Platforma ma wrócić do centrum i przypomnieć sobie, że jest partią chadecką. To jedno z najważniejszych przesłań płynących z przemówienia Donalda Tuska. Lider PO mówił, że Polacy oczekują od tej formacji „powagi i odpowiedzialności” dodał też, że przeciwnikiem partii nie są katolicy „bo przecież, my jesteśmy katolikami”. To pstryczek wymierzony zarówno w happeningowy styl polityki, który reprezentują zrzeszeni w Koalicji Obywatelskiej Klaudia Jachira i Franciszek Sterczewski, ale też słowa skierowane do Sławomira Nitrasa, który mówił niedawno, o tym, że przywileje dla katolików muszą się w Polsce skończyć.
Tym samym Donald Tusk po raz kolejny pokazuje, że zabiera się za gotowanie swojej ulubionej zupy, czyli pomidorowej, która ma wszystkim smakować. Przekonał się o tym kilka lat temu Leszek Jażdżewski, który poniekąd zapowiadając wystąpienie Tuska, mocno uderzył w Kościół, czym zniesmaczył legendę Platformy. „Dziadek” Tusk po raz kolejny odsyła więc wnuczęta do kąta, pokazując im, że w Platformie jest miejsce dla wszystkich. Czy w czasach rozbuchanych wojen kulturowych ta strategia może zadziałać? Na pewno działała 20 lat temu. Wszak pokojowe relacje z episkopatem były domeną nie tylko PO, ale też – teoretycznie antyklerykalnego – SLD.
Tusk wręcza prezent Lewicy i Szymonowi Hołowni. Dając sygnał do odwrotu swoim „zagończykom” i ogłaszając pokój z Kościołem, zostawia pole tym dwóm formacjom. Jak słyszeliśmy na Wiejskiej, to efekt zamawianych przez partię sondaży i badań focusowych. Wynika z nich, że uderzając w Kościół da się przekonać do siebie kilka procent (głównie najmłodszego) elektoratu, ale to za mało, żeby wygrać wybory. Lewica zyskuje więc niemalże monopol na bezpardonowe atakowanie episkopatu. W ten sposób może utrzymać poparcie niezbędne do ponownego znalezienia się w parlamencie.
A co z prezentem dla Nowogrodzkiej?
Wspomniany w tytule tekstu prezent dla Kaczyńskiego, to wątek wyjścia z Unii Europejskiej. Jasne, wypowiedzi mniej lotnych członków Prawa i Sprawiedliwości, którzy sugerowali, że to możliwe rozwiązanie mogły zasiać wątpliwości w umysłach wyborców PiS. Jednak tak naprawdę, Kaczyński z Unii nigdy wychodzić nie chciał. Na Nowogrodzkiej wiedzą, że mimo wszelkich sporów z Brukselą, Polacy (nawet ci bardzo konserwatywni), są przywiązani do wspólnoty europejskiej. Próba wyciągnięcia Polski poza nawias sojuszu, mogłaby skończyć się buntem. Zresztą nawet Węgry, pomimo że przypominają już bardziej państwo „wschodu” niż „zachodu”, konsekwentnie pozostają członkiem UE.
Donald Tusk zaproponował rządowi zmianę Konstytucji. Na mocy nowego zapisu wyjście z Unii, byłoby możliwe tylko po uzyskaniu 2/3 głosów parlamentu. To zapis, który Kaczyńskiego nic nie kosztuje. No, może tyle, że Konfederaci będą wiercić prezesowi dziurę w brzuchu, szukając analogii między nową poprawką, a nowelizacją z 1975 roku, która wprowadzała zapis o przyjaźni między PRL a ZSRR. Jeśli zaś prezes byłby szantażowany przez Zbigniewa Ziobrę, to ten spokojnie może pokazać mu drzwi i zrobić przyspieszone wybory. Ostatnie starcie w Rzeszowie pokazało, że póki co, na prawicy nie ma miejsca dla samodzielnie funkcjonującej Solidarnej Polski.
Platforma dalej próbuje prowadzić z PiS spór aksjologiczny, a to gra nie warta świeczki. Gdy Donald Tusk dochodził do władzy w 2007 roku, nie tylko odsuwał Kaczyńskiego i Ziobrę od władzy, ale też proponował solidną modernizację kraju. Jeśli Platforma nie znajdzie nowych autostrad i stadionów, to nie rozbudzi wyobraźni Polaków. Szczególnie tych z małych ośrodków, do których dziś Tusk się zwracał, a którzy czuli się przez jego partię porzuceni. Po ponad roku trwania pandemii koronawirusa, gdy pod kancelarią szefa rządu pojawiło się „białe miasteczko”, wzrok byłego premiera powinien być skierowany w kierunku ochrony zdrowia. Być może hasło pełnej sanacji przychodni i szpitali byłoby tym, które dziś najlepiej trafiłoby do wyborców.