak, aby idealnie pasował do poprzedniej wersji. Franczyzy przypominają trochę klasyczne mitologie i ich przekazy ustne – może tu dojść do sporych deformacji jak i mniejszych zmian. Czasami wpływa to na odbiór, innym razem stanowi zaledwie mały dodatek, który nie zmienia ogólnej fabuły.

Gorzej, gdy ktoś całkowicie nie szanuje materiału źródłowego albo postanawia tak uformować to, co otrzymał, by wyglądem nie odstawało od przyjętych standardów. Wtedy zaczynają się problemy. I brak Shreddera oraz fakt, że główni protagoniści posiadają supermoce niczym Goku, stanowią dla mnie problem, ale mógłbym przymknąć na to oko.

Kreskówka ma ADHD, a bohaterowie plują żartami

Nie oglądam zbyt wielu współczesnych kreskówek. Jeśli już mi się to zdarza, to bez względu na to, czy są to produkcje przeznaczone dla dzieci czy też dla dorosłych, dostrzegam w nich jedną arcyirytującą cechę. Nie chcę uogólniać, bo istnieją animacje, które wymykają się temu standardowi, natomiast niezwykle często jako widz muszę doświadczać ADHD z żartami. Postacie w takich produkcjach bardzo potrzebują do życia gagów. Na tyle są one im potrzebne, że żart musi padać średnio raz na dziesięć sekund. Chwila wytchnienia, by spokojnie przeprowadzić fabułę? A komu to potrzebne? A dlaczego?

Przez taki zabieg bohaterowie mogą po prostu od siebie odpychać, gdyż nie będą wyróżniać się żadnymi konkretnymi cechami, a jedynie krzyczeniem i machaniem rękoma (o ile je posiadają). Może po prostu mam pecha i źle trafiam, ale wydaje mi się ten zabieg niestety czymś nazbyt często powtarzanym. I tu pojawia się pytanie: czy współczesny małoletni widz nie potrafiłby w innym przypadku skupić się na fabule? Trzeba przed nim skakać, żonglować piłeczkami i odbijać się od ścian, żeby zauważył? Czy tak właśnie postrzegają go wytwórnie filmów rysunkowych?

Wróżkowie Chrzestni to wręcz definicja animacji z ADHD

Choć właściwie niesłusznie zawężam ten problem do dzieci i nastolatków – przecież animacje dla dorosłych podążają w podobnym kierunku, co pokazał choćby nowy serial od Netflixa Farzar. Tak jak naprawdę lubiłem takie Brickleberry i Paradise PD, tak tego dzieła (a jest ono od tych samych twórców) po prostu nie mogę zdzierżyć. Autorzy wyszli tam z założenia, że dadzą więcej, zrobią lepiej i pociągną wszystko szybciej. W efekcie miałem wrażenie, że przez przypadek przyspieszyłem serial podwójnie na pilocie.

Jednym z pierwszych seriali animowanych, które kojarzę i w których zastosowano zabieg plucia żartami jak z karabinu maszynowego, było dzieło pod tytułem Wróżkowie Chrzestni. Następnie z dzieciństwa pamiętam jeszcze kreskówkę Johnny Test. Co chwilę coś się tam działo, a statyczne momenty można by policzyć na palcach jednej dłoni. I… nie przeszkadzało mi to. Tylko pewne polskie przysłowie mądrze prawi, że co za dużo, to niezdrowo.

Współczesny styl kreskówkowy i banki postaci

Drugim problemem wielu współczesnych animacji jest wykorzystanie charakterystycznego stylu. I nie bez powodu ujmuję to określenie w cudzysłów, ponieważ według mnie trudno jest postrzegać ten rodzaj tworzenia postaci jako styl, a bardziej należałoby tu powiedzieć o pewnego rodzaju banku postaci, do których animatorzy dodają tylko detale. Wielu komentatorów nazywa tę tendencję mianem CalArt, mi jednak nie wydaje się on właściwy. Zdarzyło się Wam kiedyś zobaczyć „pająka z długimi nogami”, który chodził sobie po ścianie? Najprawdopodobniej zauważyliście kosarza. I owszem, można go nazywać pająkiem, ale w istocie pająkiem on nie jest.

Podobnie sytuacja wygląda z CalArt – ta potoczna nazwa nie do końca reprezentuje to, co powinna, jednakże sam styl, choć błędnie nazwany, występuje w rzeczywistości i można go zauważyć. Nazwijmy go zatem Współczesnym stylem kreskówkowym. W nim postacie posiadają mocno uproszczony wygląd, co w dużej mierze można zaobserwować po kształcie ich twarzy. Większość wygląda niemal identycznie z drobnymi tylko poprawkami, a to, czy prawa do nich posiada Cartoon Network czy Disney, wydaje się bez znaczenia.

Przez to właśnie, bez względu na to, co oglądamy, świat przedstawiony pod względem wizualnym wydaje się dosłownie taki sam w każdym przypadku. A to wszystko, aby studio mogło zaoszczędzić i tworzyć kolejne kopie tych samych postaci w o wiele szybszym tempie. Postaci tam zaprezentowane nie występują w jednej kreskówce, nie posiadają jednolitego twórcy i nawet nie lecą w większości na tych samych stacjach. Mimo to wyglądają jak armia klonów o tym samym irytującym uśmiechu.

O to właśnie chodzi

Współczesny styl kreskówkowy naprawdę świetnie sprawdzał się w Porze na przygodę. Osobiście nie lubię tego serialu, jednak pod względem graficznym naprawdę wszystko było tam spójne i plastyczne. W Niesamowitym Świecie Gumballa, choć główni bohaterowie wliczają się w opisywany styl, to obszar wokół nich oraz bohaterowie poboczni prezentują istny miszmasz, poczynając od pikseli i grafiki trójwymiarowej, a na kukiełkach i gryzmołach prosto ze szkolnego zeszytu kończąc. Jak więc widać, da się wykorzystać ten styl tak, aby wyglądał przystępnie. Problem w tym, że obecnie nie wybiera się go w większości przypadków z powodu własnej wizji artystycznej, a przez to, że jest po taniości.

Współczesny styl kreskówkowy. A kiedyś to było?

Kiedyś wcale nie było lepiej. Według mnie okres od końca lat 90. do około 2010 roku stanowił dla kreskówek złotą epokę, gdy autorom pozwalano na wiele eksperymentów. Niektóre filmy umyślnie były brzydkie (Krowa i Kurczak, Ed, Edd i Eddy), a inne dość geometryczne (Atomówki, Laboratorium Dextera), ale dostrzegałem w tym jakąś taką głębszą koncepcję. Wymienionym tytułom też obrywało się za wiele rzeczy, jednak z perspektywy lat wszystkie ich wady i zalety łatwiej jest dostrzec, ponieważ zdecydowana większość takich kreskówek posiadała pewne charakterystyczne cechy.

To były ich indywidualne mocne i słabe strony, nie natomiast cechy ujęte jako typowe dla kreskówek danego okresu. Słowem, każda produkcja czymś się wyróżniała. Nie chcę nawet zrzucać winy na to, że animatorzy uciekają się do technik wykorzystywanych kiedyś przez twórców animacji flash – to nie gra żadnej roli, a nie chodzi przecież o to, żeby przymuszać rysowników do cięższej pracy bez możliwości ułatwienia sobie życia. Dom dla Zmyślonych Przyjaciół pani Foster także był produkowany takimi sposobami i bohaterowie wyglądają tam świetnie.

W dużo starszych kreskówkach także dominował recykling postaci, ich ruchów oraz obszarów, po których się poruszały. Przykładowo pierwsze odcinki Scooby Doo z okresu 1969-1972 roku zestarzały się naprawdę źle -na tyle, że czasem animacja jest zrobiona tak niedbale, że nie wiadomo, co dokładnie dzieje się na ekranie. Polecam obejrzeć pierwszą serię – ja w pewnym momencie miałem wrażenie, że oglądam jakiegoś bootlega. Z animowanymi mięśniakami też nie obchodzono się lekko.

Czytaj także:

Wielu bohaterów pokroju He-Mana przypominało figurki akcji, poruszając się sztywno i nienaturalnie. I dlatego nie chcę mówić, że kiedyś podejście do animacji było lepsze. Duża część filmów była produkowana taśmowo, a fakt ten musiał zaważyć na jakości wykonania. Nie wspomnę już nawet o dziwnych pomysłach tworzenia kreskówek na podstawie produkcji dla ludzi dorosłych albo rzeczywistych celebrytów. Konkretne marki musiały zostać wydojone do cna, czasami tylko dlatego, aby studio nie straciło praw autorskich.

Czasy jednak się zmieniły, a sztywne postaci zniknęły. Nie wydaje mi się mimo wszystko, aby tak samo miało się zadziać ze współczesnym stylem kreskówkowym. Co prawda można z nim żyć – ale jakoś tak smutno. Uproszczone postacie wyjęte z banku gotowych wzorów nie posiadają uroku i odczarowują te elementy dzieła, które jawią się jako autorskie i świetne. Fabuła może wciągać, dialogi mogą powalać swoją złożonością, a potem człowiek patrzy i widzi znowuż to samo, jak gdyby szata graficzna dzieła nie grała żadnej roli. A gdy dojdzie do tego żonglowanie co sekundę oklepanymi żartami przy znacznym uproszczeniu cech bohaterów znanych z dzieciństwa, to taka papka staje się nie do przełknięcia.

Polecamy:

Sebastian Jadowski-Szreder
Sebastian Jadowski-Szrederhttps://www.jadowskiszreder.pl/
Youtuber i pisarz, twórca zbioru opowiadań "Incydenty Antoniego Zapałki", hobbystycznie zbieracz filmów i pasjonat horrorów, a także starych gier. Główną sferą jego zainteresowań jest popkultura z wyraźnym zaakcentowaniem elementów retro.
ARTYKUŁY POWIĄZANE

4 KOMENTARZE

  1. Jeśli chodzi o nową wersję wojownicznych żółwi ninja, to uważamnże jest to jedna z lepszych kreskówek jakie teraz są. Jrśli chodzi o shreddera to został on pokonany zw serialu dlategk nie ma go w filmie. Jeśli chodzi o inne postaxie to uważam że to dobry sposób na odświeżenie serii. Ile razy można powatarzać ten sam serial z tymi samymi postaciami charaterem i relacjami? Dlatego moim zdaniem zmiana była na dobre. Żarty są potrzebne w kreskówce której główną widownią są dzieci, i w filmie mimo iż początek jest z żartami co 10 sekund to im dłużej się ciągnie film tym mniej jest żartów przygotowując dzieci na coraz gorsze tematu powoli zanim rzucać je na głęboką wodę (tu poświęcenie raphaela na początku filmu i poświęcenie leonarda pod koniec). Natomiast podobny styl kreskówek nie jest problemem jeśli każda ma inną fabułę i swoją własną historię do opowiedzenia

    • Rozumiem ten punkt widzenia, ale mnie już trochę ten styl przytłacza. Właśnie podobnie jak kiedyś dominowały bardzo statyczne postaci pokroju He-Mana czy Scooby-Doo, tak teraz czuję, że jest trochę na odwrót, ale to przesycenie nadal jest obecne.

  2. „Wyczytałem, że oparto go o serial animowany o tym samym tytule, jednak przyznaję się bez bicia, że w ogóle go nie oglądałem” czytaj: „obejrzałem coś w sobotę na Netflixie, zrobię z tego artykuł xD

Skomentuj Sebastian Jadowski-Szreder Anuluj odpowiedź

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

NajNOWsze

NajPOPULARNIEJsze