Pierwszy przykład: „The Good Doctor” – serial medyczny. Możemy się spodziewać ciekawych, nieoczywistych przypadków medycznych, dużej ilości specjalistycznego słownictwa i opowieści o walce geniusza z autyzmem, Shauna Murphy’ego (Freddie Highmore) o bycie uznanym za pełnowartościowego chirurga. I to dostajemy. Czy możemy się tam spodziewać seksu? Bo dostajemy go dużo i nawet nie chodzi mi o jakieś odważne sceny, ale o to, że ten temat jest tam bardzo ważny.
Netflix aż kipi od seksu
Już na początku pierwszego odcinka dr Browne (Antonia Thomas) i dr Kalu (Chuku Modu) odbywają stosunek w pomieszczeniu socjalnym. Potem aktywności seksualne poszczególnych bohaterów (zwłaszcza Shauna, ale nie tylko) są przez nich omawiane w pracy, udzielają sobie porad łóżkowych i związkowych także podczas przeprowadzania operacji. Życie erotyczne pacjentów też staje się tematem wiodącym mniej więcej co drugiego odcinka. Wyobrażacie sobie coś takiego w „Na dobre i na złe”?
Kolejny przykład, bardziej hardcore’owy – „Nastoletnie łowczynie nagród” („The Teenage Bounty Hunters”). Już w pierwszej scenie pierwszego odcinka Luke (Spencer House) i Sterling (Maddie Phillips) uprawiają seks w samochodzie. Oboje są uczniami katolickiego liceum, a chłopak początkowo ma opory właśnie z przyczyn religijnych. Ale Sterling cytując mu fragmenty Biblii i rozpinając rozporek jednocześnie przekonuje, że najważniejsza jest miłość…
To jest serial dla młodzieży, a w takich tematyki seksualnej jest zawsze dużo, bo to jest to, co nastolatków najbardziej interesuje, ale tam po prostu seks wylewa się z każdej strony. Nad innym serialem dla młodzieży – „Sex Education” nie będę się rozwodził, bo tu rzeczywiście można się „tego” spodziewać, już sam tytuł jest wymowny. Chociaż, czy to naprawdę takie oczywiste, że licealiści zdobytą wiedzę o seksie będą chcieli od razu wypróbować w praktyce?
Hookup culture
To tylko kilka netfliksowych produkcji promujących kulturę współżycia bez zobowiązań (hookup culture). Jest wiele innych, w których seks pojawia się nagle, niespodziewanie i jest traktowany jako zwykła czynność fizjologiczna, pozbawiona emocji, niemalże zrównana z defekacją, oddawaniem moczu, jedzeniem. Ssie cię w żołądku? Zjedz coś. Popęd seksualny? Odbądź stosunek. Przecież to proste, wszyscy to robią, wystarczy nie być creepem i zaraz seks spadnie ci z nieba.
Szczytem takiego podejścia jest netfliksowy reality-show pt. „Too hot to handle”. 10 atrakcyjnych osób ma spędzić miesiąc w luksusowej rezydencji i mogą wygrać 100 000 dolarów, jeśli przez ten czas… powstrzymają się od wszelkich czynności seksualnych. Zero całowania, pieszczot (w tym masturbacji) i seksu. Uczestnicy tego programu to z reguły ofiarami nadmiernej seksualizacji popkultury – potrafią zaciągnąć inną osobę do łóżka, ale zbudować z nią związku – już nie.
Teoretycznie program ma być dla nich formą detoksu (deseksu) terapii, pokazania, że da się inaczej, że seks może być sposobem wyrażania uczuć, a nie tylko sportem. Taka przygoda ma w zamyśle być dla ludzi skupionych na seksie impulsem do nawiązywania głębszych relacji. Tylko co z „przegrywami”, którzy nigdy nie trzymali nawet dziewczyny za rękę, nie mają żadnych doświadczeń romantyczno-seksualnych? Im za ten „wyczyn” nikt nie płaci stu tysięcy dolarów. Ten dysonans tylko napędza spiralę incelizmu
Kto wypłaci incelom 100 000 dolarów?
Kiedy opublikowałem tekst o incelach, zwrócono mi uwagę, że pominąłem ważny powód ich istnienia – przeseksualizowanie świata, a zwłaszcza popkultury. Czego o świecie dowie się z Netflixa młody chłopiec lub mężczyzna, który nie radzi sobie „w tych sprawach”? Że wszyscy ciągle to robią i to z wieloma partnerów. Że przeciętny licealista nie zastanawia się, jak zagadać do koleżanki z klasy, tylko jak zadowolić ją w łóżku. Bo to, że ona z nim pójdzie do łóżka jest oczywiste. To tylko seks, a ona przerobiła już z innymi całą Kamasutrę, więc byle co jej nie wystarczy.
Cóż, pewnie mój dysonans wynika z różnic kulturowych. Netflix to wytwór zachodniej popkultury, na którą jesteśmy w dużym stopniu skazani aspirując do bycia „częścią Zachodu”. Tyle że nas, Polaków, nikt nie socjalizował do aż takiej otwartości w sferze seksu. Widzieliście serial „Wielka woda” o powodzi w 1997 roku we Wrocławiu? Zgadnijcie, w którym momencie pierwszego odcinka pojawiła się scena seksu. Tym, którzy nie lubią zgadywać, od razu odpowiem: nie minęło nawet osiem minut.
Nie mogę też mieć do Netfliksa pretensji – każda audycja zawiera odpowiednie ostrzeżenia o konkretnych treściach, których użytkownik może nie chcieć oglądać. Chodzi raczej o obraz świata jaki kreuje zachodnia popkultura. Zdejmując tabu z seksu i epatując nim, nie przekazuje jednocześnie, że nie uprawianie seksu w wieku dwudziestu kilku i więcej lat też jest ok. Ludzie, którzy tak myślą, zainteresują się pewnie zjawiskiem purity culture.
Purity culture i Netflix dla konserwatystów
To trend, który upowszechnił się w amerykańskich kościołach protestanckich w latach 90-tych. Młode dziewczyny na tzw. „balach czystości” przyrzekały swoim ojcom, że zachowają dziewictwo do ślubu, zakładając „pierścień czystości”. Młodzież podpisywała specjalne oświadczenia, że powstrzymają się od wszelkich „grzesznych praktyk”. Gdy chłopak i dziewczyna chcą razem zatańczyć na takim balu, powinni to robić na odległość wyciągniętych rąk, tak by między nimi „zostawić miejsce dla Jezusa”.
Także w USA powstały chrześcijańskie platformy streamingowe, mające być alternatywą dla Netfliksa. Przeznaczone są nie tylko dla osób, które – tak jak ja – miały dość erotycznego contentu, ale również sprzeciwiają się „propagandzie LGBT” i „dyktaturze poprawności politycznej”. Wśród tych serwisów wyróżnia się mormoński VidAngel, który oferuje nie tylko treści z natury „czyste”, ale także ocenzurowane wersje „normalnych” produkcji. Jeśli więc chcemy obejrzeć jakiś serial dostępny na Netfliksie, ale bez scen seksu, nie ma problemu – VidAngel te sceny wytnie.
Polecamy:
- Powstanie aplikacja randkowa dla konserwatystów. Ten pomysł może się udać
- Pornhub i gwiazdy porno piszą list otwarty do Zuckerberga. Chodzi o Instagram
Przegięcie? Raczej druga strona medalu. Potrzebujemy drogi wyjścia spomiędzy młota przeseksualizowanej popkultury, czyniącej z seksu bożka i kowadła demonizowania go przez konserwatystów. Potrzebujemy umiaru: seks jest ważny i nie trzeba się od niego odgradzać i jak najbardziej może pojawiać się w filmach i serialach. Z drugiej strony sceny z gatunku soft-porn mogłyby pozostać w produkcjach, który mają stricte taki charakter. Dopóki będą pojawiać się w serialach, które nie są oznaczane jako erotyczne, nie odnowię subskrypcji na Netfliksie.
Czytaj też: