O co chodzi w projekcie?
Kontrolowanie treści, które przeglądają dzieci i nastolatkowie w Internecie, to ciężki orzech do zgryzienia dla wszystkich rodziców. Zwłaszcza iż niekiedy ich potomstwo jawi się jako cyfrowi tubylcy, którzy zawsze pod względem technologii są o krok dalej od swych opiekunów. Nie dziwi zatem fakt, że rząd zainteresował się sprawą tak ogólnej dostępności treści przeznaczonych dla dorosłych.
Teoretycznie każda strona z pornografią wita użytkownika planszą startową, gdzie musi on potwierdzić swoją pełnoletność. Ale kto był w gimnazjum i szkole średniej, ten doskonale zdaje sobie sprawę, że taki rodzaj zabezpieczenia uchodzi tylko za pozorny. Bo przecież nikt nie zweryfikuje, czy kłamiesz.
O analizowanej ustawie media donoszą regularnie co jakiś czas. Jak uważa Ministerstwo Cyfryzacji, które przedłożyło projekt tego aktu, ma on pomóc w stworzeniu prawnych ram zobowiązujących dostawców publicznie dostępnych usług telekomunikacyjnych do konkretnych działań służących ochronie osób małoletnich.
Kancelaria Prezesa Rady Ministrów zapowiedziała, że projekt obliguje dostawców Internetu do wprowadzenia bezpłatnego, skutecznego i prostego w obsłudze mechanizmu blokowania dostępu do treści pornograficznych w sieci. Oprócz tego będą oni musieli podejmować działania promocyjne mające uświadomić abonentów o możliwości skorzystania z usługi ograniczenia dostępu do wspomnianych materiałów.
Każdy dostawca swoje starania o dobro dzieci ma dokumentować w specjalnych raporcie. Minister do spraw cyfryzacji będzie mógł bowiem przeprowadzić kontrolę oraz pokontrolne postępowanie, by zweryfikować, czy przepisy są przestrzegane. Jeśli okazałoby się, iż prawo zostało złamane, dostawcy grozi kara pieniężna.
Już jesienią ubiegłego roku Janusz Cieszyński, sekretarz stanu w kancelarii premiera nadzorujący cyfryzację, podkreślił:
Chcemy, żeby te firmy wzięły odpowiedzialność za to, jakie są konsekwencje korzystania z usług, które oferują, i zaproponowania każdemu, kto kupuje taką usługę, możliwości włączenia nieodpłatnego systemu, który będzie chronił dzieci przed dostępem do nieodpowiednich treści.
NASK alarmuje o problemie
Najprawdopodobniej asumptem do przedłożenia projektu ustawy były wyniki zaprezentowane w raporcie NASK w październiku 2022 roku – „Nastolatki wobec pornografii cyfrowej”. Marlena Moląg, Minister Rodziny i Polityki Społecznej, biła wówczas na alarm:
Wszystkie dostępne badania wskazują, że narażenie dzieci na kontakt z treściami pornograficznymi, na tak wczesnym etapie rozwoju, rodzi szereg zagrożeń, w szczególności słabszą integrację społeczną, więcej zachowań niepożądanych, objawy depresji oraz zaburza więź emocjonalną z opiekunami.
Autorzy zaprezentowanych badań zadali dzieciom w różnym wieku pytania dotyczące między innymi dostępu do pornografii. Zdecydowana większość małoletnich respondentów stwierdziła, że dostępność ta jawi się jako bardzo łatwa. Najczęściej na treści tego typu natknąć można się podczas korzystania z wyszukiwarki oraz w wiadomościach prywatnych wysyłanych za pośrednictwem mediów społecznościowych. Choć wiele badanych dzieci zdawało się rozumieć, że seks zaprezentowany na filmach nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, nadal spory odsetek z nich nie umiał się do tej kwestii ustosunkować.
Brak precyzji. Dużo sprzeczności
O możliwości blokady pewnych niepożądanych stron słyszałem już za swoich czasów szkolnych. Nie stanowi to wcale tematu nowego. Teoretycznie już przeglądarka Chrome oferuje coś takiego jak filtr SafeSearch, jednak bardzo łatwo go wyłączyć. Sama wyszukiwarka Google po wpisaniu frazy „porno” raczy nas jednoznacznymi obrazami. PornHub z kolei jest koncernem na tyle potężnym, że wywalczył sobie dobre pozycjonowanie. Byłbym zatem ignorantem, uważając, że problem nie istnieje.
Branża internetowa jasno jednak mówi, że rządowy projekt zalicza się do pomysłów wyjątkowo poronionych. Fundacja Digital Poland ocenia:
To tak jakby regulować właścicieli dróg publicznych zamiast dostawców towarów i punktów dystrybucji w związku ze sprzedażą alkoholu.
Polska Izba Komunikacji Elektronicznej, która zrzesza operatorów telekomunikacyjnych, jasno zaznaczyła, że dostawcy usług nie odpowiadają za treści zamieszczone w Internecie. Co za tym idzie, nie mają obowiązku oceniać tychże materiałów pod względem ich legalności czy etyki. Organizacja powołała się przy tym na przepisy funkcjonujące w Wielkiej Brytanii oraz Francji, które nakładają ograniczenia na dostawców treści i usług hostingowych. Dodatkowym zabezpieczeniem, którego stosowanie nakazuje wiele krajów europejskich, może być weryfikacja wieku bazująca na zaprezentowaniu swoich danych za pośrednictwem dokumentu tożsamości.
Innym istotnym problemem z analizowanym aktem prawnym jest to, że nie zawiera on definicji treści pornograficznych. Tym samym przedsiębiorstwa telekomunikacyjne same musiałyby ocenić, czy dany materiał spełnia kryteria pornografii czy też nie, nie mając do tego tak naprawdę żadnych kompetencji. To, co dla jednych będzie artystyczną fotografią aktu, dla innych zakwalifikuje się do pornografii w zależności od poczucia estetyki. Rzecz jasna, istnieją filmy, co do których raczej nie ma takich wątpliwości. Powinno być to jednak jasno zdefiniowane w ustawie.
Badania NASK pokazują, że jednym z najczęstszych źródeł treści pornograficznych jest czat w serwisach społecznościowych. Problem w tym, że o ile PornHub z samej swojej nazwy nastawiony jest na pornografię, o tyle Instagram czy Facebook już nie. W jaki sposób dostawca czy choćby minister we własnej osobie mieliby skontrolować, czy dwóch kolegów z klasy nie przesyła sobie treści erotycznych? Wydaje się to po prostu niemożliwe. Poza tym co z innymi treściami? Bo ustawa wspomina tylko o pornografii, a przecież w sieci nie tak trudno znaleźć nagrania ze śmiertelnych wypadków czy egzekucji.
Jak zostało wcześniej wspomniane, firma telekomunikacyjna powinna zaproponować program blokujący. I tu pojawia się kolejny problem. Funkcjonują już takie aplikacje jak choćby mOchrona, ale i – o tym również pisałem – każda przeglądarka dysponuje pewnymi narzędziami blokującymi. Czy jako dostawca usługi będę mógł po prostu polecić rodzicowi, aby zaznaczył jedną opcję w przeglądarce, a potem położyć nogi na stół i odpocząć ze świadomością dobrze wykonanej roboty? Swoje minimum zrobiłem.
Ostatnia, chyba najistotniejsza kwestia, to niezgodność z prawem unijnym, ale tym nasz rząd w wielu przypadkach się nie przejmuje. Prawodawstwo Unii Europejskiej dotyczące sektora komunikacji elektronicznej stanowi, iż operator nie jest obowiązany do sprawdzania przekazywanych, przechowywanych lub udostępnianych przez niego danych. To podstawa tak zwanej neutralności infrastruktury telekomunikacyjnej.
Co więcej, nawet Stowarzyszenie Twoja Sprawa, które ma na celu ochronę dzieci przed pornografią, mocno krytykuje projekt. Według organizacji tak skonstruowany akt prawny nie nakłada żadnych obowiązków na dostawców treści pornograficznych, podczas gdy to oni powinni ponosić największą odpowiedzialność. Stowarzyszenie zauważyło również, że już teraz funkcjonuje wiele darmowych narzędzi ochrony rodzicielskiej, a mimo to mało który rodzic z nich korzysta.
Czytaj także: