
Wydawnictwo Sonia Draga żądało od Cieślika usunięcia wpisu, który zdaniem oficyny „naruszał jej dobre imię”, zamieszczenie przeprosin i wpłacenia 5 tysięcy złotych na cel charytatywny. W uzasadnieniu pozwu czytaliśmy, że Cieślik to tłumacz mający wiernych czytelników na fejsie i tym samym mogący wpływać na wizerunek wydawcy.
Paradoksalnie jednak, najbardziej na wizerunek „Sonii Dragi” wpłynęła ona sama (tak się składa, że wydawnictwo nazywa się tak samo jak jego właścicielka). Wiadomość o pozwie – choć dotyczył on literatury – stała się viralem. Internauci jednoznacznie opowiedzieli się po stronie Cieślika i przypominali inne sytuacje, w których twórcy decydowali się pozwać recenzentów (z zamiarem pozwania Tomasza Raczka nosił się producent filmu „Kac Wawa”). Tym samym Sonia Draga zorganizowała sama sobie kampanię czarnego PR-u. Gdyby miała ją sfinansować prawdopodobnie wydałaby na nią dziesiątki tysięcy złotych.
Sprawa Krzysztofa Cieślika. Czym jest efekt Streisand?
O komentarz po wycofaniu się Sonii Dragi z inby, zapytaliśmy samego pozwanego:
– Spodziewałem się takiego obrotu sprawy, ale mam wielką satysfakcję, bo okazało się, że jednak można krytykować i piętnować rynkowe patologie. Można mówić, choćby i ostro, o jakości wydań. Cieszę się, ale też czekam na oficjalne pismo z sądu o wycofaniu pozwu. Dopóki takiego pisma nie dostanę, to traktuję sprawę tak, jakby była w toku – mówi Cieślik.
Wygląda na to, że w sprawie Cieślik vs. Sonia Draga zadziałał słynny efekt Sterisand. Mowa o sytuacji, gdy jedna ze stron próbuje cenzurować drugą, ale w efekcie nadaje sprawie rozgłos i tworzy viral. Nazwa zjawiska wzięła się od piosenkarki Barbry Streisand, która w 2003 roku pozwała fotografa Kennetha Adelmana. Adelman tworzył wówczas projekt fotograficzny, w ramach którego robił serię zdjęć lotniczych kalifornijskiemu wybrzeżu, w ten sposób dokumentując jego postępującą erozję. Na jednym ze zdjęć znalazł się dom Streisand, czego ta wyraźnie nie chciała i zażądała 50 milionów dolarów odszkodowania (sic!). W efekcie praca fotograficzna, którą pewnie większość Amerykanów zupełnie by przeoczyło zyskała niebywały rozgłos, a zdjęcie domu zobaczyli wszyscy (udostępniamy je ku przestrodze i w ramach licencji Creative Commons).

Zobacz też: