środa, 24 kwietnia, 2024
Strona głównaSportMichniewicz wyleciał. Ktoś powinien dołączyć?

Michniewicz wyleciał. Ktoś powinien dołączyć?

W poniedziałek obiegła nas wiadomość, że trener Legii Czesław Michniewicz został zwolniony ze swojego stanowiska. W zasadzie nic dziwnego – klub znajduje się zaledwie punkt nad strefą spadkową w tabeli Ekstraklasy, a strata do prowadzącego Lecha wynosi już 18 punktów. Do tego doszła ogólna degrengolada w drużynie, która spowodowała, że czterech piłkarzy nie wsiadło z powodów pozaboiskowych do przedmeczowego autokaru. Głowa trenera już poleciała, zastanówmy się, czy jednak faktycznie zwolniony został właściwy człowiek.

– Szanowni państwo, jeśli prezes nie odwoła swoich słów, to wypierdalam.
– A co powiedział, panie trenerze?
(Legia Warszawa / Twitter)

Nie da się ukryć, że czwarte od końca miejsce w tabeli to dla drużyny mającej co roku mistrzowskie ambicje to katastrofa. Nie ma co się dziwić – w ciągu ostatnich ośmiu sezonów Legia wygrała ligę sześciokrotnie. Poza aspiracjami chodzi przede wszystkim o konkretną kasę.

Gdy nie wiadomo o co chodzi…

Rok temu pierwszy klub Ekstraklasy otrzymał z tego tytułu ok. 29 mln złotych, drugi ok. 23 mln, a trzeci ok. 18 mln. Każde kolejne miejsce niżej to solidna strata dla klubu, którego budżet jest rozpięty wokół perspektywy wywalczenia gry w europejskich pucharach. Za ten sezon awansują do nich drużyny zajmujące czołowe trzy lokaty oraz zwycięzca Pucharu Polski. Legia już w tym sezonie z tytułu uczestnictwa w europejskich rozgrywkach mogła uciułać ok. 25 mln złotych.

To strach przed utratą pieniędzy z jednego i drugiego źródełka zagląda właścicielowi klubu, Dariuszowi Mioduskiemu, w oczy. Przez kilka ostatnich lat, gdy Legia radośnie wykładała się w eliminacjach europejskich pucharach na Karabachu Agdam, Dudelange i Sheriffie Tiraspol, popularny Szopen musiał dosypywać do klubowej kasy z własnej kieszeni. No i to są właśnie te detale, za które poleciał Michniewicz.

To nie jest tak, że zwolnienie trenera ze względów sportowych oznacza pozbycie się problemu. Jeśli nie zrezygnuje z pieniędzy albo nie przyjmie odprawy, prawdopodobnie będzie wisiał na liście płac klubu tak długo, jak ma ważną umowę. W ciągu ostatnich lat z trenerów, którzy zaczęli przygotowania do sezonu na stołku w Legii, kończyli go jedynie Henning Berg (13/14) oraz Aleksandar Vuković (19/20). Cała reszta prędzej czy później wylatywała przez drzwi. Ile pieniędzy w ten sposób przepalono?

Tak wyglądała defensywa Legii w ostatnim meczu pod wodzą Czesława Michniewicza. Piast Gliwice wygrał z mistrzem Polski 4:1

Cyrk na kółkach

Do tego Mioduski konsekwentnie zatrudniał ludzi, którzy co najwyżej mogliby znaleźć się w teleekspresowej Galerii Ludzi Pozytywnie Zakręconych. Część z nich była takimi klaunami, że zasługiwała na sądowy zakaz pracy w klubie piłkarskim. Przejadanie klubowych pieniędzy za nic stało się popisowym numerem chociażby takiego Deana Klafuricia, który w czerwcu 2018 r. dostał roczny kontrakt, a 1 sierpnia tego samego roku został zwolniony. Bez dostępu do klubowych ksiąg rachunkowych to tylko takie sobie gdybanie, ale być może taniej by było trzymać na ławce jednego faceta i pozwolić mu raz na jakiś czas mieć gorszy sezon, niż płacić kolejne kontrakty i odprawy zwalnianym tłumom trenerów?

Tu dochodzimy do sedna problemu. W pełni zgadzam się ze słowami byłego właściciela Legii Bogusława Leśnodorskiego, który w wywiadzie dla Weszło powiedział, że wina za rozkład atmosfery drużyny i fatalną passę w lidze nie spoczywa na Czesławie Michniewiczu. Jest ona raczej rezultatem krótkowzrocznego zarządzania klubem jako firmą. Oczywiście, wolny rynek, kto zabroni bogatym wyrzucać pieniądze w błoto, ale faktem wydaje się być, że prezes Mioduski i spółka nie mają żadnej długofalowej wizji rozwoju.

Zmiany na stołkach trenerskich i ograniczanie kompetencji szkoleniowca w kwestii transferów dobitnie to potwierdzają. Gdy trenerzy współdecydowali o transferach – było źle, na na każdego wybitnego Vadisa przypadał jakiś ananas typu Steeven Langil. Jednak przed bieżącym sezonem pion sportowy z Mioduskim i Radosławem Kucharskim na czele przygotowali Michniewiczowi w szatni prawdziwą tykającą bombę.

Od połowy 2016 roku w Legii trenerów wymieniono aż 10 razy (fot. Transfermarkt)

Piłkarz się nudzi

Każdy, kto grał w Football Managera, wie, że składu nie można zreformować wymieniając jego połowę naraz, a piłkarze to nie są jedynie biegające zestawy umiejętności. Wielkie kluby świata wymieniają co sezon w pierwszym składzie co najwyżej dwa, trzy nazwiska, i staje się tam na głowie, by w jakiś sposób ułatwić ich integrację. Tymczasem do Warszawy przyjechała banda gości, którzy nie mają ze sobą, ani z członkami drużyny zastanymi na miejscu, nic wspólnego.

Z założenia prawie każdy mógłby być szykowany z góry do wyjściowej jedenastki. Uformowała się grupka zawodników „albańskich” i „portugalskich”, a reszta? Co mają razem robić Szwed Johansson, Francuz Rose, Ukrainiec Charatin, Kosowianin Kastrati i Azer Emreli? Iść na grzyby?

Wiadomo, że co najwyżej znajdą na mieście swoich i pójdą chlać, i tajemnicą poliszynela jest to, że część z nich nie pojechała na mecz z Piastem właśnie z tego powodu. Piłkarze to prości goście i jak nie mają kolegów, a nie zapewni im się czegoś do roboty po treningach, to będą chodzić na panny, do kasyn i klubów. A że większość nowych nabytków to niegrający pretendenci do pierwszego składu, to sytuacja stała się podwójnie kiepska. Michniewicz, który o tych transferach dowiadywał się z Twittera, nie maczał w tym palców.

Do tego dochodzi brak jakiegokolwiek przywiązania do klubu, w którym się gra. Wiadomo, że piłkarze traktują większość klubów jak zwykli pracownicy swoje firmy, bez dokładania do tego większej ideologii. Tegoroczne nabytki Legii to typowa grupka najemników, zainteresowanych co najwyżej tym, żeby dobrze pokazać się skautom klubów z lepszych lig.

Może dlatego w europejskich pucharach idzie im w tym sezonie zaskakująco dobrze? Mahir Emreli wprost powiedział, że on z Legii chce jak najszybciej wybić się do lepszej ligi. A wysłannicy drużyn Bundesligi czy Serie A prędzej przyjadą na Ligę Europy, niż postanowią kontemplować chłodne, deszczowe wieczory w Niecieczy.

„A Pan zstąpił z nieba, by zobaczyć to miasto i wieżę, które budowali ludzie, i rzekł: «Są oni jednym ludem i wszyscy mają jedną mowę, i to jest przyczyną, że zaczęli budować. A zatem w przyszłości nic nie będzie dla nich niemożliwe, cokolwiek zamierzą uczynić. Zejdźmy więc i pomieszajmy tam ich język, aby jeden nie rozumiał drugiego!»” Rdz 10, 5-7 (Transfermarkt)

Gdzie są przywódcy?

No i jeszcze należy wspomnieć o braku naturalnych liderów na boisku. Artur Boruc ma poważną kontuzję i jest po drugiej stronie rzeki, natomiast Artur Jędrzejczyk, mimo że jest kapitanem, zawsze pozostawał raczej facetem z drugiego szeregu. Oprócz nich jest jeszcze albo piłkarska młodzież, albo faceci, którzy w klubie są od wczoraj. Rekordzista wśród obcokrajowców, Andre Martins, gra w Legii dopiero od trzech lat.

Jak takim Johanssonom albo Charatinom ma zależeć na klepaniu w lidze, w której za rok prawdopodobnie ich nie będzie? Po prostu w takim układzie, w szatni pozbawionej autorytetów, potrzebna byłaby grupa naprawdę dobrych psychologów sportu. Pozycję trenera w tej drużynie osłabia dodatkowy fakt, że piłkarze doskonale zdają sobie sprawię z tego, kto ich zatrudnił i kto podejmie decyzję o ich wywaleniu. Spoiler alert: mała szansa, że będzie to szkoleniowiec.

Oczywiście, Michniewicz ma też nieco swojego za uszami. Nikt mu nie kazał pokłócić się z takim Marko Vesoviciem, przez co został przed sezonem właściwie bez jakościowego prawego obrońcy. Z drugiej strony, jak układać taktykę i budować zgranie, gdy przed sezonem prezes z dyrektorem wymieniają ci połowę składu?

Powiecie też, że taka Cracovia ściąga cały czas kolejne wagony pełne zagranicznych najemników i jakoś to się klei. Tam jednak profesor Filipiak poszedł po rozum do głowy i pozwolił Michałowi Probierzowi na realizację autorskiego projektu. I co? Może szału nie ma, ale ligowy średniak nie tylko nie spadł, ale wygrał Puchar oraz Superpuchar Polski i dwa razy zagrał w eliminacjach europejskich rozgrywek. Owszem, w poprzednim sezonie pojawiło się widmo spadku, ale gdyby nie karne punkty, Pasy mogłyby skończyć i na 9 miejscu. Jakoś też nie słychać o nocnych wybrykach krakowskich najmitów. Naprawdę lepsza taka stabilizacja niż żadna.

Artur Boruc, wyraźnie zainspirowany Paulo Coelho, żegna Czesława Michniewicza (fot. Instagram)

Zatem co dalej?

Dariusz Mioduski, który tak bardzo chciałby zdominować ligę, jeśli faktycznie ma te ambicje, powinien się zdecydować na jakąś opcję i kurczowo się jej trzymać. Marek Gołębiewski to oczywiście tania opcja tymczasowa, ale już nie takich anonów zatrudniano na głównym stanowisku (Klafurić wcześniej trenował głównie kobiecą kadrę).

Legia interesuje się Markiem Papszunem z Rakowa, ale dla tego paradoksalnie przejście do stolicy będzie krokiem wstecz. Ma fajny klub bijący się w czubie ligi, pełen pakiet zaufania do swoich metod, wpływ na politykę klubu – po co wchodzić do warszawskiego gniazda węży? Zresztą Szopen pewnie wyrzuciłby go po pół roku, bo szkoleniowiec ten znany pozostaje z twardej ręki, a za tyranię wobec piłkarzy poleciał już w ostatniej dekadzie Czerczesow.

Czytaj też:

Kto by jednak nie został zatrudniony, nie osiągnie z projektem Legii długofalowego sukcesu bez zaufania. Tego prawdziwego, a nie pozostającego pustosłowiem padającym z ust prezesa na miesiąc przed zwolnieniem.

Alternatywnie, może sam Dariusz Mioduski poszuka w końcu winnych w lustrze?

PS. Na koniec wypowie się we mnie wewnętrzny kibic Widzewa: życzę spadku.

Polecamy:

Bartłomiej Król
Bartłomiej Król
Prawnik, publicysta, redaktor. Na TrueStory pisze głównie o polityce zagranicznej i kulturze, chociaż nie zamierza się w czymkolwiek ograniczać.
ARTYKUŁY POWIĄZANE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

NajNOWsze

NajPOPULARNIEJsze