piątek, 19 kwietnia, 2024
Strona głównaKulturaGry wideo"The Last of Us". Czy serial HBO poradzi sobie z legendą gry?

„The Last of Us”. Czy serial HBO poradzi sobie z legendą gry?

Od zawsze uważałem, że gry mogą stanowić formę sztuki. Współczesne tytuły często przypominają bardziej interaktywny film, niż odmóżdżającą rozgrywkę bez większych ambicji. Jednym z takich przykładów jest gra “The Last of Us” z 2013 roku, której serialowa adaptacja HBO jest najgorętszą premierą ostatnich dni. Jak wypada i czy rzeczywiście dorównuje swoim poziomem pierwowzorowi - przynajmniej w kontekście pierwszego epizodu?

Fot. HBO/mat. prasowe

„The Last of Us”. Problemy z adaptacjami gier wideo

Charakterystyczna dla gier komputerowych interakcja powoduje, że twórcy mogą pozwolić sobie na większe eksperymenty z formą, niż może mieć to miejsce w książkach lub filmach. Dla przykładu, Hideo Kojima uwielbia przerywać rozgrywkę godzinnymi filmikami osadzonymi na silniku graficznym. Na drugim biegunie znajdują się zaś tytuły od From Software (np. Dark Souls, Elden Ring), gdzie historia przedstawiana jest za pomocą architektury budynków, opisu przedmiotów i designu przeciwników. Gdzieś pomiędzy znajduje się właśnie The Last of Us od Naughty Dog, w którym, co prawda, dużo jest cutscenek pchających akcję do przodu, ale jednak sam sam gameplay pełni rolę kluczową w fabule.

Możliwość wcielenia się w protagonistę oraz dokonywania wyborów sprawia, że immersja jest spotęgowana. Lepiej rozumiemy to, czego doświadcza bohater. Spektrum emocji przez niego odczuwanych staje się nam bliskie. Tu właśnie tkwiła siła The Last of Us – ojcowska relacja Joela z Ellie chwytała za serce. Dlatego też największa obawa co do jakości produkcji spoczywała właśnie w tym miejscu: jak poradzi sobie pozycja, którą pozbawiono jej największego atutu – możliwości interakcji?

Gdy ogłoszono, iż w rolę Joela wcieli się znakomity Pedro Pascal, fani byli zachwyceni. To przecież aktor z wysokiej półki gwarantujący wysoką jakość produkcji. Co więcej, przypominał też wizualnie graną przez siebie postać. Zdecydowanie więcej kontrowersji wzbudziło obsadzenie w roli Ellie Belli Ramsey. Choć ma za sobą całkiem udany występ w “Grze o Tron” jako Lyanna Mormont, wielu wyraziło głęboki sprzeciw.

Bella fizycznie w żaden sposób nie przypomina swojej growej postaci. Oczywiście uważam, że jest to beznadziejny argument, ponieważ tym właśnie charakteryzuje się adaptacja, że nie wszystko oddane jest w 100%. Wydaje się, że kwestia była nieco bardziej prozaiczna i wiązała się z tym, że uroda aktorki nie przypadła do gustu przyzwyczajonym do nierealnych kanonów kobiecego piękna graczy.

Przedpremierowe recenzje krytyków zapowiadały wielki hit i najlepszą adaptację gier komputerowych w historii. Cóż, to nie jest żadne zaskoczenie, gdyż wcześniejsze tego typu ekranizacje były fatalne. Wystarczy choćby wspomnieć “dzieła” słynnego Uwe Bolla (zekranizował chociażby Postal i Far Cry), które wygrywały swego czasu w rankingach na najgorsze filmy wszechczasów. Poprzeczka była więc postawiona wyjątkowo nisko i podchodziłem do całego hype’u z mocnym dystansem.

„The Last of Us” na HBO. Czy warto obejrzeć ekranizację słynnej gry?

Co otrzymałem? Solidne kino o zombie, ale… nic poza tym. Wszystko jest poprawne i wykonane z solidnym rzemieślniczym zapałem. Serial rozwija niektóre wątki (często niepotrzebnie), a czasem oddaje wydarzenia jeden do jednego. Próżno jednak szukać artystycznej wizji u twórców. Brakuje prób reinterpretacji wydarzeń, przedstawienia swojej wizji fabuły, a zamiast tego ukazuje nam się grzeczny obraz skrojony pod fanów, których broń Boże nie można urazić! Na każdym kroku The Last of Us staje się jak ekranizacja szkolnej lektury – bezpieczna, aby tylko nie spowodować zawodu u uczniów bojących się słabej oceny ze sprawdzianu z wiedzy o treści.

Fatalnie wyglądała też scena, kiedy pewna staruszka zmieniła się w żądną krwi zarażoną i zaatakowała córkę Joela. Przypominało to bardziej tani horror klasy B, niźli tytuł aspirujący do większych ambicji. Mam wrażenie, że powstała tylko i wyłącznie ku uciesze osób, które pragną akcji oraz uzasadnia etykiety filmu postapokaliptycznego. Zupełnie niepotrzebna ekspozycja.

Oczywiście są też bardzo ciekawe rozwinięcia fabuły. Szczególnie spodobała mi się początkowa scena, gdzie dwóch naukowców w programie stylizowanym na powojenną amerykańską telewizję, rozmawiało na temat zagrożeń epidemicznych ludzkości. To nie wirusów i bakterii powinna obawiać się nasza populacja, a grzybów. W związku z ocieplaniem się klimatu mogą ewoluować i przetrwać w organizmie żywiciela. Skojarzenia z pandemią Covida oraz zmianami klimatu są nieprzypadkowe. 

Czytaj także:

Nie ukrywam, że jestem nieco zawiedziony adaptacją The Last of Us. Nie dlatego, że jest słaba i źle wykonana. Wręcz przeciwnie. Mam ogromne pretensje, że wykonanie jest zbyt bezpieczne, takie, aby spodobało się ono niemal każdemu. Twórcy nie mieli odwagi zrobić czegoś więcej, by nie urazić fanów. Wielka szkoda, gdyż po historii z tak wielkim potencjałem, należy wymagać znacznie więcej. O ile w grze siłą była wyjątkowa relacja dwójki bohaterów, mam ogromne obawy, że w serialu jest to nieosiągalne (i nigdy nie będzie) ze względu na to, co napisałem. Po prostu – udało się dostarczyć bardzo dobrą, rzemieślniczą robotę, ale mocno przeciętną pod kątem artystycznym.

ARTYKUŁY POWIĄZANE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

NajNOWsze

NajPOPULARNIEJsze