sobota, 20 kwietnia, 2024
Strona głównaKulturaTyrmand po #MeToo. Molestowanie czy realia epoki?

Tyrmand po #MeToo. Molestowanie czy realia epoki?

Czytając "Dziennik 1954" dowiadujemy się, że 33-letni Leopold Tyrmand nawiązał romans z 16-letnią Bogną. Co ciekawe pisarz celowo obniżył w książce wiek swojej wybranki, która w rzeczywistości miała 19 lat. Ten zabieg mógł służyć podkreśleniu różnicy i wzmacniać mentorski charakter relacji. Umówmy się, dziś - nawet u takiego zboczeńca jak Michel Houellebecq - byłoby to trudne do przełknięcia.

Na podstawie twórczości Tyrmanda powstał film „Pan T.” z Pawłem Wilczakiem w roli głównej

Tę scenę zna każdy, kto czytał „Dziennik 1954”. Bogna urządza prywatkę, a jej szkolni znajomi wchodzą do gabinetu ojca, zaniepokojonego tym, czy nie pobrudzą mu dywanu. Wśród nich nie ma Tyrmanda, on siedzi w pokoju obok, przeglądając ilustrowane tygodniki. Wywabiają go dźwięki muzyki, po których wchodzi do salonu i zaczyna tańczyć boogie-woogie.

To jego popisowy numer, który szlifował przed i w trakcie wojny, choćby podczas pobytu w Norwegii. Pisarz staje w centrum uwagi i kradnie show. W jego popisie nie chodzi o to, żeby wywrzeć wrażenie na Bognie, która – jak zapewnia Tyrmand – sama nie wiedziała, czy bardziej jest zażenowana, czy zachwycona jego ruchami. Chodzi o zgromadzonych dookoła chłopaków, dla których przybysz w krawacie i kolorowych skarpetach jest mężczyzną z innej epoki.

Swoim tańcem Tyrmand bojkotuje tak skutki wojny (jest zdecydowanie mężczyzną przedwojennym w swojej klasie), jak i komunizm. Niezależnie od biedy i szarzyzny za oknem on zamierza podkreślać, to jak bardzo ma za nic wichry historii. Dlaczego jednak wykorzystuje do tego dzieciaki, na których łatwo wywrzeć wrażenie? Zszokowanie licealistów to nisko zawieszona poprzeczka. Do tego dochodzi kwestia wieku jego wybranki. Dziś wielu obserwatorów patrzyłoby krzywo na taką relację, a i siedzący obok ojciec pewnie nie zachowałby spokoju widząc jak trzydziestolatek miesza w głowie jego córce.

Czy da się dziś czytać Tyrmanda?

Tyrmand może współczesnego czytelnika pociągać i jednocześnie żenować. Czytany w 2021 roku dziennik razi mizoginią, szczególnie wtedy gdy pisarz nazywa swoją dziewczynę „cielątkiem” i wytyka jej błędy. Skądinąd wiemy, że dziennikarz prowadził osobny notatnik, który wypełniał imionami i zdjęciami kobiet z którymi sypiał. Czy w takim razie twórczość jednego z najważniejszych pisarzy PRL powinna trafić do pawlacza?

Pytanie, po co w ogóle ją z niego wyciągać? Pomijając barwny opis życia intelektualnego Warszawy lat 50. „Dziennik 1954” nie jest pozycją, która miałaby zmienić czyjeś życie. Zrozumienie realiów epoki i tego, że wówczas związek z dużo młodszą partnerką nie wywoływał skandalu nie likwiduje ciarek zażenowania przebiegających po plecach podczas czytania kolejnych akapitów.

Tyrmand będzie więc raczej pociągać konserwatystów. Tych, którzy zobaczą w nim prawdziwego old-fashioned mana. Faceta, który potrafił rozróżniać alkohole, znał savoir-vivre, dobrze się ubierał niezależnie od stanu portfela, bo po prostu wiedział, jak to robić (np. wycinając materiał koszuli z pleców, żeby starczyło na kołnierz). Pozostałym lekturę „Dziennika…” odradzam. To książka, która wyjątkowo źle zniosła próbę czasu. Mimo tego – podobnie jak po dokonania Marka Hłaski – sięgają po nią chętnie kolejne pokolenia. Widocznie pisarz znalazł uniwersalny przepis na dotarcie do serc siedemnastolatków. I mówię tu raczej o chłopakach niż dziewczynach.

Zobacz też:

To_tylko Redaktor
To_tylko Redaktor
Konto należące do redakcji TrueStory. Czasem wykorzystywane do puszczania niepodpisanych wiadomości od czytelników.
ARTYKUŁY POWIĄZANE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

NajNOWsze

NajPOPULARNIEJsze