
Przepisy przewidujące specjalne uprawnienia głowy państwa, takie jak nadawanie orderów albo właśnie powyższa ochrona przed zniewagami, to bezpośrednia pochodna czasów feudalizmu. Ponieważ król był traktowany jako boski pomazaniec, jakiekolwiek próby zamachu na niego państwo karało ze szczególną dolegliwością, najczęściej poprzez wyjątkowo brutalnie wykonywane kary śmierci. Za obrazę królewskiego majestatu uznawano nie tylko atak fizyczny, ale też chociażby takie pozornie niewinne czyny, jak obnażenie miecza w obecności monarchy.
Znieważenie prezydenta. Relikt średniowiecza
Najbardziej znanym atakiem na głowę państwa polskiego był zamach Michała Piekarskiego z listopada 1620 r. na króla Zygmunta III. Ten dwudziestotrzyletni szlachcic zranił monarchę w plecy czekanem, zanim powstrzymali go członkowie świty. Finałem okazał się nie tylko zakaz noszenia czekanów w miejscu publicznym, ale również kwalifikowana kara śmierci dla Piekarskiego.
Szlachcicowi kolejno odcięto dłoń, którą podniósł na władcę, rozszarpano go końmi, zwłoki spalono, a prochami zamachowca napchano armaty i wystrzelono precz jak najdalej od Warszawy. Z czasem metody złagodzono – Eligiusz Niewiadomski, który zamordował prezydenta Narutowicza, został zwyczajnie rozstrzelany – ale przepisy statuujące specyficzną ochronę prawną głowy państwa zadomowiły się w kodeksie na dobre.
Kto publicznie znieważa Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3
Art. 135 § 2 Kodeksu karnego
Znieważenie prezydenta. Mój prezydent jest lepszy niż twój
Współczesnym obrazoburcą był chociażby Robert Frycz, założyciel portalu antykomor.pl, którego za ten szkalujący Bronisława Komorowskiego blog skazano na 15 miesięcy ograniczenia wolności realizowanych poprzez 40 godzin prac społecznych miesięcznie. Ówcześnie pozostający w opozycji PiS krzyczał, że to naruszenie wolności słowa, a szef klubu Mariusz Błaszczak zapowiadał w lipcu 2012 r., że partia złoży projekt zmian ustawowych usuwający przepis o znieważeniu prezydenta z kodeksu. Finalnie sąd II instancji uniewinnił Frycza od tego zarzutu, a sprawa ucichła. Jednak gdy w tym roku pisarz Jakub Żulczyk nazwał prezydenta Dudę „debilem”, rządzący przyjęli zupełnie inną optykę. Prokurator zapukał do niego ekspresowo.
W końcu punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Na swojej pierwszej rozprawie autor „Ślepnąc od świateł” wskazał między innymi, że jako wykształcony amerykanista i jednocześnie osoba publiczna zatroskana o losy kraju, w feralnym wpisie dał zwyczajnie upust swoim emocjom. Wskazał, że działania prezydenta, odmawiającego złożenia gratulacji Joemu Bidenowi po jego wyborze, stawiają na szwank polską reputację międzynarodową. Ponadto kwestionowanie legitymacji prezydenta-elekta USA wpisywało się w spiskową narrację Donalda Trumpa i przyczyniło się do epickiej rozpierduchy, jaka w styczniu odbyła się pod Kapitolem w Waszyngtonie.

Obrona złożyła między innymi wniosek o przesłuchanie prezydenta Dudy jako świadka, który miałby wypowiedzieć się, czy faktycznie poczuł się znieważony słowami Żulczyka. Wszystko wskazuje na to, że najważniejszy Polak nie pofatyguje się jednak na rozprawę. Może boi się, że gdy otworzy usta, to wszystko się wyda? Prowadzący sprawę prokurator przekonywał na rozprawie, że nie ma potrzeby przesłuchiwać Dudy.
Sam zainteresowany w wywiadach wypowiadał się natomiast, że pisarz „przekroczył wszystkie granice jakiejkolwiek przyzwoitości”. Cóż, o ile nie uważam wpisu Żulczyka za słuszny, dla mnie dużo gorszym działaniem, bo systemowym, jest ocean nienawiści, który „prezydent wszystkich Polaków” konsekwentnie wylewa na osoby LGBT+. Szkoda, że na to nie ma specjalnego paragrafu.
Znieważenie prezydenta. Odczarujmy ten urząd
Nie chcę postulować likwidacji kompetencji prezydenta, a jedynie jego wyrównanie pozycji w systemie. Konstytucyjnie istnienie tego organu wydaje się słusznym pomysłem, tak jak zamysł, by być swego rodzaju buforem bezpieczeństwa dla władzy rządu. Dlaczego jednak ponad dwieście lat po epoce oświecenia nadal robimy ze zwykłego urzędnika świętą krowę?
Nie ma sensu udawać, że pełniący tę funkcję są jakimiś arbitrami pokoju, ojcami narodu kochanymi uniwersalnie przez społeczeństwo. Tak naprawdę każdy dotychczasowy prezydent wolnej III RP był czynnym politykiem i tylko Aleksander Kwaśniewski potrafił w pewien sposób uniezależnić się od partii, która udzieliła mu poparcia w wyścigu o stołek.
Aksjologicznie nie ma sensownego wytłumaczenia, dlaczego za znieważenie prezydenta grozi do 3 lat więzienia, a ten sam czyn wobec premiera czy marszałka Sejmu będzie badany co najwyżej na podstawie ogólnego przepisu o zniewadze. Obrażając osobę pełniącą ten urząd nie szkaluje się w żaden sposób Polski jako abstrakcyjnego bytu.
Czytaj też:
- Ukryta opcja PiS-owska. Opozycjo, zostaw symbole w spokoju!
- Durczokracja. Ustrój, o którym się filozofom nie śniło
Ponadto prezydent to dorosły człowiek, który ma dwie ręce i długopis. Może samodzielnie zadbać o swoją godność i dobre imię i występować do sądu we własnym imieniu. Nie widzę potrzeby angażowania w to śledczych, którzy mieliby ścigać za to z urzędu, gdy Jego Obrażona Mość nie raczy nawet pofatygować się do sądu we własnej sprawie. Tymczasem w akcję przeciwko antykomor.pl ponoć była zaangażowana nawet ABW.
Potem okazuje się, że prezydent może pleść każdą głupotę, obywatele są skazywani za krytykę władzy, a policja nie ma sił przerobowych, żeby szukać złodzieja waszego roweru. Czy kogokolwiek pociesza to, że ścigała w tym czasie groźnego pisarza za internetowe wpisy?
Polecamy: