Moje szczęście w nieszczęściu, że szesnaście lat temu nie mieliśmy takiego Youtube’a ani social mediów, jakie znamy dzisiaj. W 2015 roku znanego cyrkowca Jasia Kapelę spotkały bardzo niemiłe konsekwencje wrzucenia do sieci swojej własnej przeróbki hymnu. Słowa lewicowego performera pozostawały jednak naprawdę niewinne („Marsz marsz uchodźcy/z ziemi włoskiej do Polski”? Pff…) w porównaniu do tego, co ja wymyśliłem. Nie przeszkodziło to Sądowi Rejonowemu w Wołominie, przyzwyczajonym do spraw takich groźnych bandziorów, skazać go na karę tysiąca złotych grzywny za rzekome naruszenie przepisów o godle, barwach i hymnie RP.
Mazurek Dąbrowskiego a (la) Kapela
Rzecz jasna te przepisy nigdzie nie mówią, że „karze podlega ten, kto dokonuje przeróbki hymnu…”, a jedynie że hymn wykonuje się w sposób zapewniający mu należyty szacunek. Wyrok został podtrzymany przez sąd II instancji i dopiero na skutek kasacji Rzecznika Praw Obywatelskich aktywista został uniewinniony przez Sąd Najwyższy. Przytoczę poniżej fragment uzasadnienia tego wyroku:
„(…) zmiany jakie wprowadził do treści hymnu J. K. [Jaś Kapela – BK] są stosunkowo niewielkie i nie zawierają w sobie jakichkolwiek elementów agresywnych. Co więcej, eksponują one fakt, że pieśń napisana przez Józefa Wybickiego była właśnie pieśnią uchodźców, skazanych na gościnność na obczyźnie. Takie były bowiem historyczne uwarunkowania, które powodowały emigrację Polaków i w okresie porozbiorowym, i po powstaniach narodowych, i w okresie wojen światowych, i wreszcie w czasach współczesnych, chociażby w związku z wprowadzonym w naszym kraju stanem wojennym. Przy takich uwarunkowaniach trudno doprawdy w słowach utworu „Mazurek K.” [Mazurek Kapeli – BK] doszukiwać się chociażby elementów świadczących o uwłaczaniu czci, czy też braku szacunku dla tego symbolu narodowego. Motywem tych działań było przecież – co wynika z uznanych za wiarygodne wyjaśnień ukaranego – wyrażenie swojego poglądu na temat istotnego problemu społecznego i politycznego, jakim stała się i pozostaje do chwili obecnej kwestia uchodźców z ogarniętych wojną obszarów, szukających bezpiecznego schronienia.”
Ja ze swoim tekstem z 2005 r. tak elegancko bym się nie wybronił. Ta sprawa to oczywiście przyczynek do rozważań na temat tego, jak bardzo potrzebne są sądy niezależne od władzy. Niemniej jednak kwestia prawna to jedno, a polityczna to drugie. Oczywiście Kapela nie jest żadnym politykiem, ale niestety bardzo wiele osób utożsamia go z głosem młodej lewicy. Mazurek Kapeli w dalszym ciągu wisi na youtubie, gdzie oceniony został jednoznacznie negatywnie (900 łapek w górę kontra 18 tysięcy głosów w dół).
W komentarzach znajdziemy na przykład takie kwiatki, jak „Jaki trzeba mieć wyprany mózg żeby śpiewać coś takiego, zapraszacie najeźdźców i przy okazji nie macie żadnego szacunku do hymnu narodowego! Wstyd za takich ludzi jak wy!!!” (pisownia oryginalna). Wynika to z pewnej nadreprezentacji agresywnych narodowców w internecie, ale zadajmy sobie pytanie, czy więcej niezdecydowanych przeczyta te komentarze, czy wyrok Sądu Najwyższego? Jak wynika z badań, poparcie Polaków dla przyjmowania migrantów jest nadal fatalnie niskie. Gdzie zatem pożytek z całej tej hucpy?
Klaudia Jachira to ukryta agentka PiS
Podobny odpał popełniła ostatnio w Sejmie posłanka KO Klaudia Jachira, dokonując przeróbki „Roty”, czyli właściwie polskiego hymnu narodowego numer dwa. To sprytniejsze zachowanie niż ruszanie „Mazurka Dąbrowskiego”, bo ta pierwsza pieśń nie jest chroniona ustawowo, a jako utwór znajduje się w domenie publicznej. Teoretycznie zatem prawnie nie ma żadnego zagrożenia, bowiem wywoływania u odbiorców nieskończonego krindżu ustawodawca jeszcze nie penalizuje. Politycznie rzecz biorąc natomiast zachowanie posłanki to prawdziwa katastrofa.
Zmiana w refrenie inwokacji do Boga na odwołanie się do Tuska i Lempart, osoby z tak potężnym elektoratem negatywnym? Zaufanie do Kościoła w Polsce bije nowe negatywne rekordy, ale i tak 90% Polaków konsekwentnie deklaruje się jako osoby wierzące (choć zobaczymy, jak to wyjdzie w tegorocznym spisie powszechnym). „Zmieniając tekst Roty chciałam zwrócić uwagę liderów opozycji, żeby nie czekali na boską interwencję, tylko zaczęli działać razem” – napisała Jachira na Twitterze. Piekło wybrukowano dobrymi chęciami, Kapela też chciał zachęcić Polaków, by ze wspólnym, radosnym śpiewem pokochali uchodźców. Tymczasem oba pomysły wypaliły performerom w twarze, a oni tym samym dokonali akcesu do głównych ról w komedii o klaunach.
Jaś Kapela, choć szkodzi lewicy jako takiej, nie ma partyjnej afiliacji, więc nikt mu nie może nic zrobić. Za to uważam za niebywałe, że Platforma Obywatelska nie uczy się na własnych błędach i zamierza tolerować działania swojej posłanki. O ile Schetyna czy Budka naprawdę nic nie ogarniali, o tyle wydawałoby się, że Tusk przywróci rządy silnej ręki i znów złapie partię za gardło. Gdy w 2019 r. ten pierwszy zapowiedział, że Jachira znajdzie się na listach KO, przeciwko temu wypowiedzieli się tacy politycy formacji jak Sławomir Nitras czy Katarzyna Lubnauer. Już wtedy spece od marketingu politycznego wskazywali, że kontrowersyjna posłanka działa wyłącznie we własnym interesie, może zniechęcić do partii mniej zdecydowanych wyborców, a co gorsza, każde jej wystąpienie bezlitośnie wykorzystają przeciwnicy.
PiS w takiej sytuacji otrzymuje znakomity prezent w postaci tematu zastępczego, który można mielić w mediach w kółko zamiast rzeczy, które w rzeczywistości mają znaczenie. Samej Jachirze poczucie wstydu czy zażenowania wydaje się obce. W 2019 r. powiedziała, że „to mocno Gombrowiczowskie to, co ja robię, i myślę, że Gombrowicz też by był hejtowany tak samo, jak ja jestem teraz za swoje czyny”, a dzięki takim osobom jak ona „Kaczyński przegra wybory”. Gombrowicz przewraca się w grobie, a ja jednak podejrzewam, że posłanka jednak co tydzień wcina z Naczelnikiem Państwa makowca pod willą na Żoliborzu w nagrodę za usługi oddane partii władzy.
„Pamiętaj orle”. Bo my nie zapomnimy
Nie tylko tykanie pieśni narodowych uważam za fatalny pomysł liberalno-lewicowych osób publicznych. Marcin Napiórkowski za punkt wyjścia swojej książki „Turbopatriotyzm” przyjmuje akcję „Orzeł może” przygotowaną w 2013 roku przez ówczesną załogę Programu Trzeciego Polskiego Radia i Gazety Wyborczej. Wydarzeniem tym, zaplanowanym na święto flagi 2 maja, żurnaliści zamierzali „rozprawić się ze stereotypem Polaka pesymisty, malkontenta, nadętego smutasa, który ma wszystkim za złe i innym zazdrości.”
Pomimo tego, że w programie znalazły się chociażby koncerty Jacka Wójcickiego czy defilada, w świat poszedł wyłącznie obraz tego nieszczęsnego, czekoladowego ptaszora, nad którym mlaskał prezydent Komorowski. Orła, dodajmy, bez korony (!) zaczepionego pazurami w skale, która wygląda jak kupa łajna. Mało tego, w logo samej akcji znalazł się kolejny ptak-pokraka, wyglądający jak ktoś, kto chodzi od lat na siłownię, ale skipuje wszystkie dni poza dniem na biceps.
Zobacz też:
- Co się stało na Placu Zamkowym? Mój skok na główkę do basenu „Polska”
- Mur na miarę naszych możliwości. Na co można byłoby wydać półtora miliarda złotych?
W reakcji na ten softpatriotyzm czy też fajnopolakizm miał definitywnie skonsolidować się turbopatriotyzm, reprezentowany ówcześnie przez pewien margines organizujący coroczne zadymy nazwane dla niepoznaki „Marszem Niepodległości”. To turbopatriotyczna narracja spod tego znaku zwyciężyła konkurs na oficjalną ideologię partii rządzącej i jej efektem jest postępujący reakcjonizm w wielu sferach życia publicznego.
Cóż, okazało się, że Polak woli być smutasem i malkontentem, a przynajmniej nie bawi go grzebanie dla politycznych korzyści w państwowej symbolice. Nie chcę poruszać tematu wolności sztuki, uważam, że choćby słynny papież przygnieciony meteorytem to jedno z najlepszych dzieł, jakie powstały w XXI wieku. Jak się jednak okazuje w praktyce, w ten sposób nie można robić mainstreamowej polityki. Będziemy skazani na rządy PiSu dopóki opozycja i trzymający z nią publicyści nie zrozumieją, że obrazoburcze performensy należy pozostawić artystom.
Polecamy: