„Dolina Kwiatów” Niviaq Korneliussen. Śmierć na Grenlandii
Nazwa największej wyspy świata, jaką znamy w większości języków, pochodzi z sag wikingów, spisanych w XIII wieku, i podobno miała być formą reklamy, by nowi osadnicy chcieli osiedlić się na jej niegościnnych wybrzeżach. W języku grenlandzkim z rodziny eskimo-aleuckiej, którym posługuje się ponad 90% mieszkańców Grenlandii, nazywa się ona Kalaallit Nunaat. To Grenlandczykom (albo grenlandzkim Inuitom – określenie „Eskimosi” uważa się za przestarzałe bądź obraźliwe) i ich problemom pochodząca z wyspy Niviaq Korneliussen oddaje cały głos.
Potomkowie słynnych Nordyków z sag, Eryka Rudego i jego kompanów, opuścili wyspę jeszcze przed 1400 rokiem. Podobnie zrobił właściwie duński rząd, gdy po 2008 r. Grenlandczycy przegłosowali w referendum, że chcą sami zarządzać swoim krajem – Kopenhaga zajmuje się dziś tylko kilkoma kluczowymi sprawami, takimi jak kontrola obywatelstwa, polityka monetarna i sprawy zagraniczne z obroną wyspy włącznie. Pełna niepodległość nie wchodzi w grę tylko dlatego, że dotacja od Danii stanowi 1/4 rocznego PKB kraju.
Podobnie jak wcześniejsi mieszkańcy odchodzą też Grenlandczycy – i niestety nie chodzi tylko o emigrację. Według danych z 2018 r. samobójstwa są przyczyną 8% śmierci mieszkańców wyspy. Jak zauważa w pewnym momencie bohaterka „Doliny Kwiatów”, gdyby jej ojczyzna była niepodległa, miałaby najwyższy tego rodzaju wskaźnik na świecie (ponad 82 zgony na 100 tys. osób). Ta plaga wisi jak fatum nad życiem wszystkich bohaterów powieści. O tym, jak bardzo nikt nie jest przed nią bezpieczny, wieszczą chociażby tytuły rozdziałów, stopniowo odsłaniające strzępy życiowych dramatów kolejnych osób.
Przyczyn tego stanu rzeczy można wskazać wiele, ale gorzej z poszarpanymi ciągami przyczynowo-skutkowymi. Noc polarna powoduje depresję, a wielomiesięczny dzień bezsenność. Jedno i drugie, razem z biedą, wiążą się z alkoholizmem. Książka wprowadza nas w kolejne szczegóły tego splotu nieszczęść – chociażby nietolerancję i brak perspektyw. Na wyspie młody Grenlandczyk nie ma nic do roboty, a w duńskiej metropolii jest odmieńcem, dziwadłem, które albo wytyka się palcami, albo traktuje jak osobę szczególnej troski.
Do tego system prewencji jest pozorny i dysfunkcyjny. Dyżurna psycholożka na telefonie zaufania jest dostępna dwie godzinny dziennie, przy tym za następnym razem słuchawkę podnosi już ktoś inny, a swoją historię trzeba opowiedzieć od nowa. Dwa dni po próbie samobójczej młody chłopak dostaje wypis ze szpitala, a profesjonalne wsparcie może otrzymać co najwyżej przez Skype’a. I tak dalej, i tak dalej. Ciężko jest być Grenlandczykiem, a co dopiero borykającą się z własną tożsamością grenlandzką osobą LGBT+.
Dolina Kwiatów to prawdziwe miejsce
Tytułowa Dolina Kwiatów (grenl. Naasuliardarpi) istnieje naprawdę. Znajduje się ona w wyspiarskiej miejscowości Tasiilaq, największym miasteczku wschodniego wybrzeża Grenlandii, w którym też toczy się część akcji powieści. Aby dostać się w to miejsce, należy dotrzeć do lotniska Kusuluk, położonego w miejscu dawnej amerykańskiej bazy wojskowej (dwa loty dziennie ze stolicy Nuuk, jeden z islandzkiego Reykjaviku), a następnie wynająć łódkę albo helikopter do samego Tasiilaq. Bohaterka książki, której imienia nigdy nie poznajemy, pokonuje tę trasę, a następnie udaje się do samej Doliny, w której znajduje się lokalny cmentarz i spacerowa trasa nad jezioro.
Dolina Kwiatów to synekdocha, metafora Grenlandii – na mapach Google’a można zobaczyć, że miejsce, które robi na bohaterce tak spektakularne wrażenie, że marzy o byciu tu pochowaną, jest w rzeczywistości ponurym wygwizdowem o iście księżycowym krajobrazie. Pochowani w Dolinie stają się przy tym skazani na zapomnienie – na ich grobach brakuje nawet prostych oznaczeń.
Bohaterka prowadząca całą narrację powieści nie daje tu zbytnich nadziei, nie szkicuje żadnego planu naprawy kraju, nie oferuje pomysłów na poprawę tego stanu rzeczy. „Grenlandia jest skazana na zagładę”, mówi jej nieco później bezdomna i szalona Grenlandka Nava, umierająca na raka mózgu.
„Dolina Kwiatów”. Sylvia Plath po grenlandzku
Trudno nie zauważyć, że fabuła „Doliny Kwiatów” musiała być inspirowana twórczością Sylvii Plath, z legendarnym „Szklanym kloszem” na czele. Młoda dziewczyna otrzymuje stypendium i wyjeżdża z peryferii do centrum, ale bezradność w otaczającym świecie i problemy psychiczne nie pozwalają jej funkcjonować, mimo że teoretycznie ma w sobie wszystko, co potrzebne, by „odnieść sukces”.
W obu powieściach nie tylko fabuła znajduje się na podobnych torach, ciekawe są połączenia także w kwestii detali. Esther z dzieła Plath usiłuje w kryzysie czytać „Finnegan’s Wake” Jamesa Joyce’a, który szybko uznaje za niemożliwy do lektury. Z kolei bohaterka „Doliny Kwiatów” w pewnym momencie traci chęć czytania po grenlandzku, który również uznaje za zbiór bezsensownych zbitków liter.
W powieści Korneliussen samotność w domku na przedmieściach zamienia się w alienację w social mediach. Gdy tylko czytamy konwersacje bohaterki na Messengerze albo przyglądamy się, jak scrolluje Facebooka, wokół niej znajdują się ludzie, ale jest tak, jak gdyby nie było ich wcale. Tymczasem narzędzia, które miały rzekomo przybliżać ludzi do siebie, oddalają ich od siebie jeszcze dalej. W teorii bohaterka może w każdej chwili porozmawiać twarzą w twarz ze swoją „anaaną” (grenl. mama) albo ukochaną Maliiną, ale w praktyce okazuje się, że dzieli je więcej, niż tylko Ocean Atlantycki.
Czytaj także:
- „Tell Me Why”. Osoby trans zasługują na lepsze gry
- Dzieci Neo #7: „Jacked. Chuligańska historia Grand Theft Auto”
Godnym uwagi w prozie Grenlandki jest nie tylko należyta reprezentacja i upodmiotowienie swoich rodaków, ale także osób LGBT+. Główne bohaterki to wyoutowane lesbijki, poznajemy także ich queerowego znajomego i obserwujemy, jak cała trójka zmaga się z tolerancją (albo jej brakiem) starszego od siebie pokolenia. Tematyka nieheteronormatywności przynajmniej przestaje być w Grenlandii tabu, w odróżnieniu jednak od nękającej kraj epidemii samobójstw. Być może jednak powieść Niviaq Korneliussen, która według skandynawskich mediów stała się w swojej ojczyźnie gwiazdą, poradzi sobie z tym lepiej, niż niejedna kampania społeczna.
Polecamy: