Dzieci Neo. Patronują nam Paweł Jumper i Testoviron
Rok 2021 spędziłem na zapętlaniu dwóch filmów z youtube’owego kanału Kacpir – „Polski Youtube Iceberg” oraz „Polskie Lost Media Iceberg”, opowiadających między innymi o najstarszych polskich produkcjach zgromadzonych na platformie. Oglądałem zamieszczone i badane w nich klipy, które w większości kojarzyłem z czasów, kiedy sieć do mojego domu docierała dzięki Telekomunikacji Polskiej z jej Neostradą – usługą szerokopasmowego Internetu wprowadzoną w 2005 roku.
Przyglądając się często rozpikselowanym, krótkim filmikom o wątpliwej wartości – tym, na których ludzie przewracają się, mówią głupoty, lub ilustrują je przy pomocy popularnego w latach 00. programu do animacji Pivot, zastanawiałem się, czy za kilka lat nostalgiczne wspominanie tego, co widziało się w sieci lata wcześniej nie sprofesjonalizuje się. Czy nie powstaną na przykład, wzorem popularnej niegdyś „Wideoteki Dorosłego Człowieka”, programy, w których w zaaranżowanym studio pokazywane będą wieloletnie virale i przeterminowane memy.
Internet rozpamiętywałem też wcześniej. Pod koniec 2019 roku na potrzeby publikacji „Nostalgia, retromania, hauntologia – dyskursy i praktyki” pod redakcją Rafała Sowińskiego pochylałem się nad fenomenem „Pawła Jumpera”, tego bezsensownego klipu z 2006 r., w którym tytułowy pan Paweł spada z rampy na rowerze. Albo chociażby latem 2019 r., kiedy z okazji 40. urodzin Testovirona – legendarnego twórcy, proto-trolla, który we wczesnym polskim Internecie zasłynął serią kontrowersyjnych, krótkich filmów – poświęciłem mu felieton.
Dzieci Neo. W McDonaldzie i Internecie
Większość rzeczy, które tu wspominam, widziałem po raz pierwszy w trakcie mojego najbardziej świadomego dzieciństwa, w okresie mniej więcej od pierwszej komunii do późnego gimnazjum. Były to czasy, w których w towarzystwie kolegów w ciepłe dni objeżdżaliśmy na rowerach nasze osiedle, w formie kiepskich żartów z telefonów na kartę obdzwanialiśmy przypadkowe numery, czy wlekliśmy się ze szkół, dźwigając obciążone książkami tornistry.
Z uwagi na rok przyjścia na świat trudno mi wpasować się w którąś z metryk sugerowaną dla danego pokolenia. Czytam, że mógłbym być zarówno młodszym millenialsem – urodzonym między 1990, a 2000 rokiem przedstawicielem pokolenia Y, jak i tym starszym z pokolenia Z, które, według charakteryzującego je na łamach „New York Times” Bruce’a Horovitza, obejmuje roczniki 1995-2010.
W 2016 roku założyłem stronę „Dzieci Neo”. W oryginalnym założeniu to przestrzeń archiwizująca dorastanie w Polsce na przełomie XX i XXI wieku, na której obok widoków z charakterystycznymi elementami przypominającymi mi o dzieciństwie – postmodernistyczną architekturą z czasów transformacji i towarzyszącymi jej detalami, takimi jak stare komputery, telefoniczne budki czy pylony barów McDonald’s – znajdują się kolekcje wspomnień czysto internetowych.
Dzieci Neo. Pierwsze pokolenie digital native’ów
Nazwa strony zrodziła się z pierwotnie pejoratywnego terminu, opisującego polską odmianę tak zwanych „digital natives” [„naturalnie cyfrowych” – tłum. aut.]. To definicja używana często w celu opisania ludzi urodzonych po 1980 roku, dorastających pośród świata wirtualnego oraz Internetu. Ich przeciwieństwem są tzw. „digital immigrants” [„cyfrowi imigranci”], urodzeni w czasach przedcyfrowych, uczący się technologii wraz z ich globalnym rozwojem.
Polskim określeniem na „naturalnie cyfrowych”, urodzonych w okolicach połowy lat 90. XX wieku, mogą być więc być „Dzieci Neostrady” czy „Dzieci Neo”. To osoby wychowujące się w połowie lat 00. wieku XXI, w trakcie rozpowszechniania się w Polsce Internetu, obdarowane nim często w ramach prezentu z okazji Komunii Świętej, urodzin, czy ukończenia klasy w szkole. Określenie to po raz pierwszy zaistniało w polskiej sieci właśnie w ramach ich pierwszych prób obcowania z Internetem – nieumiejętnego udzielania się na forach, przygód z grami online czy czatowaniem.
Polecamy:
„Dzieckiem Neo” bywałem więc w wieku około dziesięciu lat, kiedy błądząc w świecie multiplayerowych gier uprzykrzałem rozgrywkę innym, kiedy tamtego razu na Czaterii w ramach jednego zdania błąd ortograficzny wymsknął mi się w tandemie z przekleństwem, albo kiedy w odpowiedzi na moje niezręczne pytania na forach zamykano wątki, sugerując mi skorzystanie z opcji „szukaj”.
I mimo że serwery we wspomnianych sieciowych grach zamknięto dawno temu, a w pokojach Czaterii czają się dziś ludzie, z którymi raczej nie chcę już rozmawiać, „Dzieckiem Neo” – polskim „digital nativem” czuję się nadal i zostanę nim na zawsze – rozpamiętując podwórko pod blokiem i to w Internecie.
Czytaj również: