sobota, 20 kwietnia, 2024
Strona głównaKulturaFilmKosmiczny Mecz. Słaby film, który pokochaliśmy

Kosmiczny Mecz. Słaby film, który pokochaliśmy

Jeżeli istnieje ktoś, kto urodził się na początku lat 90-tych i twierdzi, że nie kojarzy Michaela Jordana, to prawdopodobnie kłamie. Koszykarz był wtedy u szczytu popularności, a jej kwintesencją był "Kosmiczny Mecz" z jego udziałem. Jak wygląda ten film oglądany po latach, bez różowych okularów dzieciństwa?

W filmie „Kosmiczny Mecz” u boku Michaela Jordana i postaci z kreskówek zagrał m.in. Bill Murray

Choć Jordan przez wielu uważany jest za najlepszego koszykarza w historii, wielu jednak wzbiło się na podobny poziom sportowy, co on. Dość wspomnieć choćby LeBrona Jamesa czy Koby’ego Bryanta, którzy pobili niektóre jego indywidualne rekordy. Nie da się jednak zaprzeczyć, że to właśnie Michael zrobił dla koszykówki najwięcej w kontekście jej promocji i to on zainspirował miliony do zainteresowania się sportem.

Niezwykła misja Michaela Jordana

Jordan jeszcze mocniej trafił do mainstreamu dzięki „Kosmicznemu Meczowi”. Przestał być już „tym słynnym koszykarzem”, a w świadomości społecznej zyskał konkretną twarz, charakter i sposób bycia. Popularność Michaela wybiła daleko poza Stany Zjednoczone, a o jego istnieniu wiedziały już najmniejsze dzieci w polskich przedszkolach. Tak, „Kosmiczny Mecz” bez wątpienia stał się kultowy już wtedy. Czy film wytrzymuje próbę czasu?

Historia rozpoczyna się w momencie, kiedy mały Michael gra nocą w kosza. Okropnie hałasuje, więc jego rodzina nie może zasnąć. Wtedy rozmawia z tatą o ambicji, sporcie, nauce i celach życiowych. Co ciekawe, jest to chyba jedyny moment w całym filmie, który cokolwiek czegoś uczy i stara się moralizować (no chyba, że uznamy, iż nauką życiową jest powstrzymanie się od kradzieży talentu graczom NBA).

Poza nim film nie niesie absolutnie żadnych wartości edukacyjnych, co jest pewnego rodzaju ewenementem, jeżeli chodzi o filmy dla dzieci. Poza humorem oraz bardzo przeciętną fabułą nie oferuje dla przeciętnego dzieciaka nic mądrego.

A fabuła? Czy potrafi czymkolwiek zaskoczyć? Jest tak sztampowa, że już od pierwszych chwil widz potrafi przewidzieć, jak rozwiną się dalsze wątki. To, jak wyglądać będzie zakończenie, jest wiadome od samego początku. Już nawet filmy Marvela oferują jakieś nieprzewidywalne wątki poboczne. Tymczasem „Kosmiczny Mecz” wydaje się napisany przez sztuczną inteligencję, która bazuje na przedstawieniach szkolnych grup teatralnych.

Mając na uwadze powyższe, zasadnym staje się pytanie: dlaczego ten film jest w ogóle kultowy? Czy jest taki tylko dlatego, że gra tam znany koszykarz?

Czy „Kosmiczny Mecz” to film, czy po prostu dłuższy odcinek „Zwariowanych Melodii” – zdaje się zastanawiać Królik Bugs

Dwóch wybitnych aktorów

Zastanawiając się nad jego fenomenem, podkreślić trzeba, iż jest to jeden z pierwszch filmów, w których żywi aktorzy grają wraz z postaciami kreskówkowymi. Przed nim był właściwie tylko „Kto wrobił królika Rodgersa?” w reżyserii Roberta Zemeckisa, który uderzał jednak w nieco poważniejsze tony. „Kosmiczny mecz” jest lekki i przystępny, dostępny dla każdego. Nie wymaga ciągłego skupienia, pozwalając bez większego wysiłku podążać za fabułą. Nie jest dalekim od prawdy stwierdzenie, że można uznać go po prostu za jeden z dłuższych odcinków „Zwariowanych Melodii” z Królikiem Bugsem. 

W „Kosmicznym Meczu” występuje plejada, niekoniecznie związanych z kinem, gwiazd. Swoje pięć minut ma choćby Larry Bird albo Charles Barkley. Istotna rola przypadła też Billowi Murrayowi, który znalazł się tam trochę z przypadku („Producent jest moim kumplem, stąd tutaj jestem”). Rzadko zdarza się, by dobra atmosfera na planie przenikała na taśmę filmową. W tym przypadku chyba się to udało.

Każdy z aktorów cieszył się swoją rolą, grał nieprzymuszenie i najzwyczajniej dobrze się bawił. Być może jest to związane z faktem, że każdy de facto gra tutaj siebie, więc ciężko mówić o wkładaniu jakiejś pracy w przygotowanie roli. Zresztą czy reżyser mógłby w ogóle zwrócić uwagę w stylu „musisz to wypowiedzieć bardziej, jak Michael Jordan, Michael.”

Nie można zapomnieć również o fenomenalnym, wielokrotnie przebijającym czwartą ścianę, poczuciu humoru. Dopiero z perspektywy dorosłej osoby możemy odnaleźć subtelne żarty nawiązujące choćby do takich klasyków kina, jak „Pulp Fiction”, czy „Ojciec Chrzestny”. Moim ulubionym jest jednak nagłe pojawienie się Billa Murraya skwitowane komentarzem jednego z kosmitów: „Co? To Dan Ackroyd też gra w tym filmie?”. Taki humor nie starzeje się i bawi do dziś.  „Kosmiczny mecz” to po prostu świetna komedia.

To oni ukradli talent graczom NBA

Są przebłyski

Wiele scen jest też świetne wyreżyserowanych, co zresztą krytykom trudno przechodziło przez gardło. Jak choćby fragment, kiedy Michael wraca do treningu koszykarskiego przy akompaniamencie piosenki Seala „Fly like an eagle”. Wrażenie robi też końcowa scena, kiedy Jordan wyciąga rękę do niebotycznych, kreskówkowych rozmiarów. Reżyser Joe Pytka miał świetne wyczucie obrazu i sytuacji.

Największą jednak zaletą filmu jest czysta, nieskrępowana niczym miłość do koszykówki. Widać było, że koszykówka to pasja każdego zaangażowanego w „Kosmiczny Mecz”, w przeciwieństwie do filmach o innych dyscyplinach (tak, myślę o Tobie, filmie „Gol!”). Na tle tego, jak wielu reżyserów nieudolnie próbuje pokazać fenomen jakiejś dyscypliny, „Kosmiczny Mecz” wybija się ponad przeciętną.

Czytaj też:

Choć to niewątpliwie słaby film, ma w sobie wiele specyficznych cech, które nie pozwalają o nim zapomnieć. „Kosmiczny Mecz” cierpi na powierzchowną, głupią fabułę, urwane wątki i, mimo wszystko, drętwą grę aktorską. Z drugiej strony, ma jednak w sobie coś takiego, co pozwala go cenić nie tylko ze względu na sentyment (i nie mam na myśli cycków królicy Loli, o których wspominał Artur Dziambor z Konfederacji). Szkoda tylko, że druga część z LeBronem Jamesem sięgnęła samego dna…

Polecamy:

ARTYKUŁY POWIĄZANE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

NajNOWsze

NajPOPULARNIEJsze