Nie przezwyciężyli nieporozumień
Zacznijmy od tego, jakie były efekty niedzielnej wizyty ważnego przedstawiciela amerykańskiego rządu w Chinach. Otóż brytyjski dziennik „The Independent” podawał, że obaj politycy „nie przezwyciężyli najpoważniejszych nieporozumień”.
Dążenie do odpowiedzialnego dialogu
Tak czy inaczej ta wizyta Blinkena w Chinach mogła być postrzegana jako swego rodzaju cezura w stosunkach obu państw. Tak się bowiem składa, że właśnie ten sekretarz stanu z administracji Joe Bidena to pierwszy od pięciu lat amerykański dyplomat wysokiej rangi, który złożył wizytę w Chinach, by tam „dążyć do odpowiedzialnego dialogu”.
USA i Chiny to obecnie dwie największe gospodarki na świecie i narody ze sobą rywalizujące o prymat w geopolityce. W Waszyngtonie Chiny są określane jako strategiczny rywal, większy niż Rosja. A wciąż pewne obawy amerykańskich elit politycznych budzi potencjalna inwazja Chin na Tajwan, który Pekin uznaje za „zbuntowaną prowincję”. Tajwan jest znany z produkcji półprzewodników i w wyścigu technologicznym jest języczkiem u wagi.
Blinken spotkał się z Xi
Blinken rozmawiał w Chinach także z prezydentem tego kraju Xi Jipingiem.
Jego celem było to, by relacje obu państw zmierzały do większej odpowiedzialności i stabilności.
Jednak osią sporu w relacjach USA z Chinami jest wiele spraw, w tym przede wszystkim kwestia Tajwanu, Hongkongu, prawa człowieka, chińskie działania wojskowe na Morzu Południowochińskim i niejednoznaczne podejście Chin do inwazji Rosji na Ukrainę (Chiny dystansowały się już deklaratywnie wobec Rosji, ale wciąż ich w istocie dość enigmatyczna postawa budzi duże wątpliwości władz USA).
Trzeba też mieć na uwadze to, że w Chinach zostali aresztowani już jakiś czas temu obywatele amerykańscy. Przedstawiciele USA niestety podkreślali po wizycie Blinkena, że nikt nie zamierza pójść na ustępstwa w tych sprawach.
Biden podgrzał atmosferę
Tymczasem agencja Reuters – o ironio – donosi, że doszło do wzrostu napięcia w relacjach USA z Chinami. Do tego, że temperatura polityczna jest teraz większa niż do niedawna, przyczynił się prezydent Joe Biden. W Kalifornii nawiązał do kwestii chińskiego balonu szpiegowskiego, który Amerykanie zestrzelili w lutym.
Biden przyznał, że przywódca Chin Xi Jinping przejął się tym zdarzeniem, tą stanowczością USA, której się nie spodziewał. Była to dla niego zatem niemiła niespodzianka. Mało tego, okazało się, że Biden, wracając myślami do tamtej głośnej sprawy, określił Xi mianem dyktatora.
Paradoks polega na tym, że wystąpienie Bidena miało miejsce nazajutrz po opisywanej już wizycie sekretarza stanu USA Antony’ego Blinken w Chinach. Ba, przecież Blinken pokazał na Twitterze zdjęcie, na którym obok niego stoi Xi.
Słowa Bidena, które odbiły się szerokim echem, brzmiały tak:
– Xi Jiping bardzo się zaniepokoił, gdy zastrzeliliśmy balon ze sprzętem szpiegowskim, ponieważ o tym nie wiedział. To wielki wstyd dla dyktatorów, kiedy nie wiedzą, co się stało – komentował Biden.
Biden złagodził retorykę
Ale Biden później złagodził retorykę i dodał, że relacje USA-Chiny idą ku lepszemu. Zaznaczał też, że podczas wizyty Blinkena w Pekinie doszło do postępów w tych stosunkach.
Ale czy to nie jest blef, skoro jednocześnie Reuters zwraca uwagę na to, że sytuacja z balonem i wizyty przedstawiciele władz USA na Tajwanie oraz decydentów z Tajpej w Stanach Zjednoczonych to kwestie, które nie zbliżają do siebie USA i Chin. A do tego dochodzi kwestia wojny na Ukrainie. Tutaj optyka obu ważnych graczy w geopolityce różni się znacząco.
Relacje USA z Chinami na pewno nie będą przyjazne przez lata. To dwaj antagoniści, którzy rywalizują ze sobą o prymat na świecie. Ale teraz możemy zaobserwować wiele różnych zwrotów, nagłych zdarzeń w tych stosunkach, mniej lub bardziej istotnych. To coś w rodzaju huśtawki nastrojów. Będziemy jeszcze świadkami takich interesujących sytuacji w kolejnych miesiącach z całą pewnością. Wydaje się, że obecnie taka jest specyfika tych relacji.