czwartek, 28 marca, 2024
Strona głównaPolitykaSmoleńsk. Katastrofa, którą PiS obrócił w żart

Smoleńsk. Katastrofa, którą PiS obrócił w żart

Katastrofa polskiego Tu-154 w Smoleńsku to wydarzenie, które zna chyba każdy Polak. Nie ulega wątpliwości, że mieliśmy wówczas do czynienia z niespotykaną tragedią, w wyniku której życie straciło 96 osób, w tym bardzo wielu ludzi związanych z władzą w naszym kraju. Szereg czynników sprawił jednak, że katastrofa smoleńska z tragicznego wycinka naszej historii stała się czymś śmiesznym, budzącym podziały i przede wszystkim kompletnie wypaczonym.

Fot. Wikimedia

Pamiętam, że 10 kwietnia 2010 roku, kiedy doszło do omawianej katastrofy, byłem jeszcze uczniem liceum. Nie interesowała mnie polityka, ale zdawałem sobie sprawę, że życie straciło wielu istotnych dla naszego państwa polityków. Lecz przecież i nie tylko, gdyż wśród nich znajdowały się zwyczajne osoby, w tym załoga samolotu. W programach informacyjnych nie mówiono właściwie o czymkolwiek innym, a człowiek w tym natłoku wiadomości zaczynał zastanawiać się, jak prezentuje się prawda.

Od tego wydarzenia minęło 13 lat, a wielu komentatorów otwarcie zaznacza, że właściwie w kontekście Smoleńska nic się absolutnie nie zmieniło. W dalszym ciągu jest to historyczny zwrot nie tylko wykorzystywany przez polityków, ale i niejako zahaczający o sferę sacrum. Na Smoleńsku nadal można dobrze zarobić i podnieść sobie odrobinę słupki poparcia. Albo wręcz przeciwnie, wkurzyć pewną część Polaków, organizując spotkanie podczas obostrzeń covidowych.

W tym wszystkim brakuje jakiegokolwiek szacunku dla ofiar tej katastrofy bez względu na to, do jakiej partii one należały. Profanujących czynników jest naprawdę wiele, więc wspomnę wyłącznie o tych, które dostrzegam najbardziej.

Smoleńsk. Teorie spiskowe

Nie można powiedzieć, że do katastrofy samolotu z 2010 roku przypisano jedną konkretną teorię spiskową. Namnożyło się ich naprawdę wiele: podłożony trotyl, spisek nawigatorów kierowanych z Rosji czy blokada lotek – to tylko kilka z powielanych między innymi przez Antoniego Macierewicza i jego komisję teorii. Niektóre nawet wykluczały się wzajemnie. Dr Grzegorz Szuladziński uważał, iż doszło do wybuchu wewnętrznego, o czym świadczyć miało pęknięcie kadłuba. Uzasadnił to zdjęciem dwóch pękniętych parówek, co później określane było prześmiewczo „teorią parówkową”.

„Gazeta Polska” w 2014 roku opublikowała śmiałą tezę, że wybuch nastąpił w salonce prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ogromna siła miała rozerwać jej prawą burtę, a następnie rozrzucić zwęglone elementy na kilkadziesiąt metrów. Do tego doszły teorie o rozpyleniu na lotnisku Sewernyj helu, co miało zmniejszyć siłę nośną samolotu. Nawet we mgle doszukano się czegoś niesamowitego, ponieważ w 2011 roku Macierewicz uznał ją za podejrzaną, bo przecież nie zapowiadano jej w prognozie pogody.

Naprawdę długo mógłbym wymieniać te niesamowite historie, które pojawiły się przez 13 lat. Co poniektórzy internauci doszukiwali się w popularnym nagraniu z katastrofy ukrytych szpiegów, co miały sugerować poszczególne piksele na drzewach lub w innych strategicznych punktach. Ale dobrze, to są akurat przeciętne osoby z Internetu i można im wybaczyć. Problem pojawia się, gdy do takich wniosków dochodzi oficjalnie powołana grupa mająca wyjaśnić całe zajście. Natomiast gwóźdź do trumny stanowi  debata smoleńska z 2013 roku odbywająca się za pośrednictwem programu Skype. Wówczas praktycznie każdy mógł po prostu zadzwonić na udostępnione konto i zakłócić jej przebieg, co nazwano szumnie atakiem hakerskim. I tak ludzie, którzy nie potrafią poprawnie przeprowadzić wideokonferencji, postanawiają wyjaśnić przyczynę rozbicia samolotu.

Podczas konferencji do uczestników dzwonili internauci podający się za Putina, Tuska, a nawet kota Jarosława Kaczyńskiego…

Smoleńsk. Antoni Krauze przedstawia

W poszanowaniu ofiar katastrofy nie pomógł także film z 2016 roku. Dzieło Antoniego Krauzego obejrzałem trzy razy i z tego, co pamiętam, przy żadnym podejściu nie byłem trzeźwy. Nie dało się tego obejrzeć na trzeźwo. To był bardziej film do pośmiania się w gronie znajomych, który można potraktować na równi z „The Room” albo „Birdemic”. Choć „Smoleńsk” miał być dramatem opowiadającym o rzeczywistych wydarzeniach, stał się tanią karykaturą, na której końcu pojawiła się scena fantastyczna z duchami poległych.

Takich niezamierzenie śmiesznych scen nie brakuje. Wśród protestujących studentów (którzy zostali przedstawieni jako ci źli w opozycji do dobrych harcerzy) co trzecia osoba jest pochodzenia azjatyckiego. TVN i Polsat nie istnieją, za to widz dowiaduje się o pełnym manipulacji TVM Sat. Tupolew wygląda jak wyciągnięty z intra gry z lat 90., natomiast jedną z pierwszych reakcji po śmierci załogi jest zdanie jakiegoś starszego mężczyzny, że „Kaczor umarł”.

Oczywiście film nie zostawia żadnych niedopowiedzeń, gdyż ogólna narracja jest taka, że Rosjanie na sto procent doprowadzili do zamachu. Mało tego – nie tylko oni, ale i najpewniej także i Donald Tusk. I – tak, jak wspomniałem – to dzieło idealnie nadaje się do spotkań kumpli, którzy chcą obejrzeć coś śmiesznego. Jednak potem człowiekowi tak jakoś głupio, bo przecież do tego zdarzenia doszło naprawdę.

Jeśli nakręciłeś dramat, a ktoś tworzy kompilację śmiesznych scen w nim zawartych, to wiedz, że coś poszło nie tak.

Smoleńsk. Gdy polityka miesza się z religią

Do niemal „ikonicznych” scen należą te związane z drewnianym krzyżem pod Pałacem Prezydenckim. Mimo iż symbol ten chciano potem przenieść do kościoła, znalazła się grupa obrońców starająca się to uniemożliwić. W ciągu całego zdarzenia wielokrotnie dochodziło do zaciekłych walk pomiędzy zwolennikami a przeciwnikami krzyża, urządzano wiece i manifestacje. Ostatecznie udało się go przenieść do miejsca docelowego, ale konflikt nie został zażegnany.

Awantura w sprawie krzyża powoli zacząła przeradzać się w dyskusję o sposobie i formie upamiętnienia ofiar katastrofy w Smoleńsku, obecności znaku krzyża w przestrzeni publicznej oraz stosunków państwa z Kościołem. Polityka całkowicie wymieszała się z religią, powstała flashowa gra o rzucaniu zniczami w „zdrajców narodu”, a motyw przeniesienia krzyża sparodiowano nawet w Kapitanie Bombie. Podsumowując, po raz kolejny zrobiono cyrk z istotnego tematu, a 96 ofiar musiało ustąpić sprzeczkom o to, kogo uczucia religijne zostały mocniej obrażone o dwie zbite deski.

A Jarosław Kaczyński i jego partia po dziś dzień realizują niezmienną strategię polityczną, tłumacząc, że wszystko, co robią, czynione jest, aby kontynuować testament brata. W rzeczywistości jest to pokazówka mająca wykreować sztuczny wizerunek prawdziwego patrioty. Ten image zakłada, że jeśli masz coś do zarzucenia utartej teorii spiskowej, to jesteś zdrajcą. Sprzeciw wobec wiary w zamach traktuje się jako negowanie poniesionej w 2010 roku straty.

W tym absolutnie nie zawiera się szacunek dla ofiar. Owszem, to ich jak najbardziej dotyczy, lecz stanowią one bardziej narzędzie do uzyskania celów niż rzeczywiste podmioty szacunku i zrozumienia. I zanim ktoś napisze, że zrobiłem sobie żart z katastrofy, zamieszczając takie a nie inne materiały – pamiętajcie, ja tych nagrań nie stworzyłem. Za tymi wydarzeniami stoi partia rządząca, a że są zabawne, to już nie moja wina.

Czytaj także:

Sebastian Jadowski-Szreder
Sebastian Jadowski-Szrederhttps://www.jadowskiszreder.pl/
Youtuber i pisarz, twórca zbioru opowiadań "Incydenty Antoniego Zapałki", hobbystycznie zbieracz filmów i pasjonat horrorów, a także starych gier. Główną sferą jego zainteresowań jest popkultura z wyraźnym zaakcentowaniem elementów retro.
ARTYKUŁY POWIĄZANE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

NajNOWsze

NajPOPULARNIEJsze