sobota, 20 kwietnia, 2024
Strona głównaSportSousa na Żylecie. Dlaczego trener nie ma czego szukać w Ekstraklasie?

Sousa na Żylecie. Dlaczego trener nie ma czego szukać w Ekstraklasie?

Jakiś czas temu dziennikarze sportowi wylali na Paulo Sousę kolejny kubeł pomyj, gdy okazało się, że selekcjoner nie zaszczycił swoją obecnością meczu na szczycie fazy grupowej Ligi Europy Legia – Leicester City. Jak on mógł wysłać asystenta - grzmieli komentatorzy- skoro w tym prestiżowym starciu zagrało tylu potencjalnych kandydatów do obsadzenia miejsc w kadrze? No cóż, spóźnili się trochę, bo w Leicester nie widziałem już ani Wasyla ani Kapustki. Temat ten wraca też co jakiś czas w kontekście tego, że Portugalczyka niespecjalnie interesuje to, co dzieje się w chłodne, deszczowe wieczory w Niecieczy. Tak się składa, że to Sousa wydaje się mieć w tym całym sporze rację.

Teraz jesteście zadowoleni?

Na potrzeby tego tekstu chciałbym zaproponować następujący podział na klasy lig europejskich, oparty o zgromadzone na ten moment punkty w rankingu klubowym UEFA. Tak jak u Marksa, każda z nich aspiruje do tego, by znaleźć się w wyższej grupie, jednak faktyczna granica pomiędzy grupą najbogatszych a resztą wydaje się być nie do przekroczenia.

  1. Top 1%: Anglia, Hiszpania, Włochy, Niemcy, Francja, Portugalia. Najlepsze ligi w Europie, których kluby biją się o czołowe lokaty w Lidze Mistrzów, a Ligę Europy wciągają nosem.
  2. Klasa średnia wyższa: Holandia, Austria, Rosja, Szkocja, Ukraina, Serbia, Belgia, Szwajcaria, Chorwacja, Czechy. Drużyny z tych państw regularnie występują w Lidze Mistrzów i potrafią solidnie zawalczyć w Lidze Europy, a nawet zakręcić się w okolicach wysokich miejsc pucharowych w tej drugiej. Oczywiście tak jak w społeczeństwie, wymagałoby cudu, ażeby mogły przejść z tej klasy do europejskiej śmietanki.
  3. Klasa średnia niższa: Cypr, Grecja, Turcja, Norwegia, Szwecja, Dania, Bułgaria. Aspirują do klasy średniej wyższej, w której mogą znaleźć się po dobrych wynikach sportowych, ale równie dobrze mogą zjechać poziom w dół.
  4. Proletariat: Rumunia, Węgry, Polska, Słowenia, Słowacja, Białoruś, Mołdawia. Występ klubu z tej grupy w Lidze Mistrzów wydarza się naprawdę rzadko, a w Lidze Europy też nie poszaleją. Jedyną nadzieją na awans wyżej jest dobry występ w nowo powstałej Lidze Konferencji Europy albo gdy cudem jakiś klub zrobi wyniki ponad standard (Sheriff Tiraspol!)
  5. Klasa żebracza: cała reszta. Ligi śmiechu, w których nie grają poważni piłkarze, i które jedynie generują kluby-memy do wyrzucania polskich drużyn z pucharów.

Widzimy, gdzie w tym wszystkim znajduje się sympatyczna Ekstraklasa. Dodatkowo ranking ten nie uwzględnia amerykańskiej MLS (która byłaby gdzieś w klasie średniej) czy niższych lig europejskich (Championship na pewno stoi dużo wyżej od Eklapy). Polska liga i tak ma się nieźle, bo dzięki dobrym wynikom Legii w tym sezonie awansowaliśmy o cztery oczka na miejsce 26., oddalając się jednocześnie od widma zjazdu na poziom krajów, w których piłkę nożną oglądają tylko rodziny zawodników.

W rankingu i tak znajdujemy się pomiędzy Węgrami a Kazachstanem. Nie znaczy to oczywiście, że w ogóle nie ma sensu powoływać piłkarzy ekstraklasowych, ale wynika to raczej z tego, że na niektórych pozycjach nie mamy kim grać, niż z dobrowolnego wyboru.

Jeśli chodzi o bramkarzy, to jak zwykle jest ich nadpodaż i nawet w przypadku odsunięcia średnio radzącego sobie w kadrze Szczęsnego (co nie powinno nastąpić) znajdzie się w tym topowym 1 proc. garstka facetów, którzy umieją łapać piłę. Drągowski, Skorupski i Gikiewicz grają regularnie, zbierają dobre oceny i byliby kompetentni do pełnienia roli jedynki w kadrze. Gdyby oni wszyscy się jakimś cudem naraz połamali, ja sięgnąłbym po Grabarę z Kopenhagi, Białkowskiego z Millwall albo Maxa Stryjka z Livingston FC. Ten trzeci jest w szczególności ciekawy, bo zaliczył 16 czystych kont w 41 meczach w klubie na poziomie szkockiej Premiership, a w Polsce mało kto o nim słyszał. W dalszej kolejności sprawdziłbym też Mateusza Lisa, który zaliczył dobre przejście do tureckiego Altay FC, a na co dzień gra przeciwko Mario Balotelliemu, a nie Bartoszowi Śpiączce. No i pozostaje znany i lubiany Przemek Tytoń, który od paru lat stanowi filar Cincinnati FC (choć to akurat dziadowski klub, więc tego bym nie forsował). Ekstraklasowi bramkarze nie mają tu czego szukać, tym bardziej że Sousa zaprasza na kadrę też Majeckiego, który w Monaco głównie służy za wsparcie treningowe dla innych bramkarzy.

Paulo Sousa ma największy ból głowy w obronie

Największe bóle mamy tradycyjnie z obsadą obrony. Sousa stosuje system z trzema stoperami, więc potrzeba znaleźć jednego gościa, który nie będzie się potykał o swoje nogi, więcej niż zazwyczaj. Pozycje Bednarka i Glika są chyba niepodważalne, także Dawidowicz zagrał rewelacyjny mecz przeciwko Anglikom. W kolejnej grupce czekają Walukiewicz (który prawie spuścił Cagliari z Serie A), Piątkowski (wszedł obiecująco do Salzburga, ale doznał poważnej kontuzji) oraz Helik i Bochniewicz (którzy niestety pokazali, że póki co kadra to nie ich buty). Do tego można w trójce z tyłu obsadzić bocznych obrońców jak Bereszyński, ale wyniki pokazały, że to średni pomysł.

Najgłośniejsi dziennikarze sportowi postulują kandydaturę Maika Nawrockiego z Legii, ale robią to głównie dlatego, że są z Warszawy i oglądają więcej meczów tego klubu, niż powinni. Ja wolałbym sprawdzić jeszcze raz Marcina Kamińskiego (obecnie Schalke w 2. Bundeslidze, ale daje tam radę) albo Przemysława Szymińskiego z Frosinone. Przypomnijmy, że Nawrocki gra nieźle w 26. lidze Europy i to od dwóch miesięcy, więc jeśli nie chcemy po prostu wysłać chłopaka na fajną wycieczkę na dwa tygodnie, to jego powołanie nie ma sportowego sensu.

Ciężary mamy też z obsadą pozycji wahadłowych. Tu w zależności od konieczności można wystawiać zarówno obrońców, jak i pomocników czy nawet skrzydłowych, ale sytuacja nie wygląda kolorowo. W obliczu tego, że Rybusa i Recę stworzono ze szkła, etatowym lewym wahadłowym został przecież Tymek Puchacz, nie grający w Unionie Berlin. Na tej pozycji wymiata w Lens Przemysław Frankowski, który tak samo będzie się obcinać w obronie, ale lepiej wygląda w ofensywie. Selekcjoner próbuje Jakuba Kamińskiego z Lecha, jednak równie dobrze mógłby wykręcić numer do Dennisa Jastrzembskiego z Herthy i spytać się, czy nie zechciałby wrócić na łono ojczyzny po tym, jak zmienił niemiecką młodzieżówkę na polską. Tu faktycznie z braku laku może niestety zajść konieczność odkurzenia jakiegoś Turbogrosika albo Rafała Kurzawy. Co do prawego wahadłowego, to wkrótce Kamila Jóźwiaka – którego klub ogłosi upadłość – prawdopodobnie zastąpi Matty Cash, a to raczej zamknie ten rozdział na dłuższy czas. Niemniej jednak na tej pozycji mogą też grać Bereszyński, Kędziora czy Gumny, więc naprawdę nie widzę potrzeby szukania ratunku w Ekstraklasie. Na prawej obronie wystawiany jest też w Olympiakosie Michał Karbownik.

W pomocy i napadzie klęska urodzaju

Co do pomocy i napadu, to tutaj na skutek wysokiej konkurencji w kadrze realnie nie zaistnieli chociażby Filip Jagiełło ze Spezii, Szymon Żurkowski z Empoli, Mateusz Bogusz z Ibizy, Rafał Augustyniak z Uralu, Bartosz Białek z Wolfsburga, Patryk Klimala z New York Red Bulls czy Kacper Przybyłko z Philadelphia Union. Ci wszyscy goście to nawet nie jest drugi, tylko trzeci potencjalny garnitur kadry. Na zgrupowania jeżdżą za to straszliwie przeciętny nawet w lidze Slisz i wonderkid Kozłowski. Temu ostatniemu daje to głównie rozgłos i podwyżkę wyceny rynkowej na Transfermarkcie, bo póki co sportowo kadrze niewiele zaoferował. Szukanie alternatyw dla Zielińskiego, Klicha, Lewego czy Milika w Ekstraklasie to strzelanie sobie z armaty w obie stopy naraz.

Nie chcę tym tekstem sprawić wrażenia, że każdy ekstraklasowy piłkarz to farmazon, którego powołanie oznacza sabotowanie poziomu sportowego reprezentacji. Pamiętamy, jakiego nosa do ligowców miał Adam Nawałka, którego, najlepsza przecież w XXI wieku, kadra opierała się w dużej części na ligowcach. W 2014 roku w zwycięskim meczu z Niemcami w pierwszym składzie wyszli Wawrzyniak (choć ten akurat miał roczną przygodę w Amkarze Perm) i Jodłowiec. Legendarnym jokerem został Sebastian Mila.

Na EURO 2016 z kolei Cristiano Ronaldo musiał płakać w szatni z frustracji po tym, jak nie mógł przejść obrony złożonej z Pazdana i Jędrzejczyka, a Krzysztof Mączyński potrafił rzucać piły do przodu jak, nie przymierzając, Andrea Pirlo. Obecnie jednak czysto personalnie potencjalny skład kadry wygląda zdecydowanie lepiej, niż za czasów Nawałki, który permanentnie musiał łatać dziury i kombinować z doborem graczy.

Wiadomo, że piłkarze nie mają na czołach wypisanych swoich wartości statystycznych jak w Football Managerze, ale starajmy się korzystać na co dzień z facetów rywalizujących z najlepszymi. Nie wiem, czemu mają też służyć wizyty selekcjonera na meczach polskich klubów, skoro w dobie informatyzacji umiejętności piłkarzy można analizować na podstawie dziesiątek powtórek i statystyk meczowych tworzących big data, a nie tylko na podstawie dobrego wrażenia, które wywarli na jednym trenerze, podczas jednego meczu. Część ataków na Sousę wynika chyba tylko tego, że jest on zupełnie spoza środowiska i nie chce specjalnie się kolegować z warszawskimi tuzami piłkarskiego świata. Wiadomo, że dobra forma ma znaczenie, ale nie postulujmy, by powoływać do kadry gości, którzy mierzą się z dobrą drużyną w pucharach od wielkiego dzwonu, a w lidze potrafią przekonująco ograć jedynie Górnika Łęczna.

Zobacz też:

Bartłomiej Król
Bartłomiej Król
Prawnik, publicysta, redaktor. Na TrueStory pisze głównie o polityce zagranicznej i kulturze, chociaż nie zamierza się w czymkolwiek ograniczać.
ARTYKUŁY POWIĄZANE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

NajNOWsze

NajPOPULARNIEJsze