
Alternatywny tekst o „Pierścieniach Władzy” przeczytasz tu.
„Pierścienie Władzy”. Fanfiction Tolkiena za 700 milionów
„Pierścienie Władzy” to nie Tolkien. To fanfiction, czyli fanowska opowieść umiejscowiona w znanym i lubianym świecie, rozpisana na zasadzie „co by było gdyby”. Amazon wykupił wprawdzie prawa autorskie do „Władcy Pierścieni” i „Hobbita”, co pozwala mu na legalne zarabianie na nazwach takich jak Śródziemie, Shire czy Sauron. Nie mają jednak praw do postaci z „Silmarillionu”, będącego bardziej zbiorem tolkienowskich mitów aniżeli powieścią.
Chronologicznie jednak wydarzenia przedstawione w serialu dzieją się jednak po pokonaniu Morgotha i zatopieniu połowy Śródziemia, co stanowiło początek tzw. Drugiej Ery, który opisuje końcówka „Silmarilionu”; natomiast przed wydarzeniami opisanymi szczegółowo w opowieściach znanych z książek i filmów – gdy Sauron został pokonany przez Elronda i Isildura, którzy jednak nie zniszczyli jego Pierścienia – a to kończyło Drugą Erę.
Twórcy trafili tu w pewną próżnię, bo tolkienowskie opowieści czasu Drugiej Ery, w tym ta dotycząca wykucia tytułowych Pierścieni Władzy, zostały opisane tylko w ogólny sposób w dodatkach do późniejszych wydań „Władcy Pierścieni”. Już widać zresztą, że niezbyt interesują one twórców, skoro zgodnie z nimi Pierścienie wykuł elf Celebrimbor zainspirowany przez Saurona w połowie tzw. Drugiej Ery, zaś w obsadzie serialu znajdują się odtwórcy takich postaci jak Isildur czy Ar-Pharazon, które według książkowej wersji wydarzeń żyły tysiące lat później.
Bardziej prawdopodobne jest zatem to, że twórców nie będzie za bardzo interesowało, co wymyślił sobie Tolkien, i zamierzają napisać własną historię. W tym sensie ich Śródziemie i jego lokacje to tylko dekoracja, a z postaciami takimi jak Elrond czy Galadriela mogą robić co im się żywnie podoba (może poza ich uśmierceniem). Założę się, że w internecie hulają tysiące tego typu mniej lub bardziej udanych fanfików o Drugiej Erze. Tyle, że dopiero teraz jeden z nich został zekranizowany za setki milionów dolarów.
„Pierścienie Władzy”. Mały ekran nie umie w fantasy
Zatem serial z Tolkienem ma to tyle wspólnego, co gimnazjalno-tumblrowe fanfiki o Hermionie i Draco Malfoyu (ciekawostka: na stronie archiveofourown.org wisi ich 20 tysięcy) z twórczością J.K. Rowling. Użycie w nazwie serialu terminu „Lord of the Rings”, a materiałach promocyjnych nazwiska Tolkiena to nadużycie, chociaż bez tego machina promocyjna serialu nie mogłaby się równać z konkurencją w postaci „Rodu Smoka” HBO.
Tu dochodzimy do drugiego problemu z worldbuildingiem, który powstał w związku z takim, a nie innym wyborem Amazona. Gdy Tolkien rozpoczynał pisanie swojego cyklu o Hobbitach i pierścieniach, to najpierw stworzył historię Bilba Bagginsa, który wyrusza z domu na przygodę, zapomniawszy zjeść drugiego śniadania – a dopiero później obudował ją całym światem zamieszkałym przez fantastyczne rasy i mityczne kreatury.
W przypadku fanfika, którym są „Pierścienie Władzy”, jest odwrotnie – historia musi zostać stworzona na nowo do istniejącego już świata. Zaś ostatnie lata i przypadki „Gry o Tron” i „Wiedźmina” pokazują, że telewizyjni twórcy uwikłani w korporacyjne struktury tworząc adaptację powieści fantasy nie potrafią dokonać żadnych zmian na plus. Ten pierwszy serial zaczął się sypać, gdy skończył się materiał książkowy stworzony przez George’a Martina, a ten drugi wywrócił Sapkowskiego na lewą stronę, przez co powstała jakaś bezsensowna papa. Podobnie polegli twórcy kinowego „Hobbita”, którzy z krótkiej bajki dla dzieci zrobili dla forsy wielogodzinny festiwal kuriozów.
Już pal licho nawet niezgodność „Pierścieni Władzy” z lore – trzeba dawać zdolnym twórcom szanse do tworzenia własnych historii, co świetnie zrobili twórcy „Wiedźmina 3”. Tam, gdzie produkcja czerpie z Sapkowskiego, jest co najmniej nieźle, ale jej najlepsze historie, z Krwawym Baronem i Panem Lusterko na czele, powstały już w głowach scenarzystów. Być może twórcy „Pierścieni Władzy” dadzą radę stworzyć niezwykłą, pozostającą w głowach i sercach opowieść – ale myślę, że bardziej prawdopodobne jest to, że im się to nie uda.
„Pierścienie Władzy”. Dość wielkich franczyz i dość Amazona
Tu otwiera się temat nieubłaganej kwestia ufranczyzowienia kultury popularnej i jej zawłaszczenia przez wielkie korporacje. Kilka podmiotów dzierży w swoich niewidzialnych łapach klucze do największych megafranczyz w rodzaju Gwiezdnych Wojen czy świata superbohaterów Marvela i robi wszystko, by to właśnie zaludniające je postaci zawładnęły naszą zbiorową wyobraźnią, wypuszczając non stop związany z nimi kontent. Jeśli Amazon chciał nakręcić epicki serial fantasy o elfach i krasnoludach, to czemu nie stworzyć sobie nowego świata? Ano temu, że wiązałaby się z tym konieczność budowy nowej franczyzy i wepchnięcia jej na rynek fantastyki.
A konkurencja w osobach Geralta z Rivii czy władyków z Westeros nie tylko nie śpi, ale wygodnie ulokowała się już w naszych głowach. Z tego punktu widzenia można stwierdzić, że decyzja HBO o włożeniu 100 mln dolarów w pierwszy sezon „Gry o Tron”, budującej relatywnie nowy świat dla odbiorcy, była niesamowicie odważna. To przykra wiadomość dla wszystkich tolkienowców i tolkienistek, ale dla księgowości moment, w którym ich unikatowy świat znajdzie się w rękach medialnej korporacji, staje się zwyczajną maszynką do zarabiania pieniędzy jak wszystkie inne.
Czytaj także:
- Nostalgia na ekranie. Skuteczny zabieg twórców
- „Kroniki Myrtany: Archolos”. Niemal perfekcyjna produkcja
Z tym, że korporacja, która położyła łapę na Śródziemiu, jest chyba najmniej etyczna z możliwych, a miliardy zarobiła dzięki skrajnemu wyzyskowi pracowników i unikaniu opodatkowania tak, jak jest to tylko fizycznie możliwe. Bombastyczny tolkienowski fanfik powstał dzięki temu, że iluś magazynierów zostało zmuszonych do szczania do butelek i eksploatowania swoich kręgosłupów ponad normę. Nie chodzi tu tylko o kasę, ale także o władzę – Netflix znajduje się w kryzysie, a Amazon nie potrafi przejąć jego działki na globalnym rynku.

Co gorsza, korporacyjny gigant aktywnie walczy z krytykami swojego serialu – okazało się, że z należącego do niego portalu IMDB zniknęły wszystkie recenzje „Pierścieni Władzy”, które dały serialowi notę poniżej 5/10 – zarówno te będące zarówno bezmyślnym, rasistowskim hejtem, jak i mające faktyczne uzasadnienie. Przynajmniej nie ma złudzeń, kto w prawdziwym świecie jest Sauronem.
Polecamy: