Adele Haenel, francuska aktorka znana z ról w filmach „Portret kobiety w ogniu” czy „120 uderzeń serca” zadeklarowała, że mimo młodego wieku (niedawno skończyła 33 lata) zamierza przerwać nader obiecującą karierę. Powodem ma być mizoginia i rasizm powszechny w przemyśle filmowym. W wywiadzie udzielonym niemieckiemu magazynowi FAQ (całość dostępna tutaj) aktorka wydawała się zrezygnowana i zdenerwowana.
Nagłówki mówiące, że to koniec kariery można włożyć między bajki. Haenel najpierw nakręca się mówiąc jak straszna jest branża filmowa, ale potem mówi, że chętnie będzie robić inne kino z myślącymi podobnie do niej artystkami. Pada tu nazwisko nazwisko Céline Sciammy. To była dziewczyna aktorki, ale też reżyserka, która zrealizowała z nią „Portret kobiety w ogniu”, a więc film który otrzymał Złotą Palmę za scenariusz. Trudno nazwać takie wyjście z kina wyjściem z kina. Haenel po prostu nie będzie robić już projektów komercyjnych, których i tak zbyt wielu na koncie nie miała.
Co w tym tekście robi Jean Luc-Godard?
W ogóle głośne i szeroko komentowane gesty wychodzą aktorce nader udanie. Gdy w 2020 roku Roman Polański dostawał Cezara za film „Oficer i szpieg” ta wyszła z sali krzycząc „Niech żyje pedofilia!”. Oczywiście było to omawiane głośniej niż sam werdykt jury.
Przypomina to występy Jeana Luca-Godarda i jego kolegi po fachu François Truffauta w 1968 roku, gdy podczas festiwalu w Cannes młodzi twórcy postanowili oświecić publiczność i powiedzieć jej, że właśnie na ulicach ma miejsce rewolucja. – Nie ma dziś ani jednego filmu, który przedstawiałby problemy, z jakimi borykają się robotnicy i studenci – grzmiał Godard. Polański był wówczas jurorem konkursu, który chciał połączyć z wakacjami na Lazurowym Wybrzeżu i nie specjalnie palił się do zamykania festiwalu. Można więc powiedzieć, że do krytyki francuskich artystów jest przyzwyczajony.
Co stało się później? Bunt się nie skończył, tylko ustatecznił. Filmografię Godarda po maju 1968 można oddzielić grubą kreską. Wszystkie swoje najważniejsze filmy nakręcił wcześniej. Polityczna gorączka uderzyła mu do głowy tak mocno, że również w kinie starał się szukać najbardziej radykalnych rozwiązań, ale mało kogo to już obchodziło. W 1970 roku dołączył do grupy imienia Dziga Wertowa (radzieckiego reżysera, twórcy kroniki filmowej), która za punkt honoru brała usunięcie z kina wszystkiego, co jest wynikiem talentu osobistego i indywidualności reżyserskiej. Potem temperatura zelżała, Godard znormalniał, choć na szczęście nigdy do końca.
Do Cannes znany reżyser wracał jak ćma do światła, dwukrotnie odbierając Złotą Palmę, choć w obu wypadkach była to nagroda raczej za całokształt twórczości niż konkretny film. Nieźle, jak na faceta, który niegdyś bojkotował całą idee „burżuazyjnego” festiwalu.
A ponieważ historia lubi się powtarzać, to przypuszczam, że także Adele Haenel będzie kręcić swoje filmy, rzucać ze sceny oskarżenia wobec innych twórców i z wiekiem łagodnieć. Być może nawet stając się klasykiem i punktem odniesienia dla przyszłych buntowników.
Zobacz też: