piątek, 26 kwietnia, 2024
Strona głównaNaukaCzarnek chce zrobić rewolucję? Spróbujmy i my!

Czarnek chce zrobić rewolucję? Spróbujmy i my!

Czarnek rymuje się z garnek
  • Historia XX i XXI wieku to przedmiot, który ma zadebiutować w przyszłym roku szkolnym
  • Minister Czarnek dąży do tego, żeby program szkolny był maksymalnie przeładowany historią
  • Już dziś ten przedmiot to zbiór dat i nazwisk w ilości przekraczającej zdolności uczniów

Nauka historii do niedawna przebiegała według bardzo konkretnego schematu. W szkole podstawowej, gimnazjum i liceum zaczynano od nauki o starożytnej Mezopotamii, Grecji i Rzymu. Później dość dokładnie omawiano średniowiecze i znów powtarzano je trzykrotnie. Podobnie było z polskimi zrywami niepodległościowymi w XIX wieku i drogą do odzyskania niepodległości.

Szczęście mieli ci, którzy w ogóle omówili II wojnę światową, nie mówiąc o czymkolwiek więcej. Czarnek faktycznie poprawnie zdefiniował problem, bo młodzi prędzej nauczą się czegoś o historii po 1989 roku z memów, niż ze szkoły. Tyle, że minister zamiast problem rozwiązać, skomplikował go jeszcze bardziej. Dodatkowy przedmiot, nie tylko nie uprości odbioru historii, ale go wręcz utrudni.

Obecnie Polacy niby historię lubią i znają, ale tak naprawdę wiedzą o losach własnego kraju niewiele. Dość powiedzieć, że na pierwszym roku studiów historycznych w dużym mieście wojewódzkim ze świecą mogłem szukać studenta, który poprawnie odpowie na pytanie „kim był Ignacy Daszyński?” A przecież mówimy, o tej garstce osób, która zdecydowała się poświęcić na naukę historii przynajmniej kolejne trzy lata.

Co w takim razie ich do tego motywuje? Mam wrażenie, że gdyby przeprowadzić odpowiednią ankietę, szybko dowiedzielibyśmy, że studenci historii nie idą na ten kierunek żeby nauczyć się jak prowadzić badania, a raczej z powodów politycznych. Chcą „odkrywać białe plamy”, są członkami jakichś grup rekonstrukcyjnych i ewentualnie liczą na miękkie lądowanie, w lokalnym oddziale IPN. Moja opinia jest pewnie wobec wielu krzywdząca, ale widziałem dość wypełnionych sal podczas seminariów dotyczących historii ruchu narodowego i pustki na poważnych zajęciach prowadzonych „bez tezy”.

Trudno się więc dziwić, że nauczanie w szkołach wygląda, tak jak wygląda. Program nabity jest nazwiskami, szczegółami i datami. Dla większości uczniów to utrapienie, tym bardziej, że zdając na atrakcyjne kierunki studiów (np. prawo) mogą równie dobrze podejść do łatwiejszej matury z geografii. Na historię decyduje się zazwyczaj grupka zapaleńców. Od lat jest to około 7 proc. wszystkich zdających. Co więcej, ich wynik są gorsze z roku na rok. W 2020 roku maturzyści osiągnęli średnio oszałamiający wynik 32 proc. poprawnych odpowiedzi. Gdyby takie wyniki odnotowano na teście z matematyki, to połowa uczniów musiałaby przystąpić do poprawki. Ale matura z historii nie ma progu zdawalności. Zalicza każdy, kto fizycznie zjawi się na egzaminie.

Wyrzućmy obecne podręczniki na śmietnik

Kryzys w nauczaniu historii jest tak głęboki, że warto chyba wrócić do korzeni i zadać sobie pytanie, po co w ogóle się jej uczyć? Śmiem twierdzić, że historia nie tylko poszerza horyzonty, ale w „świecie opartym na wiedzy”, powinna uchodzić wręcz za jeden z najbardziej przydatnych przedmiotów.

Aby tak się stało, obecne programy należy wyrzucić na śmietnik. Historię do końca XVIII wieku można opowiedzieć licealistom w jeden semestr. Chętnym na studiowanie konfliktu między Mieszkiem Plątonogim a Bolesławem Wysokim wystarczy polecić Jasienicę, lub inną książką oddającą aktualny stan badań.

Ucząc historii współczesnej dobrze byłoby odejść od podejścia linearnego. Zamiast tego lepiej stosować bloki tematyczne. W ten sposób można poświęcić kilka zajęć na historię społeczną: omówić jakie grupy interesów funkcjonowały w Polsce od XVIII wieku, powiedzieć o budowie miast, potrzebach wsi, grupach zaangażowanych w walkę o niepodległość. Dalej należałoby zrobić zajęcia z historii gospodarczej (historia pieniądza, banku, kredytu, ubezpieczenia, długu i omówienie największych baniek spekulacyjnych) i historii kulturowej.

Ciekawe mogłyby być zajęcia z historii klimatu (wpływ średniowiecznego optimum klimatycznego na losy Europejczyków) czy historii techniki (bo przecież taki niepozorny wynalazek jak rower zrewolucjonizował życie uczuciowe i seksualne jego użytkowników).

Jeśli naprawdę wierzymy, że „po rządach PiS, nie będzie powrotu do tego co było” i to niezależnie od tego, kto będzie u władzy, to zachęcam do odwagi w myśleniu i znoszeniu barier. Młody człowiek mający świadomość nie tylko ile wycierpiał jego naród, ale także rozumiejący jak działają różne państwa i skąd bierze się ich bogactwo, to skarb.

Obawiam się jednak, że taki przewrót kopernikański nie będzie możliwy, dopóki monopol na uczenie historii mają historycy. A przecież, po przejściu krótkiego kursu (żadne tam czasochłonne studia podyplomowe) spokojnie mogliby jej uczyć także socjologowie, poloniści czy filozofowie.

Autor tekstu studiował historię na Uniwersytecie Łódzkim. Teksty poświęcone przeszłości Polski pisał m.in. na łamach Rzeczpospolitej i tygodnika POLITYKA.

Jan Rojewski
Jan Rojewskihttps://truestory.pl
Pisarz, dziennikarz. Publikował m.in. na łamach Gazety Wyborczej, Rzeczpospolitej, Onetu, Tygodnika Powszechnego. Był stałym współpracownikiem Wirtualnej Polski i Tygodnika POLITYKA. Od września 2021 roku redaktor naczelny True Story.
ARTYKUŁY POWIĄZANE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

NajNOWsze

NajPOPULARNIEJsze