
- Samoloty, które transportowały broń na Ukrainę ominęły Niemcy
- Jak mówi Berlin, stało się tak z powodu nie zgłoszenia przelotu przez kraj
- Zwykła proceduralna pomyłka wystarczyła, by polski Twitter zapłonął wpisami o nowym pakcie Ribbentrop-Mołotow
Od kilku miesięcy trwa mobilizacja rosyjskich żołnierzy na granicy z Ukrainą. Tym razem atak może być wyjątkowo trudny do odparcia, bo nie jest wykluczonym, że Moskwa zdecyduje się także wykorzystać terytorium sojuszniczej Białorusi, tak aby najechać na Ukrainę jednocześnie ze wschodu i z północy.
Ukraińcy szansę upatrują w tak solidnym dozbrojeniu się, aby widmo poniesionych strat skutecznie odstraszało Rosjan. Armia modernizuje się nieprzerwanie od 2014 roku. Problem w przeskoczeniu do XXI wieku stanowi stary radziecki sprzęt, który zalega na wyposażeniu Ukraińców. Nowszą broń, która będzie w stanie jakkolwiek zaszkodzić Rosjanom muszą sprowadzać z Zachodu.
Choć Ukraina nie jest częścią NATO, to sojusz jednogłośnie popiera ją w konflikcie z Rosją. Od czasu inwazji na Donbas wiele się zmieniło, a szpica sojuszu została przesunięta na wschód, tak żeby śledzić wszystkie posunięcia rosyjskiego niedźwiedzia. Poza Polską, Amerykanie stacjonują m.in. w Rumunii, skąd mają ogląd całego Morza Czarnego.
Czy nie wszyscy chcą pomóc?
Wpisy na temat współpracy rosyjsko-niemieckiej napędzane są przez dwa czynniki. Pierwszy, to rzecz jasna czynnik historyczny (pierwsze rozbiory Polski powinno się datować w XI wieku). Drugi to kwestia gazociągu Nord-Stream2. Położony na dnie Bałtyku gazociąg pozwala omijać byłe kraje bloku wschodniego i w ten sposób niezależnie od ich woli, wysyłać gaz prosto do niemieckich domów. Faktycznie, u podstawy decyzji o jego budowie legły marzenia Kremla o zwiększeniu swoich pływów w państwach tranzytowych. Można by powiedzieć, że mając zabezpieczone interesy gospodarcze Rosjanie śmiało mogą wchodzić na Ukrainę.

Tyle, że to myślenie z roku 2005, gdy wymyślano ideę podwodnego rurociągu. Dziś Rosjan straszy się tyleż sankcjami gospodarczymi, co wyłączeniem ze światowego systemu bankowego. Nawet jeśli dziś mamy do czynienia z energetycznym monopolistą, który lubi podbijać ceny na całym kontynencie, to w perspektywie lat gaz będzie tracił na znaczeniu, na rzecz energii pochodzącej z atomu i źródeł odnawialnych. Zmierzch paliw kopalnych, będzie też niechybnie zmierzchem ery Putina.
Niemcy popełniły w całej tej układance kilka błędów. Po pierwsze, nie myśląc o dobru swoich obywateli, a raczej o udanym biznesie przekreśliły atom i skazały się na energię ze wschodu. Po drugie, polityka tego kraju wobec byłych SRR jest wyjątkowo niespójna. Z jednej strony Berlin godzi się na Nord Stream, z drugiej przyjmuje u siebie czy to Julię Tymoszenko (gdy ta walczyła o życie trafiła pod opiekę niemieckich, a nie polskich lekarzy), czy Aleksieja Nawalnego. Niemcy nie chcą zgodzić się aby Ukraina weszła do NATO, ale są trzecim największym darczyńcą dla tego kraju po USA i Unii Europejskiej.
Niemieckie MSZ podaje, że od 2014 roku wpompowano w Ukrainę prawie 1,2 mld euro pomocy finansowej. Suma ta obejmuje około 544 mln euro na współpracę rozwojową, 110 mln euro na pomoc humanitarną, pożyczkę finansową w wysokości 500 mln euro oraz około 25 mln euro na działania stabilizacyjne i promowanie rządów prawa (w tym walkę z korupcją).
Jedyną frakcją w niemieckim parlamencie, która potępia sankcje nakładane na Rosję jest AfD, która ma 10 proc. poparcia, głównie na terenie byłego NRD.
Należy zadać pytanie, czy warto byłoby wydawać miliony na pomoc Ukrainie zarówno z własnego budżetu jak i budżetu UE, żeby zniweczyć lata udanych relacji dyplomatycznych przez niewpuszczenie samolotów z lecącą na wschód bronią? Brzmi to absurdalnie. Nie pierwszy raz polski komentariat pisząc o europejskiej dyplomacji zbyt łatwo poddaje się emocjom. Na Twitterze pełno jest wpisów wypełnionych wielkimi kwantyfikatorami takimi jak „Niemcy i Rosjanie zawsze” lub „Niemcy nigdy”, albo „wszyscy Niemcy”. Tymczasem polityczna gra, która toczy się w Europie Środkowo-Wschodniej jest dużo subtelniejsza. W tym wypadku trzeba rozgraniczyć interesy części niemieckiego biznesu z europejską (a co za tym idzie niemiecką) racją stanu.
Zobacz też: