wtorek, 16 kwietnia, 2024
Strona głównaKulturaFilm"365 dni: Ten dzień". Najgorszy film w historii ludzkości

„365 dni: Ten dzień”. Najgorszy film w historii ludzkości

Blanka Lipińska w 2019 została uznana przez “Wprost” za najlepiej zarabiającą polską pisarkę. Od tamtego czasu regularnie pojawia się również rankingach najbardziej wpływowych kobiet w Polsce. Wszystko to zawdzięcza cyklowi powieści “365 dni”, które zdobyły serca nie tylko Polaków, ale również czytelników z zagranicy.

Massimo: No, i mamy już 1,2 u krytyków na Filmwebie!
Laura: Ale beka, idziemy do wyra?

Historia młodej kobiety sukcesu, która została porwana i zmysłowo gwałcona przez przystojnego gangstera okazała się komercyjnym strzałem w dziesiątkę. Nie trzeba chyba przypominać, że pod względem artystycznym zarówno książki, jak i ich ekranizacje stanowią oczywiście kompletne dno.

365 dni: Ten dzień. Background

Blanka Lipińska nigdy nie ukrywała, że jej twórczość nie zasługuje na miano nagrody Nobla. Twierdzi, że jest świadoma “zaniedbań na poziomie szkoły podstawowej” i “nie wie, jak pisze się niektóre wyrazy”. Tak samo zdaje się nie wiedzieć, w jaki sposób robi się filmy ekranizujące jej grafomanię.

Przygotowując się do napisania tej recenzji, trafiłem na wywiad, w którym powiedziano, dlaczego zatrudniono Barbarę Białowąs na stanowisko reżysera. Otóż zrobiono to tylko dlatego, że była to jedyna kobieta-reżyserka, jaką znali twórcy. Warto tylko przypomnieć, że wcześniej niechlubnie zasłynęła dyskusją z krytykiem filmowym Michałem Walkiewiczem, który ośmielił zmieszać z błotem jej “Big Love”.

Podobnie zresztą rzecz miała się z angażem aktora wcielającego się w rolę głównego bohatera – Michelle’a Morrone’a. Lipińska stwierdziła: “Zatrudniliśmy go dlatego że jest ładny. Potem okazało się, że jeszcze potrafi grać”. Takie podejście widać niemal w każdym aspekcie tego filmu, od scenariusza, zachowania aktorów, aż po udźwiękowienie i zdjęcia.

Z Michelle’a Morone’a średniawy aktor, ale imponującej muskulatury nikt mu nie zabierze

365 dni: Ten dzień. Fabuła

Filmowa recenzja powinna rozpocząć się od zwięzłego przedstawienia opowiadanej historii. Ale już tutaj pojawia się pierwszy zgrzyt – “365 dni: Ten dzień” nie posiada żadnej fabuły. Postacie właściwie tylko uprawiają seks w rytm badziewnej muzyki. Próżno poszukiwać tu jakiejkolwiek treści.

Kino udowodniło już, że można ciekawie przedstawić erotyzm, jak choćby zrobił to Gaspar Noe w swoim “Love” albo nawet Stanley Kubrick w “Oczach szeroko zamkniętych”. Niestety, polscy twórcy traktują seks bardzo szczeniacko i płytko. Każda kolejna scena jest taka sama i prymitywna.

Akcja, co prawda, przyspiesza trochę pod koniec, ale nie ma ona kompletnie żadnego sensu, a próba jej streszczenia będzie właściwie opowiedzeniem całego scenariusza. Mam wrażenie, że w przeciętnym 20-minutowym filmie pornograficznym jest zdecydowanie więcej treści.

Morone i Anna Maria Sieklucka żegnają fabułę, która odjeżdża w siną dal na samym początku filmu

365 dni: Ten dzień. Nuda

No dobrze, ale skoro film traktuje o seksie, to może sceny erotyczne są chociaż na wysokim poziomie? Bynajmniej! Proszę wyobrazić sobie zdziwioną minę Massimo, która non stop wykazuje pseudo-pożądanie oraz Laury, która próbując wykazać tajemniczość debilnie się uśmiecha, co tworzy wręcz komiczną mieszankę.

Więcej namiętności jest już chyba w najnowszych filmach z Lisą Ann, która przecież siedzi w branży od X lat. Pomiędzy aktorami nie ma chemii, a sztuczność filmu przypomina plastikowe kwiaty, które można kupić w sklepie z badziewiami za 5 zł – mogą oszukać Twój wzrok, ale kiedy obcujesz z nimi dłużej niż jedną sekundę, ujrzysz w nich tandetę. 

365 dni: Ten dzień. Teledysk Jorrgusa

Pochodzę z niewielkiej miejscowości, w której kiedyś odbywał się koncert disco polo w wykonaniu niejakiego Jorrgusa. Wokalista śpiewał z playbacku, muzyka była badziewna, a on nie wykazał nawet minimum zaangażowania – co zresztą udowodnił potem w swoich teledyskach. “365 dni: Ten dzień” wydaje się być takim nowym klipem video Jorrgusa.

Są piękne kobiety, jest beznadziejna muzyka i jest kompletny brak poszanowania swojego odbiorcy. W pewnym sensie teledyski disco-polo zdają się być nawet nieco lepsze, niż film w reżyserii Barbary Białowąs, ponieważ trwają zdecydowanie krócej. A tak otrzymujemy prawie dwie godziny nieustannego ruchania się w akompaniamencie pseudo-seksownych piosenek.

365 dni: Ten dzień. Uprzedmiotowienie kobiet

Najczęstszym zarzutem w stosunku do tego arcydzieła kinematografii jest kwestia uprzedmiotowienia kobiet. Według mnie jest to nietrafiony zarzut. Bardziej adekwatnym słowem jest “zezwierzęcenie” i to nie tylko kobiet, ale wszystkich ludzi w nim przedstawionych. Tutaj każde słowo, każda scena ma podtekst erotyczny, co początkowo śmieszy, ale później staje się niezmiernie irytujące.

Postacie nie rozmawiają, tylko filtrują i bez przerwy myślą o kopulowaniu. Zastanawiające dla mnie jest jednak to, że właśnie wśród przedstawicielek płci pięknej film ten zyskał największą popularność. Podobna rzecz miała się zresztą z “Pięćdziesięcioma twarzami Greya”, gdzie jednak główna bohaterka wyraziła (nawet pisemną) zgodę na wszystko, co się z nią działo, w odróżnieniu od porwanej Laury z „365 dni”.

Chciałbym przeczytać jakąś analizę psychologiczną, która wytłumaczyłaby mi stan rzeczy, gdy bycie porwaną i zgwałconą przez przystojnego gangstera jest jedną z najbardziej pożądanych przez współczesną kobietę przygód erotycznych.

Wiemy, jakiego gniota zrobiliśmy, ale hajs się zgadza, więc nie będziemy narzekać

365 dni: Ten dzień. Mój ulubiony przykład absurdu

Chciałoby się rzec, że najnowsza pozycja Netflixa nie posiada żadnych pozytywnych aspektów. Owszem, fajnie oglądać pięknych i perfekcyjnie ubranych ludzi, ale przecież możemy oglądać ich równie dobrze w wielu innych miejscach, niż w tej dwugodzinnej szmirze. Istnieje jednakże jedna scena, dla której absolutnie nie żałuję straty czasu mojego nieudolnego życia.

Laura w pewnym momencie poszła z Massimo na pole golfowe. W momencie, kiedy piłeczka znajdowała się blisko dołka, Laura usiadła na trawie i rozłożyła nogi. Przystojny gangster uniósł do góry swój kij (co chyba miało metaforyzować podniecenie), a następnie uderzył piłeczkę w odpowiednie miejsce. To było tak żenujące, że musiałem wyjść na dwór i patrzeć przez kilka minut na trawę. 

Czytaj także:

365 dni: Ten dzień” to chyba jeden z najgorszych tworów, które miałem okazję obejrzeć w swoim długim już (niestety) życiu. Tu nic nie gra. Gdy oglądałem dzieło Blanki Lipińskiej wielokrotnie nawiedzały mnie myśli samobójcze. Boli również to, że twórcy świadomi są kaszany, która wyszła spod ich rąk i zrobili swoją pracę na przysłowiowe “odwal się”. Warto obejrzeć pierwsze 30 minut dla wspomnianej powyżej sceny na polu golfowym, ale później, proszę zaufać, będzie to po prostu marnotrawstwo czasu i masochizm.

Polecamy:

ARTYKUŁY POWIĄZANE

7 KOMENTARZE

  1. Żona mnie namówiła na obejrzenie tego na NF. Byłem zdesperowany żeby sprawić żonie przyjemność, ale niestety poziom zażenowania i niedowierzania przebił dach budynku już po 4 minutach. Żona wytrzymała kwadrans dłużej, głównie z powodu ciepłego koca z pod którego nie chciało się jej wyciągnąć nóg.
    Idealny film na tortury – wyjątkowo wolałbym być biczowanym niż obejrzeć jego powtórkę.
    Proszę wybaczyć, ale młodzikiem będąc, dysponując kamerą DV i grupką znajomych kręciliśmy lepsze filmiki dla żartu, niż ten „profesjonalny” twór. Brak krytyki na rottentomatos wynika zapewne z błędu na stronie – poszukiwane przez głosujących wartości ujemne nie są dostępne – w efekcie brak głosu to zero a suma nawet ogromnej liczby zer nadal daje zero (głosów negatywnych).

  2. Hejterska, głupia recenzja, w której autor daje upust swoim prywatnym frustracjom. Jeżeli pan nie jest w stanie zrozumieć takiej fabuły to może istotnie niech pan nie recenzuje dzieł kultury a wróci do klepania kotletów albo noszenia tacy.

  3. Też uważam, że tak jak pierwsza część nie była aż taka zła jak piszą, to druga zgadzam się z przedmówcami. To nie było dzieło kultury, tylko wyprane z emocji jak piszą soft porno, które niestety potrafiło tylko zniechęcić i zmienić plany wszystkich którzy próbowali to obejrzeć. Ja potrzebowałam 2 podejść żeby to obejrzeć. Ani muzyka, ani reżyseria nikogo niestety nie poniosły, no i brak chemii między głównymi bohaterami(bolały oczy jak się to oglądało). Ta część niestety zniechęciła chyba wszystkich do czegokolwiek, a szkoda bo mogli z takimi ładnymi ludźmi zrobić coś fajnego, niestety wyszło dno… Szkoda mieli potencjał ale niestety ktoś nawalił…

  4. Film trudno nazwać nawet filmem ale recenzja również jest na poziomie gimanzjum. Sformułowanie, że ktoś „debilnie się śmieje” w oficjalnej, opublikowanej dla czytelników recenzji, brzmi jakby to jakiś zoomer napisał na blogu.

Skomentuj Jdt Anuluj odpowiedź

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

NajNOWsze

NajPOPULARNIEJsze