
- Mariusz Błaszczak i Jarosław Kaczyński na konferencji prasowej zapowiedzieli, że Polska ma podwoić liczebność swojej armii
- To odpowiedź na agresywne działanie Białorusi i wysyłanie uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki na Podlasie
- Nowe inwestycje sfinansować ma m.in. Bank Gospodarstwa Krajowego. To sposób na ominięcie sejmowej kontroli finansowej
Pisaliśmy już na TrueStory, że „wojna hybrydowa” z Białorusią spadła Prawu i Sprawiedliwości z nieba. Zamiast rozwiązać problem (o tym, jak to zrobić, przeczytacie tutaj), rząd postawił na straszenie Polaków i militaryzację naszej wschodniej granicy. Konserwatywnym wyborcom przypadło to do gustu. Nowy konflikt z Łukaszenką praktycznie zakończył tzw. efekt Tuska i sprawił, że notowania PiS w sondażach znów poszły do góry.
Wielka polska armia. Jak będzie wyglądać po reformie?
Minister obrony narodowej i Jarosław Kaczyński przedstawili szereg pomysłów na udoskonalenie polskiej armii. Mamy doczekać się 100 tysięcy nowych żołnierzy, dla których droga do wojskowej rekrutacji będzie skrócona. Aby dołączyć do armii trzeba będzie przejść roczny kurs, po którym zawodowa służba wojskowa będzie stała otworem.
Dodatkowo żołnierze, którzy po 25 latach służby pozostaną w wojsku, będą mogli liczyć na dodatek w wysokości 1500 złotych, a ci, którzy zostaną po 28 latach, nawet 2500 złotych. To wszystko kosztuje i to niemało. Gdyby plan Kaczyńskiego i Błaszczaka się ziścił, to nasza armia stałaby się trzecią w NATO zaraz po armii USA i tureckiej. Pytanie, które należy postawić, to czy w ogóle potrzebujemy tylu żołnierzy.
Od lat mówi się nam – i robią to także politycy PiS – że nowoczesna wojna to wojna hybrydowa. Nie polega więc na wysyłaniu batalionów żołnierzy z bronią w ręku, a raczej na chirurgicznych atakach wymierzonych w najwrażliwszy punkt przeciwnika. Liczne przykłady na skuteczność takich działań można czerpać z Bliskiego Wschodu. Izrael rozkochał się w wyłączaniu irańskich elektrowni, kradzieży danych i zabijaniu pojedynczych oficjeli. Jednak frontu na wojnie izraelsko-irańskiej jak nie było, tak nie ma. Władze w Teheranie nie mają ambicji, żeby wbić swoją flagę w Jerozolimie.
O co więc chodzi Kaczyńskiemu? Możemy mieć podejrzenie graniczące z pewnością, że jak zwykle chodzi o utrzymanie władzy. Rozdęta do granic absurdu armia powinna być wdzięczna wicepremierowi za dodatkowe pieniądze. Dowodów lojalności może dokonywać zarówno przy urnie wyborczej, jak i rozganiając antyrządowe protesty. Użycie wojska przeciwko cywilom nie jest już w Polsce tematem tabu. Publicznie wiadomo, że taki pomysł był w rządzie dyskutowany w zeszłym roku, podczas protestów przeciwko zaostrzeniu ustawy aborcyjnej.
A diengi gdie?
Zostawmy na chwilę intencje naczelnika i wróćmy do tematu finansowania całej tej imprezy. Nową armię trzeba będzie wyposażyć i opłacić, co oznacza miliardowe koszta. Gdyby spróbować upchnąć je w ustawie budżetowej, to mogłoby się okazać, że stanowczo wykraczają one poza jakiekolwiek rozsądne dysponowanie majątkiem, zresztą budżet na przyszły rok jest już gotowy. Dlatego rząd planuje opłacić armię przy pomocy fortelu.
Nowe wydatki sfinansuje Bank Gospodarstwa Krajowego. Warto nadmienić, że ten już wcześniej wykorzystywany był jako ukryta skarbonka. BGK finansował m.in. budowę dróg, termomodernizację, czy specjalne wydatki covidowe. To bardzo wygodne, ponieważ BGK może pożyczać pieniądze na całym świecie (także od państw teoretycznie nam nieżyczliwych), a długi banku nie są zliczane jako długi państwa. Nie jest więc wykluczone, że pieniądze na rozbudowę polskiej armii odnajdą się w Chinach lub w Rosji. Byłoby to istne perpetuum mobile.

Polecamy:
- Mur na miarę naszych możliwości. Na co PiS chce wydać półtora miliarda z kieszeni podatników?
- PiS wychodzi z Unii, ale w niej zostaje. Powody dziwnej polityki rządu
System, w którym rząd straszy nas Rosją, podbija sobie w ten sposób sondaże, a następnie bierze od niej pieniądze, żeby finansować swoje wydatki. Rosjanie też powinni być z tego zadowoleni, ostatecznie przecież wzbogacaliby się niewielkim kosztem, np. wysyłając czołgi do Obwodu Kaliningradzkiego.
To wszystko podczas gdy polska służba zdrowia i szkolnictwo wyją o dodatkowe pieniądze, bo z tych, które mają obecnie nie da się sfinansować choćby bieżących wydatków. Nie od dziś wiadomo jednak, że strach przed karabinem sprzedaje się lepiej niż strach przed chorobami nowotworowymi.
Zobacz też: