Zaczyna się jak rodzinny dramat doprawiony komicznymi elementami. Evelyn (Michelle Yeoh) – właścicielka pralni – musi ogarnąć swój kulejący interes, jednocześnie próbując opiekować się starym ojcem, któremu powinna przedstawić dziewczynę córki, a przy okazji zaakceptować fakt, że mąż chce wziąć z nią rozwód. Cały początek przedstawiony jest wystarczająco lekko, żeby oczekiwać stosunkowo prostej obyczajowej fabuły. W momencie, w którym przeskakujemy z bohaterką do światów równoległych, powoli zaczynają się piętrzyć absurdy.
Wszystko wszędzie naraz. Dosłownie
Absurdy, które cieszą widza i które odważnie przyjmują na siebie twórcy filmu. Zaczynają od tego, że jedna z wersji męża (Ke Huy Quan) Evelyn zna się bardzo dobrze na sztukach walki, a urzędniczka skarbówki Deidre (Jamie Lee Curtis) to podwładna Jobu Tupaki – niszczycielki światów. W trakcie seansu zastanawiałem się, czy twórcy poradzą sobie z gromadzeniem niezwykłości i czy po kolejnej dawce szaleństw, są w stanie mnie jeszcze czymś zaskoczyć. W większości przypadków spisywali się na znakomicie.
Fantastyczne wyolbrzymienia ścierają się z dynamiką przeskoków pomiędzy kolejnymi wszechświatami, w wyniku czego spora część sali kinowej wybuchała salwami śmiechu. Każdej poważnie zaczynającej się scenie przeciwstawia się ujęcie wykorzystujące możliwość, że w jednym z alternatywnych światów coś wygląda inaczej. I choć czasami to tylko jeden detal, potrafi on rozbić wszelki patos.
Evelyn, próbując ratować całe multiwersum oraz własną córkę (Stephanie Hsu), odwiedza rzeczywistości, w których jej życie potoczyło się inaczej ze względu na drobne decyzje życiowe. Lub ze względu na niespodziewane różnice między poszczególnymi światami, żeby wspomnieć tylko, że gdzieś tam, w jednej z alternatywnych wersji, ludzie mają palce przypominające olbrzymie parówki.
Wszystko wszędzie naraz. Żonglerka konwencjami bez metafizycznej papki
Nic tutaj nie jest podane na tyle poważnie, żebyśmy mogli poczuć zażenowanie pseudofilozoficznym bełkotem, co zdarza się w utworach sięgających po znane z fantastyki rozwiązania. Nawet kiedy wreszcie Evelyn stanie wobec zagłady absolutnej, żonglerka konwencjami (animacja, romanse, filmy o sztukach walki) i parafrazami (żeby wspomnieć tylko o Odysei kosmicznej 2001 lub Ratatuj) zagwarantuje nam, że nie poczujemy się obciążeni metafizyczną papką.
Jednocześnie udaje się twórcom wygłosić kilka komentarzy i uwag krytycznych. Tym ciekawszych, że czasami wygłaszanych przez kamienie. Nie takie zwykłe, tylko stosunkowo duże kamienie. Jest naprawdę dobrze. No, może poza kilkoma słabszymi dowcipami, z których za najbardziej nieudany i przeciągnięty uważam przeciągniętą scenę z analnym dildo. Mnie nie śmieszy. Na szczęście takich wpadek jest niewiele.
Polecamy:
- Oscary 2022. Dlaczego animacja nie jest traktowana poważnie?
- Spider-man: Bez drogi do domu. Jak ślepo pokochać fatalne kino
Finalnie dostajemy rozrywkę sprawną aktorsko i odważną w realizacji. Jednocześnie pozwalającą po seansie na ciekawe rozkminy w gronie znajomych, którzy zdecydują się z nami sprawdzić, co się stanie, gdy ktoś spróbuje wszystko z szeroko pojętego wszędzie zaprezentować naraz. No dobra, nie naraz – tylko w dwie godziny dwadzieścia minut.
Czytaj też: