środa, 24 kwietnia, 2024
Strona głównaPolitykaPucz „obywateli Rzeszy”. Defensywna demokracja w akcji

Pucz „obywateli Rzeszy”. Defensywna demokracja w akcji

Zapobiegnięcie dalszej działalności planujących pucz "obywateli Rzeszy" w Niemczech pokazuje, że liberalna demokracja może skutecznie zwalczać antydemokratyczne siły polityczne. Podobne rozwiązania prawne stosują Izrael czy Korea Południowa - tymczasem u nas od lat nawet kanapowa Komunistyczna Partia Polski skutecznie wymyka się delegalizacji.

Grafika z okładki „Der Spiegel”, przedstawiająca nieudanych puczystów z grupy „Obywateli Rzeszy”, zmutowała w coś, co prawicowi radykałowie mogliby powiesić sobie na ścianie. (Fot. blumenwiese14/Twitter)

Próba puczu w Niemczech. Demokracja się broni

Na początku tego miesiąca niemieckie służby przeprowadziły największą od lat akcję antyterrorystyczną, wymierzoną w skrajnie prawicową organizację „obywateli Rzeszy”. To grupa, która nie uznaje istnienia Republiki Federalnej Niemiec, a jej członkowie uznają się za spadkobiercę Rzeszy Niemieckiej działającej do 1945 r. Istotą ich wiary (bo trudno inaczej nazwać ten zestaw poglądów) jest to, że negują niemieckie prawo, orzeczenia sądowe czy działania administracji, co prowadzi do oczywistych konfliktów między nimi a resztą społeczeństwa. To wariacja na temat istniejących na całym świecie grup wierzących w to, że narzucony przez państwa porządek prawny jest nielegalny, a organizację życia człowieka może regulować tylko rozumiane we własny, pokrętny sposób prawo naturalne.

„Obywatele Rzeszy” mieli pójść o krok dalej od zwyczajnych naturalistów prawnych i stworzyć własny zarys systemu państwowego, a następnie poczynić przygotowania do wprowadzenia go w życie przy użyciu przemocy. Wśród aresztowanych 25 osób znajdują się Henryk XIII Reuss, książę ze starego niemieckiego rodu szlacheckiego (którego wszyscy męscy przedstawiciele od 800 lat nazywają się tak samo), Birgit Malsack-Winkemann, była posłanka do Bundestagu z ramienia prawicowej AfD oraz członkowie sił specjalnych Bundeswehry. Część osób tworzyła „cywilny rząd”, z departamentami sprawiedliwości czy zdrowia, inni skupiali się na szukaniu popleczników w policji oraz armii.

Do aresztowań doszło w całym kraju, a przedstawiciele władzy mówili o obywatelach Rzeszy otwarcie jako o terrorystach. Prezydent Niemiec, Frank-Walter Steinmeier, powiedział w programie MDR Aktuell, że potrzeba wyraźnie gdzieś postawić granicę. „Liberalna demokracja musi być zdolna do samoobrony”, stwierdził. Minister sprawiedliwości Marco Buschmann napisał natomiast na Twitterze: „Demokracja broni się”. Jest zresztą przed kim, bo w 2016 r. w Bawarii jeden z „obywateli Rzeszy” zastrzelił policjanta, który podczas interwencji chciał skonfiskować mu broń myśliwską.

Defensywna demokracja. Na czym polega?

Obaj wspomniani oficjałowie nawiązują w ten sposób do pojęcia „streitbare, wehrhafte Demokratie”, które wypracował niemiecki sąd konstytucjny – które oznacza demokrację jednocześnie konfrontacyjną i defensywną. Zgodnie z tym konceptem ustrój państwowy Niemiec (tzw. demokratyczny ład podstawowy) jest niemożliwy do zmiany w sposób legalny, a państwo może podejmować szerokie środki obronne wobec tych, którzy chcieliby podjąć przeciwko niemu pozaprawne działania. W ten sposób kraj chce zabezpieczyć się przed powtórką z 1933 r., gdy Hitler doszedł do władzy w demokratycznych wyborach.

I tak wszelkie organizacje, w tym partie polityczne, podejrzewane o wolę zmiany ustroju, mogą zostać legalnie uznane za „wrogie konstytucji” i zdelegalizowane. Taki los spotkał po 1945 r. dwie partie – neonazistowską Socjalistyczną Partię Rzeszy (SRP) oraz proradziecką Komunistyczną Partię Niemiec (KPD). Szczególnie sprawa tej drugiej odbiła się w Europie głośnym echem i zakończyła się zwycięstwem rządu przed komisją, która poprzedziła istnienie strasburskiego Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Komisja wskazała między innymi, że zaplanowana przez KPD dyktatura proletariatu jest niemożliwa do pogodzenia z Europejską Konwencją Praw Człowieka.

Kolejnym środkiem jest możliwość odebrania podstawowych praw człowieka, takich jak wolność prasy, zgromadzeń czy stowarzyszania się wobec wszystkich osób, które wykorzystałyby swoje uprawnienia do walki z demokratycznym ładem podstawowym. Póki co taka sytuacja nie miała miejsca. Ostatecznie konstytucja przyznaje obywatelom prawo do otwartego oporu przeciwko każdemu, kto chciałby zlikwidować demokratyczny porządek prawny. Powyższymi wartościami uzasadnia się też istnienie Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji – właściwie cywilnego kontrwywiadu, który zajmuje się kontrolą podmiotów, które potencjalnie mogłyby zagrażać niemieckiej demokracji.

Nieograniczona tolerancja musi prowadzić do zniknięcia tolerancji. Jeśli rozszerzymy nieograniczoną tolerancję nawet na tych, którzy są nietolerancyjni, jeśli nie będziemy gotowi bronić tolerancyjnego społeczeństwa przed napaścią nietolerancyjnych, wtedy tolerancyjni zostaną zniszczeni, a tolerancja wraz z nimi.

Karl Popper, „Otwarte społeczeństwo i jego wrogowie”

Defensywna demokracja. Izrael, Korea i Turcja

Podobne środki zapobiegawcze wprowadziły demokracje na całym świecie. I tak Izrael stosuje przepisy, zgodnie z którymi nie mogą w demokratycznym procesie uczestniczyć partie, których kandydaci negują istnienie państwa Izrael albo jego demokratyczny charakter. Tyczy się to nie tylko potencjalnych ugrupowań islamistycznych, ale także ugrupowań syjonistycznych. W latach 80. w ten sposób zdelegalizowano partię Kach, reprezentującą nurt kahanizmu – skrajnej, nacjonalistycznej i religijnej prawicy. Po uzyskaniu przez nią mandatu w Knesecie odmawiano jej zarejestrowania w wyborach, a następnie zdelegalizowano jako organizację terrorystyczną, gdy jeden z jej sympatyków zamordował w zamachu w Hebronie 29 Palestyńczyków.

Zbliżone rozwiązania w zakresie możliwości likwidacji antydemokratycznych partii politycznych wprowadziły dwa kraje azjatyckie, które przeszły drogę od dyktatury do demokracji, a jednocześnie znajdują się niemal na linii frontu z krajami totalitarnymi: Korea Południowa i Tajwan. W 2014 r. koreański sąd konstytucyjny w toku głośnej sprawy zdelegalizował lewicową Zjednoczoną Partię Progresywną po tym, jak jeden z jej posłów został skazany za udział w spisku, mającym na celu przeprowadzenie zamachu stanu w wypadku wojny z Koreą Północną.

A co się stanie, gdy defensywna demokracja zawiedzie? Turcja w 1998 r. zakazała działalności prawicowej, islamistycznej partii Refah Partisi (Partia Dobrobytu), a następnie wygrała przeciwko niej sprawę przed trybunałem strasburskim, powołując się na te same argumenty, co kilkadziesiąt lat wcześniej delegalizujący komunistów Niemcy. Tak się jednak składa, że jeden z jej byłych liderów, Recep Tayyip Erdogan, zaraz potem założył Partię Sprawiediliwości i Rozwoju (AKP), która od 2002 r. nieprzerwanie rządzi krajem zjeżdżającym w stronę autorytaryzmu.

Czytaj także:

Defensywna demokracja. Czy Komunistyczna Partia Polski powinna być zdelegalizowana?

Tymczasem w Polsce Konstytucja zakazuje istnienia „partii politycznych i innych organizacji odwołujących się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i komunizmu”, a także takich, których „których program lub działalność zakłada lub dopuszcza nienawiść rasową i narodowościową, stosowanie przemocy w celu zdobycia władzy lub wpływu na politykę państwa albo przewiduje utajnienie struktur lub członkostwa”.

W praktyce dotąd nie udało się zdelegalizować w ten sposób żadnej partii, chociaż w 2020 r. minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro złożył do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o wykreślenie z rejestru Komunistycznej Partii Polski. Jej działacze od lat bronią się tym, że odnoszą się do ideologii ustroju komunistycznego, a nie do jego „totalitarnych metod i praktyk”, co nie przeszkadza im jednocześnie wynosić pod niebiosa Stalina albo Feliksa Dzierżyńskiego. Ziobro zarzucił im chociażby, że istotą poglądów komunistycznych w XX-wiecznym wydaniu, o której mówią deklaracje ideowe KPP, jest obalenie demokratycznego porządku prawnego.

Być może warto byłoby zastanowić się, czy powyższych norm nie powinno się rozszerzyć na wszystkie antydemokratyczne partie. Umożliwiłoby to delegalizację działalności nie tylko relatywnie niegroźnego politycznego planktonu w rodzaju Komunistycznej Partii Polski, ale też raz na zawsze zakończyłoby działalność partyjną ludzi typu Janusz Korwin-Mikke, który od lat konsekwentnie twierdzi, że demokracja to idiotyczny ustrój, a on sam jest, jako monarchista, za pozbawieniem wszystkich praw wyborczych.

Polecamy:

Bartłomiej Król
Bartłomiej Król
Prawnik, publicysta, redaktor. Na TrueStory pisze głównie o polityce zagranicznej i kulturze, chociaż nie zamierza się w czymkolwiek ograniczać.
ARTYKUŁY POWIĄZANE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

NajNOWsze

NajPOPULARNIEJsze