czwartek, 25 kwietnia, 2024
Strona głównaKulturaWesele. Wyspiański z Vegą obrażają Polaków

Wesele. Wyspiański z Vegą obrażają Polaków

Popularne powiedzenie mówi, że „pycha kroczy przed upadkiem”. Wojciech Smarzowski zechciał być wychowawcą Polaków, twórcą na miarę Andrzeja Wajdy. Niestety, przez okulary reżysera naród jawi się jako wiecznie pijana, agresywna, żądna pieniędzy i nienawidząca obcych tłuszcza. Pokazując takich CHAMÓW szkoda czasu na pogłębienie postaci czy sensowny scenariusz.

Skorumpowany, intrygancki, wulgarny, przaśny, prymitywny, zidiociały, pozbawiony moralności, świętojebliwy i polski (fot. materiały promocyjne)

Na początek wyznam, że do tej pory bardzo lubiłem kino Wojciecha Smarzowskiego. Wrażenie zrobiło na mnie tak pierwsze Wesele, jak i Róża, Dom Zły, czy nawet ostatni Kler. Za każdym razem, gdy reżyser sięgał po naturalistycznie przedstawiane potworności, to miałem wrażenie, że przemoc na ekranie zawsze czemuś służyła. Nie ważne, czy w 2004 roku komentował zwyczaje utuczonych na pierwszej dekadzie demokracji nuworyszów, czy wypełniał białe plamy polskiej historii. Byłem pewien, że w ten sposób próbuje zwrócić naszą uwagę na coś, co do tej pory mogło nam umykać.

Mord w Jedwabnem taką sprawą nie jest. Od wydania „Sąsiadów” Jana Tomasza Grossa i pamiętnego przemówienia Aleksandra Kwaśniewskiego, w którym prezydent przepraszał za popełnioną zbrodnię, minęło 20 lat. Od tego czasu temat płonącej stodoły wracał w polskiej kulturze i mediach wielokrotnie. Do tego stopnia, że niektórzy nie są w stanie już słuchać popularnej piosenki Czesława Niemena, żeby nie myśleć o tym, kto w płonącej stodole był zamknięty.

Płonie, płonie stodoła i wszystko z nią

Jasne, mówię z perspektywy mieszczucha i historyka. Sam o pojednaniu polsko-żydowskim parę tekstów napisałem. Dodam więc, że nie chodzi o to, żeby nie mówić, co raczej mówić mądrze. A to Smarzowskiemu wybitnie wręcz nie wychodzi.

Nie rozumiem, czemu do opowiedzenia o zbrodniach narodu polskiego podczas II wojny światowej w ogóle jest potrzebne to współczesne wesele. Ach tak, już wiem! Chodzi o to, że to zupełnie ci sami ludzie. Ci, którzy podpalali stodołę, to ci sami, co dzisiaj krzyczą „żeby Polska była Polską”, grają ich nawet ci sami aktorzy. Stodołę trzeba było zaś spalić, żeby postawić na jej miejscu chlewnię. Pomijając „niekoszerność” pomysłu, to przecież „Prześniona rewolucja” Andrzeja Ledera, opowiedziana w przyspieszeniu, przy pomocy krzywdzących stereotypów i koderskich memów.

A przecież, gdyby Smarzowski się rozejrzał spokojnie, mógłby zebrać materiał na dwugodzinny film o współczesnym rasizmie, homofobii, znieczulicy itd. Niestety zamierza stawiać jakieś dziwne paralele i próbuje nam powiedzieć, że brak rozliczenia z tamtym, powoduje, że jesteśmy straszni dziś. Nawet jeśli jest w tym ziarno prawdy, to filmowa materia takiej szkolnej wykładni po prostu nie jest w stanie wytrzymać. Gdybym sam miał kręcić film na podstawie Ledera, skupiłbym się na przedstawieniu karier Polaków, którzy po wojnie weszli w buty wymordowanych Żydów i zaczęli uprawiać wcześniej niedostępne dla siebie zawody. Rozpięta na osiemdziesiąt lat klamra Smarzowskiego jest za to tak samo toporna, jak ta z filmu „Smoleńsk”, gdzie Lech Kaczyński spotykał zamordowanych w Katyniu oficerów. U Smarzola ta jedna scena rozciągnięta jest na cały film.

Płomienne zorze budzą mnie ze snu

W tytule wspomniałem o tym, że reżyser powołuje się tu na dokonania dwóch wybitnych artystów: Stanisława Wyspiańskiego i Patryka Krzemienieckiego ps. „Vega”. Od tego pierwszego bierze tytułowe wesele, ale też rzeczywistość, w której realny świat nawiedzany jest przez duchy. Twórca „Drogówki” tłumaczy nam pojawienie się nieproszonych gości demencją dziadka, któremu starczy rozum płata figle. Czy to jednak tłumaczy, co na weselu robią Józef Piłsudski i Roman Dmowski? Nie wydaje mi się. Groteska w świecie Smarzowskiego jest momentami tak wielka, że przypomina mi ten skecz w wykonaniu sztabu wyborczego Lecha Wałęsy.

Tu nawet wystąpili Jagiełło i Lenin

Z kolei od Vegi Smarzowski bierze rzeź. Postaci „Wesela” nie są napisane wcale. To puste, ludzkie powłoki zdolne tylko do chlania, ruchania, rzygania i rzucania się sobie do gardeł. Nie wiemy o nich dosłownie nic, poza tym, że mają obsesję na punkcie Żydów. Poznałem w ciągu swojego życia kilku gości z Młodzieży Wszechpolskiej i z Obozu Narodowo-Radykalnego. Nawet jeśli ich pomysły na „naprawę” Rzeczpospolitej są obrzydliwe, to nikt z nich nie zachowywał się tak absurdalnie jak u Smarzowskiego. Podobnie rzecz ma się z kibicami i zwykłymi mieszkańcami wsi. Reżyser „Wesela” wykorzystał okazję do wylania swoich wielkomiejskich lęków i przelania ich na taśmę filmową.

Dajmy na to, taki Arkadiusz Jakubik. Widzimy go w dwóch rolach. W latach 40. jest wioskowym inteligentem, który dzięki znajomości rosyjskiego i niemieckiego tłumaczy reszcie, co mówią najeźdźcy. Współcześnie to wodzirej, który zaśpiewał na ekranie dwie piosenki, wciągnął kreskę i tyle. Nie wiemy o tym facecie zupełnie niczego. Można to zresztą powiedzieć chyba o wszystkich bohaterach, poza główną postacią graną przez Roberta Więckiewicza.

Wszystkich potworności dziejących się w tym specyficznym polskim „Salo” nie wymienię. Pozwólcie, że wspomnę tylko o jednej. Na wesele – nie wiadomo jak, ani po co – trafia neonazista z wytatuowaną na plecach swastyką. W jednej z wieńczących film scenach widzimy jak zostaje on wrzucony do obory i zgwałcony przez świnię. Przepraszam bardzo, ale co to, kurwa, miało być? Słodka zemsta za wszystkie Marsze Niepodległości? Jeśli ta oświecona, liberalna i wielkomiejska elita musi sięgać w tym celu po takie środki, to ja wysiadam.

Spoiler: Polska PiS śmierdzi gównem

Ostatecznie Smarzowski chciał nam wyrzygać prosto w twarz prawdę o Polsce PiS. W końcu ukryta agenda tego filmu jest taka, że tam, gdzie dzieje się akcja, 90 proc. mieszkańców głosuje na kaczora dyktatora. Niestety, reżyser osiąga efekt przeciwny od zamierzonego. Kreśląc portrety prowincjonalnej ludności z gracją słonia w składzie porcelany sprawia, że zaczynam jej współczuć. Jest przecież notorycznie obrażana i opluwana. Serio, trochę ponad dwie godziny w świecie z wyobraźni Smarzowskiego sprawiły, że wychodząc z kina niemalże trzymałem kciuki za ministra Glińskiego rozjeżdżającego polską kulturę harwesterem.

Zobacz też:

Jan Rojewski
Jan Rojewskihttps://truestory.pl
Pisarz, dziennikarz. Publikował m.in. na łamach Gazety Wyborczej, Rzeczpospolitej, Onetu, Tygodnika Powszechnego. Był stałym współpracownikiem Wirtualnej Polski i Tygodnika POLITYKA. Od września 2021 roku redaktor naczelny True Story.
ARTYKUŁY POWIĄZANE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

NajNOWsze

NajPOPULARNIEJsze