Zacznijmy może jednak od samej postaci She-Hulk, którą raczej słabo kojarzę z kreskówek i komiksów, ale która wydawała mi się zawsze bardzo dobrze napisaną superbohaterką z krwi i kości. Taką, która posiadała nadludzką siłę, ale potrafiła ją okiełznać, jednocześnie nie wyzbywając się poczucia humoru i seksapilu. Na potrzeby tej recenzji obejrzałem też urywki seriali animowanych z dawnych lat i szczerze mówiąc wolałbym dużo bardziej, aby twórcy obecnej aktorskiej odsłony She-Hulk najzwyczajniej w świecie skopiowali to wszystko i przenieśli na ekran. Wyszłoby na pewno o wiele lepiej.
„Mecenas She-Hulk”. Efekty specjalnej troski
Jakość efektów specjalnych w analizowanym serialu to kwestia, na którą po prostu nie da się nie zwrócić uwagi. Ale byłbym niesprawiedliwy, twierdząc, że problem dotyczy wyłącznie She-Hulk, którą jeszcze przed premierą internauci przyrównali do Fiony ze Shreka oraz do postaci wykreowanej w edytorze do Simsów. To jest problem całego współczesnego MCU, poczynając od seriali, a kończąc na filmach kinowych. Już druga część przygód Doktora Strange’a miejscami odstraszała sztucznością poszczególnych elementów.
Kiedyś oglądałem pewien klip z bardzo brzydkimi jak na dzisiejsze standardy niebieskimi kosmitami, którzy machali głową w rytm muzyki. Był to teledysk zespołu Eiffel 65. I choć obecnie można ocenić, że nie prezentuje się on zbyt pięknie, to należy przy tym zwrócić uwagę na czasy, w których powstał. Mowa tu o roku 1998. Z kolei czwarta faza MCU rozpoczęła się w roku 2021, a komputerowa grafika, którą oferuje, miejscami niewiele się od tego teledysku różni.
I to jest straszne, bo ktoś z zarządu Marvela spojrzał na efekt końcowy i uznał, że walnie tym widza w twarz jak slapstickowym plackiem dzierżonym przez klauna. Niektórzy recenzenci zdają się w ogóle tego problemu nie dostrzegać i zachwycają się kolejnymi historiami superbohaterskimi. Są gusta i guściki, mają prawo lubić te filmy, lecz trudno przejść obok etycznych problemów z tym związanych.
Firmy oraz ogólnie osoby odpowiadające za te koszmarne CGI ponoszą tu zazwyczaj znikomą winę. One po prostu robią co w ich mocy, aby zdążyć w terminie. A musicie wiedzieć, że czas, jaki Marvel wyznacza na ukończenie pojedynczych scenek, zwykle podlega już pod czystą abstrakcję. Dodatkowo wytwórnia potrafi zmienić koncept sceny po naniesieniu kilkudziesięciu poprawek.
Jak donosi kilku anonimowych twórców, którzy postanowili ujawnić rąbka tajemnicy portalowi IGN, o ile około czterdziestu takich poprawek jednej sceny stanowi standard dla przeciętnego zleceniodawcy, tak Marvel uchodzi za klienta trudnego, niemającego pojęcia, czego właściwie chce, w którego mniemaniu liczba powyżej stu poprawek to rzecz normalna.
Efekt jest jaki jest, choć do mediów dochodzą echa, że coś tam powoli w tej materii zaczyna się zmieniać, tymczasem Mecenas She-Hulk prezentuje się jak Power Rangers, a efekty komputerowe są miejscami tak tragiczne, że po prostu widzisz, że dana postać stoi na tle jakiejś płachty w studio. Najmocniej odczuwalne jest to w pierwszym odcinku, gdzie dominują cyfrowe palmy. Wygląd protagonistki po uwagach internautów został najprawdopodobniej lekko zmieniony, lecz nadal nie stoi na satysfakcjonującym poziomie. Zresztą, nawet jej odcień skóry nie do końca pokrywa się z oryginalną zielenią z komiksu, co rzeczywiście nasuwa na myśl żonę Shreka.
„Mecenas She-Hulk”. Nieciekawa główna bohaterka
Druga wada serialu polega na tym, że jego główna protagonistka ani na moment nie potrafi zaciekawić swoją osobowością. Występy postaci takich jak Hulk, Wong czy Abominacja kradną całe odcinki, a zielona prawniczka stoi sobie tam gdzieś z boku, bo musi pełnić jakąś rolę. W trzecim odcinku nieświadomie odtwarza nawet scenę z Nowych Szat Króla, gdzie zaznacza, że w tym ogromie gościnnych występów widz ma zwrócić uwagę na fakt, że to ona jest główną bohaterką. Kłopot polega na tym, że nie ma właściwie czym ona zaciekawić odbiorcy. Czyżby twórcy sami to dostrzegli? Kuzco z animacji Disneya jako postać jest śmieszny, posiada charyzmę i przechodzi jakąś wewnętrzną przemianę. She-Hulk natomiast poza kilkoma feministycznymi żarcikami nie reprezentuje sobą właściwie niczego wyróżniającego się.
Sęk w tym, że twórcy serialu próbują budować siłę i niezależność superbohaterki na podkładaniu jej pod nos osób głupich i słabych. Wokoło otaczają ją mężczyźni, których jedyną cechę charakteru stanowi to, że myślą ciągle o podrywie i gwizdaniu na kobiety. Mnie to w żadnym wypadku nie obraża i nie uważam, żeby to miało oznaczać, iż Mecenas She-Hulk w jakikolwiek sposób staje się w swym przekazie antymęska, lecz taka zagrywka wydaje się po prostu słaba i niezamierzenie komiczna. Zwłaszcza że ta sama bohaterka, która narzeka na postawy mężczyzn, w jednej z pierwszych scen podejmuje temat przejścia przez Kapitana Amerykę inicjacji seksualnej. Czyli jak? Seksizm działa negatywnie w jedną stronę, a w drugą już można go akceptować?
Przejaw kobiecej siły głównej bohaterki według twórców sprowadza się także do twerku w jednej ze scen po napisach. Ciarki zażenowania mają prawo wówczas przejść po Waszych plecach. Swoją drogą, właśnie w tej scenie można dostrzec „kunszt” graficzny, gdzie protagonistka wygląda naprawdę źle.
W pewnym momencie She-Hulk przyznaje nawet, że ma dość facetów, którzy próbują tłumaczyć jej to, do czego jest szkolona – to na pewno denerwująca praktyka ze strony mężczyzn i nie chcę tego kwestionować. Dlaczego jednak bohaterka przypisuje tylko im taką praktykę? Czy nie jest tak, że wielu ludzi na ogół, bez względu na płeć, próbuje narzucić nam jakieś poglądy? Brzmi to odrobinę jak tak zwany mansplaining, który także jako pojęcie jest krzywdzący, gdyż z góry zakłada, że to mężczyzna wyśmiewa kompetencje kobiety. Warto po prostu uznać, że na ogół protekcjonalny ton nigdy nie wiąże się z niczym dobrym, a używać może go każdy.
She-Hulk łamie również czwartą ścianę podobnie jak Deadpool. Dowiedziałem się, że w niektórych komiksach także zdarzało się jej tak robić, więc autorzy nie wymyślili sobie tego sami. Niestety o ile filmowy Deadpool zwracał się do widza w przemyślany sposób, wtrącając swoje żarciki, o tyle She-Hulk kompletnie sobie z tym nie radzi. Wstawki tego rodzaju pojawiają się co prawda rzadko, ale irytują i właściwie to mogłoby ich nie być, ponieważ w dalszym ciągu element ten nie buduje jej charakteru.
„Mecenas She-Hulk”. Głupiutki system prawny MCU
Pamiętajmy jednak, że omawiany serial oprócz bycia produkcją superbohaterską jest też dziełem o zabarwieniu prawniczym. Jak więc prezentują się w nim wątki prawnicze? Nijak. Otrzymujemy kilka rozpraw dotyczących istot nadprzyrodzonych, które prowadzone są bez nakreślenia jakichkolwiek zasad. Przypominam, że akcja dzieje się w tym samym świecie, gdzie superbohaterowie bili się wzajemnie ze sobą z powodu planu rejestracji ich osób w rządowym systemie (Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów).
I przez te wszystkie lata wszelkie ustawodawstwo poszło w kierunku nierobienia absolutnie niczego, aby uregulować kwestię magicznych i kosmicznych istot, których działalność stała się przecież chlebem powszednim. Dodajmy do tego fakt, że niejaka Titania (przeciwniczka She-Hulk) nie kryje swoich mocy i jest influencerką z dużymi zasięgami.
Przytoczę kilka konkretnych głupot zawartych w serialu. Jedna z rozpraw dotyczy Abominacji (przeciwnika Hulka), który chce zostać zwolniony z więzienia, ponieważ wedle jego twierdzeń nauczył się on kontrolować swoją przemianę. Niestety sytuacja nieco się komplikuje, ponieważ Abominacja za sprawą czarodzieja Wonga wydostaje się z celi, by stoczyć z nim pojedynek. Sąd zarzuca Wongowi, że złamał prawo, a ten… otwiera sobie portal i znika.
Ten sam Wong w czwartym odcinku chce pozwać innego czarodzieja o bezprawne używanie mocy tajemnych, mimo że w pierwszym Doktorze Strange’u jasno zostało pokazane, że wyżsi czarodzieje mogą odbierać moce innym mniej doświadczonym. Jaki jest tego sens? Czy twórcy naprawdę nie pamiętają, jak ten świat funkcjonuje? W innej rozprawie mężczyzna oskarża zmiennokształtną elfkę o to, że udawała znaną celebrytkę podczas ich randek. Ta postanawia na sali sądowej zmienić się w sędziego i udawać, że pozew został odrzucony. Nikt nie reaguje, nikt nie widzi w tym jakichkolwiek niedociągnięć.
Oczywiście rozumiem, że serial miał w swej koncepcji być „luźny”. Jednocześnie jednak – tak, jak wspomniałem – jego akcja toczy się w świecie, w którym katastrofa w Sokovii (Avengers: Czas Ultrona) wymusiła niejako na organizacjach międzynarodowych podjęcie tematyki superludzi. O ile Thor czy Strażnicy Galaktyki poruszają się w przestrzeni kosmicznej, gdzie prawo może prezentować się różnie i gdzie czasem nawet mogą nie występować jakiekolwiek normy prawne, o tyle na Ziemi raczej na pewno większość rzeczy podlega pod jakąś jurysdykcję.
Przenieśmy to na realny świat. Wyobrażacie sobie, że seryjny morderca wchodzi sobie na rozprawę sądową bez kajdanek i obstawy policyjnej. Może robić, co chce, i nikt nie reaguje, nie istnieje też żadne prawo, które zabraniałoby mu takich rzeczy. Trochę słabo, prawda? W świecie superbohaterów w rozprawach z nimi związanymi żaden człowiek nie pomyślał o tym, że warto byłoby zaangażować zaufane osoby o supermocy, by sytuacja nie wymknęła się spod kontroli. Wynika zatem, że Thanos i Ultron mieli trochę racji…
„Mecenas She-Hulk”. Czy serialowi można dać zielone światło?
Na pewno dużą zaletę Mecenas She-Hulk stanowi dość lekka narracja i realizacja. Jeśli wyłączymy myślenie i będziemy chcieli obejrzeć sobie coś niezobowiązującego, co jednocześnie nie zajmie nam dużo czasu, jak najbardziej można po ten serial sięgnąć. Ja osobiście miałem tak, że kiedy go oglądałem, to pozornie wydawało mi się, że dobrze się bawię, ale wystarczyły dwie-trzy żenujące sceny, by przy napisach końcowych pojawiło się w mojej głowie pytanie, co ja właściwie przed chwilą obejrzałem.
Czytaj także:
- Nowe projekty Marvela to zmierzch ery superbohaterów
- Dlaczego nie warto dawać szansy „Pierścieniom Władzy”
Bo choć MCU nie stroniło nigdy od żartów, a nawet całościowej komediowej konwencji, to jednak dzisiaj jest to pozbawione głębszej koncepcji. Od pewnego czasu – i tu znowuż moja opinia skupia się na całej czwartej fazie, a nie tylko omawianym serialu – mam wrażenie, że Marvel po prostu wpisuje sobie w grafik, że „zrobi film/serial o tym i o tej bohaterze/bohaterce”, ale nie chce mu się dodawać niczego więcej. Dialogi, nakreślenie charakteru, przyzwoite efekty i fabuła, szacunek do oryginału – coś takiego w wielu nowych dziełach Marvela po prostu nie występuje, choć dostrzegam pewne wyjątki. Zresztą wystarczy porównać to, jak długo rozkręcały się poprzednie fazy, a jak szybkie tempo obrała aktualna. To wręcz produkcja masowa.
Na koniec mimo wszystko chciałbym polecić, abyście jednak obejrzeli Mecenas She-Hulk. Choćby tylko po to, aby wyrobić sobie zdanie i nie powtarzać tego, co sądzą o tym serialu inni. Ewentualnie, aby skonfrontować swoje przemyślenia na przykład z moimi. Dla mnie zielona pani prawniczka zasługuje na takie słabe cztery na dziesięć, chyba że twórcy się zrehabilitują i pójdą w innym kierunku. Pewnych rzeczy jednak nie da się już odzobaczyć.
Polecamy: