
Kontrola na mapie – ostrożnie z tematem
Mapy przedstawiające kontrolę nad jakimś obszarem to tak naprawdę wymysł dopiero XIX-wieczny, gdy w duchu kolonializmu europejskie mocarstwa uznały, że czas zlikwidować znajdujące się tu i ówdzie białe plamy. Wcześniej, w czasach przedoświeceniowych, bardziej naturalnym stanem dla szerokich połaci świata był brak kontroli, niż kontrola.
Im dalej w przeszłość, tym gorzej – w czasach monarchii feudalnej trudno mówić o tym, że władca faktycznie kontrolował, w dzisiejszym rozumieniu, cokolwiek poza swoim dworem. To nie przeszkadza umieszczać na mapach rubieży państwa Mieszka I analogicznych do dzisiejszych granic Polski. Obecne w atlasach historycznych czy grach komputerowych mapki kontroli państw średniowiecznych mają charakter poglądowy i stanowią tylko uproszczenie.

Linia frontu? Poza Donbasem trudno o niej mówić
Również ze świadomością dokonywania przez autorów rażących uproszczeń należy podchodzić do map przedstawiających wojnę na Ukrainie. Niesieni doświadczeniem obu wojen światowych i wychowani na atlasach analitycy lubują się w zamalowywaniu całych obszarów mapy na czerwono, co ma wskazywać właśnie na kontrolę okupanta nad danym regionem. Tymczasem, nie wydaje się to być słusznym, domyślnym pomysłem.
Obecne działania wojenne zasadniczo nie polegają na utworzeniu frontu wojsk, który nadciąga ławą z którejś strony, zajmując wszystkie tereny znajdujące się po drodze. Wojska rosyjskie operują głównie wzdłuż dróg. Klasyczna piechota, która może przechodzić przez każdy teren, prawie że nie istnieje. Cały transport odbywa się przy użyciu ciężkiego sprzętu, a transportery, czego mieliśmy już próbkę, potrafią ugrzęznąć w błocie na kiepskiej drodze. Tradycyjny front znajduje się tylko w Donbasie, gdzie przez 8 lat toczyła się wojna pozycyjna, a także w pewnym stopniu na północny zachód od Kijowa.
Rosjanie zajmują w obecnej wojnie tereny poza głównymi drogami po to, by zabezpieczyć sobie przerzut wojsk na dalsze terytorium i przygotowanie większej ofensywy. Dokładnie to zrobiono pod Chersoniem czy Mariupolem – celem ich zajęcia, by rzucić większe jednostki armii, przejęto kontrolę nad znaczącymi miejscowościami znajdującymi się po drodze. Podobnie sprawa ma się z Kijowem, gdzie od północnego zachodu Rosjanie najpierw weszli na teren zony czarnobylskiej, a potem zaczęli po kolei przejmować kolejne miejscowości aż do Gostomela, Buczy i Irpinu, gdzie zatrzymała ich zmasowana obrona.
Kontrola jest tylko militarna, nie ma nowej administracji
Co w ogóle znaczy, że rosyjskie wojska sprawują kontrolę? Raczej chodzi o to, że nie mają jej już Ukraińcy. Kontrola okupanta ma charakter tylko obecności militarnej, Rosjanie póki nie starają się zarządzać nawet najbardziej podstawowymi kwestiami w okupowanych miejscowościach. W Chersoniu próbowali zacząć tworzyć lokalne struktury władzy i proklamować Chersońską Republikę Ludową, ale finalnie do tego nie doszło – czy to na skutek protestów Ukraińców, czy też przez zmianę planów.
Dopiero dzisiaj pojawiła się informacja, że w okupowanych miastach mają pojawić się jednostki FSB, których celem będzie uspokojenie nastrojów i umożliwienie wprowadzenia jakiejkolwiek, prowizorycznej nawet administracji. A na przykład w zajętej przez Rosjan zonie czarnobylskiej pozostaje kilkaset osób, którzy są traktowani właściwie jak zakładnicy przez terrorystów – okupanci nie pozwalają im jej opuścić, są nieoficjalne informacje o problemach z żywnością i lekami.
Z kolei na teatrze północno-wschodnim Rosjanie tworzą jeszcze mniej stref kontroli, pozostając przy kontrolowaniu dróg i przerzucaniu nimi oddziałów dalej. Głównym celem natarcia z północnego wschodu jest dotarcie na wschodnie przedmieścia Kijowa, a nie wikłanie się w zajmowanie i okupowanie miast. Również na innych kierunkach celami stały się obiekty strategiczne, jak lotniska czy elektrownie, a nie same miasta. Rosjanie, jak w przypadku Zaporoskiej Elektrowni Atomowej w Energodarze, dążą do zajęcia tylko placówki i prowadzącej do niej drogi.

Mapy wojny na Ukrainie. Dzielą się na niedokładne i bardzo niedokładne
Na mapce opublikowanej przez Ośrodek Studiów Wschodnich jeszcze kilka dni temu (stan na 3 marca) widzimy szereg nieprawidłowości. Przykładowo nie można mówić o tym, że cały obszar na północy od linii Kijów-Sumy jest zajęty przez Rosjan – wojska, które operują w tamtym regionie, albo atakują Czernihów, albo też jadą na Kijów (w stronę obszaru, gdzie są znaczki „główne rejony walk”). Natomiast to nie jest tak, że Rosjanie są już wszędzie w obszarze zaznaczonym na czerwono. OSW, piszący na co dzień świetne analizy, zauważył te niedociągnięcia, bo kolejne mapki już się nie ukazały.
Dużo bliżej prawdy jest poniższa mapa Euromaidan Press. Tak jak wspomnieliśmy, widzimy niewielkie strefy kontroli utworzone na północy, północnym wschodzie i południu, a także „macki”, które są w istocie szlakiem przejazdu konwojów. Jeśli za takim zwiadem czy siłami rozpoznania nie pójdą dalsze jednostki, szczególnie zaopatrzenie, to w ogóle nie można będzie mówić o żadnej kontroli. Nieuprawnione jest umieszczanie na mapie strefy kontroli wojsk rosyjskich za Połtawą. A z pewnością nie można jeszcze mówić o okrążeniu Czernihowa, Sum czy Charkowa ze wszystkich stron.
Czytaj także:
- Wojna nie ma w sobie nic z człowieka. Felieton Rafała Gawina
- Symbol „Z”. Jak rodzi się rosyjski faszyzm
Prezentujemy poglądowo jeszcze inne mapy celem porównania. Tak naprawdę sami sztabowcy obu stron sami nie mają pełnej wiedzy, co się dzieje, a co dopiero my, próbujący zebrać informacje z różnych źródeł do kupy. Każda mapka zawiera pewien element kłamstwa i jakąś dawkę prawdy, ale o tym, jakie są ich proporcje, dowiemy się pewnie dopiero długo po wojnie. Dla postronnych obserwatorów najbezpieczniejsze pozostaje czytanie analiz i raportów dotyczących sytuacji w konkretnych miejscach.



Polecamy: