
W powyższym zestawie brakuje jeszcze jednego problemu, który od dawna powinien zostać poddany szerszej refleksji. Jak to możliwe, że dla wielu osób w tym kraju tak ważne jest wykształcenie, a jednocześnie tak mało chcemy zapłacić tym, od których zależy jego jakość? Teraz, kiedy edukacyjny stan podgorączkowy udziela się dużej części społeczeństwa, uczniowie i ich rodzice szukają pomocy, obdzwaniając nauczycieli lub korepetytorów.
Dopiero teraz wydajemy się potrzebni (piszę „my”, bo sam sporadycznie bywam nauczycielem).
Oceny i rankingi ważniejsze od edukacji
Jak to jest, że pchamy sporą część młodych ludzi na studia, że robimy rankingi szkół średnich i podstawowych, jednocześnie pozwalając, żeby powoli z zawodu najważniejszego dla tych placówek uciekali specjaliści, a zajmowali się nim dorywczo ludzie szukający innej pracy? Sam jako uczeń doświadczyłem tego u progu lat 90-tych, kiedy w szkole podstawowej, do której uczęszczałem, pojawiały się młode germanistki. Tylko po to, by mieć co robić, zanim znalazły lepszą pracę.
Efekty widać do dzisiaj w mojej nieumiejętności zakomunikowania czegokolwiek w języku Goethego.

Jak to jest, że na etacie nauczyciel zarabia tyle, że traktuje tę pracę raczej jako sposób na zapewnienie sobie ubezpieczenia i innych takich, jednocześnie dorabiając w inny sposób? Może lepiej byłoby, gdyby ten czas jednak poświęcił na poszerzanie horyzontów, przygotowywanie materiałów i odpoczynek przed kolejnym dniem, aby móc w sposób ciekawy realizować (sam w sobie dość często nudny dla ucznia) materiał?
Edukacja to nie ślęczenie nad książką
Oczywiście jakość edukacji zależy także od ministra tejże. I to w sumie też ciekawe, że od lat pozwalamy, aby partie rządzące obsadzały na czele tego resortu kogoś, kto ma raczej marne pojęcie o tym, czym ma zarządzać. Minister odpowiadający za szkolnictwo permanentnie nieprzygotowany do (swoich) zajęć. Może wynika z faktu, że edukację za często utożsamiana się ze ślęczeniem nad podręcznikami. A całe zarządzanie edukacją sprowadza się do decyzji, czego uczniowie mają się uczyć.
W takim przypadku wystarczy dać – zależnie od potrzeb – albo kogoś, kto cichutko sobie przycupnie na stołeczku, albo krzykacza, który będzie odwracał uwagę.
Polecamy:
- Próbne matury: oceniać czy nie? Polonista rozwiązał problem
- Wybór szkoły dla dziecka. Na co zwrócić uwagę? Trzy podpowiedzi
Problem polega jednak na tym, że w ten sposób robimy krzywdę tym, którzy niczemu nie są winni – dzieciom. Chcemy, żeby się kształciły, zdobywały wiedzę i umiejętności, a jednocześnie wolimy inwestować w zupełnie inne dziedziny życia. Olewamy edukację, przypominając sobie o niej przy okazji sprawdzianów, matur i innych egzaminów. I pytamy wówczas, co było na polskim. „Lalka”? A, to spoko.
Tylko że to nie „Lalka” była tematem. I nie wyłącznie na znajomości tego, co zrobił Wokulski, oparta była matura. Ale przecież zamiast naprawdę angażować się w temat, wolimy po prostu udawać zaangażowanie. Udajemy więc sami przed sobą i dumni z siebie ślizgamy się po powierzchni. A edukację w tym czasie szlag trafia.
Czytaj też: