czwartek, 25 kwietnia, 2024
Strona głównaReligia„Eugeniczny faszyzm”. Ksiądz Jan Kaczkowski o aborcji

„Eugeniczny faszyzm”. Ksiądz Jan Kaczkowski o aborcji

Z okazji premiery filmu „Johnny” powróciła do debaty postać księdza Jana Kaczkowskiego, znanego głównie z tego, że mimo młodego wieku cierpiał na raka mózgu. Jego zmagania z chorobą obserwowało pół Polski, a zachwycali się nim zarówno „Gazeta Wyborcza” i "Tygodnik Powszechny", jak i portale Narodowcy.net czy Fronda.pl. Ci drudzy chociaż mieli ku temu dobre powody, ponieważ Kaczkowski - chociażby w kwestii aborcji - głosił fundamentalistyczne poglądy swojej instytucji.

Dawid Ogrodnik jako ksiądz Jan Kaczkowski w filmie „Johnny”. W hagiograficznej opowieści nie dowiemy się o tym, że jej bohater miał takie same poglądy na aborcję, jak działacze Ordo Iuris i Fundacji Kornice.

„Johnny”. Fajny ksiądz Jan Kaczkowski

Film „Johnny” z Dawidem Ogrodnikiem w roli głównej opowiada o życiu i śmierci księdza Jana Kaczkowskiego, założyciela i dyrektora hospicjum w Pucku, doktora teologii, katechety, ambasadora Światowych Dni Młodzieży i, jak sam się określił, onkocelebryty. Stał się on bowiem znany szerokiej publiczności w 2012 r., po tym, jak wykryto w jego mózgu glejaka – jeden z najgorszych nowotworów. Kaczkowski do swojej śmierci na tę chorobę cztery lata później skutecznie wykreował w mediach wizerunek klasycznego „fajnego księdza” – takiego, który lubi spędzać czas z młodzieżą, czasem rzuci przekleństwem albo niedogmatyczną opinią i ma generalnie opinię luzaka.

Przykład – Jarosławowi Mikołajewskiemu z „Wyborczej” Kaczkowski tak opisuje swoją koleżankę z fundacji „Rak’n’roll”: „Fajna lewicówka. Lubię lewicowców. A ci robią w dodatku fajne akcje. Na przykład – zbieram na nowe cycki, dragi i nową fryzurę„. Oprócz tego, że był fajny, powszechnie utrwalił się jego obraz jako człowieka, który był czystą dobrocią dla innych. „Biografia Johnny’ego. Księdza, który kochał ludzi” – tak reklamowana jest biografia księdza pióra Przemysława Wilczyńskiego, dziennikarza „Tygodnika Powszechnego”.  

Kaczkowski za życia zdążył wyprodukować cały szereg innych książek, skupiających się głównie na jego naukach na różne tematy. „Szału nie ma, jest rak”, „Dasz radę”, „Żyć aż do końca” – to tylko niektóre z tytułów opatrzonych jego nazwiskiem wydanych przez Wydawnictwo Więź albo jezuickie WAM. Szczególnie reklamowany i chyba najgłośniejszy był wywiad-rzeka z księdzem przeprowadzony przez Piotra Żyłkę, zatytułowany „Życie na pełnej petardzie”.

Na stronie wydawnictwa czytamy o tej pozycji tak: ”Najbardziej lubiany polski ksiądz w rozmowie życia. Ceniony za swój autentyzm, odwagę i szczerość. Podziwiany zarówno przez katolików, jak i niewierzących. (…) W inspirującej rozmowie z Piotrem Żyłką ks. Jan zdradza źródła swojej niesamowitej energii i nieskończonych pokładów optymizmu. O swoim życiu i polskim Kościele mówi z odwagą i dystansem osoby, która pokonała własny strach.

„Wyborcza” wypluwa 144 artykuły, w których wspomniany zostaje Kaczkowski, a po jego śmierci wspomnienie o nim pisała Magdalena Środa. Na „Przystanku Woodstock” ksiądz skomentował to tak: „(…) próbuje się mnie włożyć w ramy liberalne, bo udzielam wywiadów Wyborczej i TVN. Nie jestem schizofrenikiem, tylko łamię konwenanse. Można być katolickim księdzem, a nie skostniałym palantem.”

Ksiądz Jan Kaczkowski o aborcji. Fragmenty „Życia na pełnej petardzie”

Nie wnikając w inną działalność ani życie osobiste księdza, popatrzmy sobie, co tak chętnie cytowany w liberalnych mediach kapłan ma do powiedzenia w sprawach, w które Kościół najchętniej się miesza. Otóż Kaczkowski skończył studia bioetyczne na katolickim Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie i staje jednoznacznie po tej stronie, która uznaje, że o osobie ludzkiej można mówić w momencie „wymieszania się kodów DNA ojca i matki” podczas zapłodnienia, oraz że stanowi to „fakt biologiczny”.

O sytuacji, w której można było przeprowadzić zabieg, gdy płód jest ciężko i nieodwracalnie uszkodzony albo istnieje wysokie prawdopodobieństwo takiego stanu rzeczy, Kaczkowski twierdzi jasno: nie ma na to jego zgody, bo to, że „ktoś jest ciężko chory jeszcze przed urodzeniem, nie odbiera mu prawa do życia”. To „eugenika”, może nawet „eugeniczny faszyzm”. Katolicki bioetyk „zadaje więc pytanie: co jest ciężkim i nieodwracalnym uszkodzeniem płodu? Brak rączki, nóżki, w ogóle kończyn, deformacja, zajęcza warga, rozszczepienie podniebienia, przepuklina mózgowo-oponowa?” Podnosi także, że na Zachodzie w ogóle nie rodzą się osoby z zespołem Downa.

Przepisu, który dał asumpt do powyższego pytania, oczywiście już nie ma za sprawą rządu PiSu. Ksiądz nie wyjaśnia, dlaczego wrzuca do jednego wora dziecko bez kończyn oraz takie z zajęczą wargą. Natomiast rodzicom jednego i drugiego oferuje słynne już „hospicja perinatalne”, gdzie „rodzice znajdują odpowiednią opiekę”. Rozmawiający z nim redaktor zgrabnie omija temat, co w sytuacji, w której dziecko bez rączek i nóżek jednak się urodzi, porusza natomiast temat badań prenatalnych, zaś fajny ksiądz odpowiada, że „mogą być moralnie wątpliwe ze względu na intencje”.

Dalej redaktor Żyłka pyta o sytuację, w której ciąża mogła powstać w wyniku czynu zabronionego – takiego jak gwałt czy kazirodztwo. Kaczkowski odpowiada tak: „Sposób poczęcia nie ma wpływu na godność osoby. Jako katolicy musimy być w tym podejściu bardzo konsekwentni. Nie ma znaczenia, czy ktoś został poczęty w katolickim małżeństwie, pod kołdrą i po bożemu, czy w śmiałym seksie po pijanemu w kiblu na dyskotece.” Dalej fajny ksiądz powiela mit o traumie aborcyjnej (wiele badań wskazuje, że nie ma czegoś takiego), dołożonej do koszmaru zgwałcenia – tak, jak gdyby wychowywanie poczętego w ten sposób dziecka było opcją mniej obciążającą psychikę kobiety. W tym kontekście tytuł książki wybrzmiewa wyjątkowo ponuro.

Z kolei przypadek, w którym ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia matki, według Kaczkowskiego „ewentualnie można zniuansować”. Mówi o tym tak: „Medycyna daje nam dzisiaj możliwość operacji oszczędzających, na przykład w przypadku nowotworu macicy w czasie ciąży. Dlatego zastosowałbym tu rozszerzoną metodę podwójnego skutku. Lekarz nie operuje po to, żeby zabić dziecko, czyli nie działa bezpośrednio na rzecz zła, lecz działa, chcąc ratować oboje. I chociaż śmierć dziecka jest od początku prawdopodobna, to w sytuacji, w której nie ma innego wyjścia, jego zabicie nie jest celem.

Mimo wszystko, po wyłożeniu swoich poglądów jak kawa na ławę, Kaczkowski wprost nie nawoływał do obalenia tzw. kompromisu aborcyjnego. Wypowiedział się o nim tak: „W przypadku aborcji został osiągnięty jakiś rodzaj kompromisu. (…) Nie możemy wprowadzić szariatu, musimy osiągnąć jakieś porozumienie. (…) Kompromisy zwykle są zgniłe etycznie. Ale ich intencje są klarowne. Chcemy ochronić tyle dobra, ile to możliwe.” Czy to dlatego „Wyborcza”, w 2020 r. stojąca medialnie na pierwszej linii frontu podczas czarnych protestów, wypowiada się o nim albo ciepło, albo wcale?

„Tygodnik Powszechny” już orzekł piórem autora biografii księdza. Czytelnikowi TrueStory dajmy samemu wyrobić sobie zdanie.

Jan Kaczkowski a aborcja. Mógł umyć ręce?

No dobra, powie ktoś, a co innego ma mówić ksiądz? To proste: może nie mówić nic. Może odmówić odpowiedzi. Dokładnie to robi tuż dalej, gdy rozmowa schodzi na temat antykoncepcji. „Kościół sprzeciwia się antykoncepcji nienaturalnej. Dlaczego? Odmawiam odpowiedzi”, mówi Kaczkowski. Następnie zresztą mówi, że według niego użycie prezerwatywy podczas przypadkowego seksu jest bardziej odpowiedzialne, niż narażanie kogoś na poczęcie „byle gdzie, byle jak, byle z kim”. To nie można było tak od razu?

W książce zresztą wypowiedzi wyważone, takie jak powyższa, przeplatają się zresztą z kontrowersyjnymi. Ksiądz potrafi na jednej stronie poważnie mówić, że nasienie „regularnie masturbujących się” mężczyzn jest w czasie współżycia niepełnowartościowe, a następnie krytykować kościelny pogląd o tym, że badanie spermy jest nieetyczne, bo pozyskuje się ją w efekcie masturbacji. Twierdzi, że Kościół musi wyleczyć się z agresji wobec „osób zorientowanych homoseksualnie”, zauważa, że „troska Kościoła o życie poczęte kończy się na łonie matki”, ale nie zgadza się na krytykę swoich przełożonych.

To powoduje, że nie można go mimo wszystko wrzucić do jednego worka z fanatykami z Ordo Iuris czy z niektórymi biskupami ocierającymi się ideologicznie o klerofaszyzm. Powiedzmy sobie szczerze: prawdopodobnie ksiądz Jan Kaczkowski, pomimo swoich fundamentalistycznych poglądów w sprawie aborcji, i tak należał do najbardziej liberalnych księży. To, co przyszło po jego śmierci w 2016 r., stawia już na konfrontację, a nie na kompromis; na oblężoną twierdzę, a nie na fajność i kochanie wszystkich ludzi.

Czytaj także:

Nie zmienia to faktu, że jak sam powiedział ksiądz, „najważniejsza jest nieobłudna jedność Kościoła, sentire cum Ecclesia”. A fakty są takie, że to jego instytucja, którą reprezentował, przez 30 lat wolnej Polski i przez cały czas obowiązywania „zgniłego kompromisu” lobbowała za całkowitym zakazem aborcji. Gdyby to Kaczkowski miał decydować, to może do jego naruszenia by nie doszło – ale jakoś tak się składa, fajni księża zazwyczaj nie stają się fajnymi biskupami i nie mają wpływu na politykę Kościoła.

Mimo wszystko skrajne poglądy na aborcję wyrażone w „Życiu na pełnej petardzie” najpierw wybrzmiały pośród liberalnego mainstreamu, który także był przez tę pozycję targetowany, a następnie stały się ciałem za sprawą podległego PiSowi Trybunału Konstytucyjnego. Fragmenty o aborcji ochoczo cytowały skrajnie prawicowe Fronda czy portal Narodowcy.net. Nie ma wątpliwości, że Kaczkowski za życia zrobił wiele dobrego – ale o tym już powstało wystarczająco wiele tekstów, zaś kwestia aborcji rzuca cień na jego postać. Czas odbrązowić ten pomnik, zanim Polska od lewa do prawa zrobi z niego złotego cielca.

Polecamy:

Bartłomiej Król
Bartłomiej Król
Prawnik, publicysta, redaktor. Na TrueStory pisze głównie o polityce zagranicznej i kulturze, chociaż nie zamierza się w czymkolwiek ograniczać.
ARTYKUŁY POWIĄZANE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

NajNOWsze

NajPOPULARNIEJsze