środa, 4 grudnia, 2024
Strona głównaReligiaPatriarcha Konstantynopola w Warszawie. Przyjechał wesprzeć uchodźców z Ukrainy

Patriarcha Konstantynopola w Warszawie. Przyjechał wesprzeć uchodźców z Ukrainy

W poniedziałek przybył do Polski Ekumeniczny Patriarcha Konstantynopola, Bartłomiej I. Jak zaznaczył w swoim przemówieniu, przyjechał aby okazać solidarność milionom uchodźców z Ukrainy, którzy zostali wypędzeni ze swoich domów. Postawa patriarchy daje nadzieję, na to że autokefaliczne kościoły na Wschodzie mogą funkcjonować w zgodzie, bez destrukcyjnego wpływu Moskwy.

Papież Franciszek powinien wzorować się na patriarsze Bartłomieju (fot. Wikimedia)

Bartłomiej I przybył do Warszawy w asyście metropolity Chalcedonu Emanuela i wielkiego synkellosa Jakuba, na zaproszenie prezydenta RP i głowy Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego, metropolity Sawy, co jest standardem, bo rzymskiego papieża też zaprasza do danego kraju i głowa państwa, i z osobna zwierzchnik lokalnego kościoła, ale zwłaszcza zaproszenie od Sawy jest istotne i jeszcze do niego wrócę. Samo przybycie ma, wbrew pozorom, znaczenie doprawdy istotne.

Wiem, że w moich bańkach często osoby ze zdjęcia uważane są za dziwnych dziadków w dziwnych sukienkach, a – zaklinając rzeczywistość – najchętniej rozwiązałoby ich organizacje i posłało na cztery wiatry, ale świat jest bardziej skomplikowany niż tylko w czerni i bieli. Związki wyznaniowe działają legalnie, a bez nich i kawałka historii wszystkich aspektów obecnego koszmaru nie da się zrozumieć. Zapyta ktoś, co mnie właściwie do tego? Pomijam swoje bizantynistyczne wykształcenie. Ale albo uznajemy, że wyznania i kościoły są nieważne, albo w duchu tolerancji religijnej i konstytucji gwarantujących wolność sumienia i wyznania (i zrzeszania się) uznajemy je za pełnoprawne podmioty publiczne, posiadające prawa i obowiązki. A religię za część kultury.Tyle że wtedy, jak wszystkie podmioty publiczne, związki wyznaniowe można ganić i chwalić w rytm ich publicznej działalności.

Krótka historia prawosławia

Zacznijmy od podstaw, czyli od historii. Gdy kościół chrześcijański okrzepł w ciągu trzech wieków (od IV do VI n.e.) jako religia państwowa cesarstwa rzymskiego (wschodniorzymskiego = bizantyńskiego), ukształtowała się w jego podziale topograficznym mapa pięciu patriarchatów, najważniejszych arcybiskupstw w honorowym porządku: 1. Rzym, 2. Konstantynopol, 3. Aleksandria, 4. Antiochia, 5. Jerozolima. Bez ich udziału żaden synod generalny (sobór) kościelny nie mógł być uznany za powszechny i wiążący dla wszystkich. Ponieważ z czasem parasol państwa rzymskiego (od 2. poł. V. w. już tylko wschodniorzymskiego = bizantyńskiego) zawęził się do wschodniego Mediterraneum, biskupi Rzymu (podobnie jak ich aleksandryjscy koledzy i wtedy, i dzisiaj nazywani papieżami) musieli radzić sobie sami, szukali innej niż konstantynopolitańska protekcji, i własnej niezależności.

Pentarchia to termin oznaczający pięć arcybiskupstw w honorowym porządku: 1. Rzym, 2. Konstantynopol, 3. Aleksandria, 4. Antiochia, 5. Jerozolima (na mapie Rzymu nie widać)

Jednocześnie zanikała znajomość łaciny na Wschodzie, a greki na Zachodzie (ostatnimi Grekami wybranymi na rzymski tron biskupi byli Zachariasz +752, Stefan III +772 i być może Teodor II +897, jeśli nie liczyć antypapieża Jana XVI +998/1001). Pojawiły się różnice teologiczne trudne do zrozumienia dla drugiej strony świata śródziemnomorskiego, oddalały się od siebie obyczaje liturgiczne (te ludowe były od dawna bardzo już zróżnicowane).

W końcu po serii czasowych schizm i niezgodności nastąpił rozłam ostateczny i nienaprawialny (poł. XI w.), podsycany i prowadzący do dalszych uprzedzeń i nienawiści np. przez zdobycie, złupienie i masakrę Konstantynopola dokonaną przez łacinników w trakcie IV krucjaty (1204). Papież rzymski wypadł z oficjalnej hierarchii na wschodzie, wyrażanej w dyptychach (spisach imion biskupich według precedencji, wyczytywanych w trakcie liturgii), a pierwszym z biskupów chrześcijańskiego cesarstwa wschodniego (prawnie nadal jedynego, bo Karolingowie, Ottonowie i ich następcy na Zachodzie byli w zasadzie uzurpatorami) stał się patriarcha konstantynopolitański.

Wrogość, niby schizma ale postrzegana jako herezja, trwała dziewięć wieków, aż mądrość dwóch zachodnich papieży, Jana XXIII i Pawła VI, wyrażona ożywczym prądem soboru katolickiego znanego jako watykański II, a także podobna cnota ich wschodniego partnera Atenagorasa doprowadziły do pierwszego historycznego spotkania i początku rekoncyliacji (zwróćmy uwagę, że ówczesny patriarcha moskiewski Filaret oprotestował zniesienie anatem i generalnie stanął okoniem). Następcy Jana i Pawła, i Atenagorasa generalnie kontynuowali tę drogę mimo wszystko, więc dzisiaj już nie dziwi obecność Bartłomieja na intronizacji Franciszka albo rewizyty Franciszka na stambulskim Fanarze, w bazylice św. Jerzego i siedzibie patriarchatu. Biskup Rzymu nie wrócił do dyptychów, a dwa kościoły (z których wschodni dopiero od chrztu Rusi Kijowskiej i rozbratu z Zachodem nazywamy w Polsce prawosławnym) funkcjonują niezależnie.

Jan XXIII i Paweł VI (fot. Wikimedia)

Po stronie zachodniej wyodrębnił się i okrzepł w dodatku na olbrzymich obszarach protestantyzm, a po wschodniej już od V w. po kłótniach w następstwie IV soboru wyłoniły się kościoły kompletnie niezależne, zwane niechalcedońskimi, z najsilniejszymi syryjskim, koptyjskim (i etiopskim), ormiańskim. Jest jedna kardynalna różnica między pozycją ustrojową-kościelną Franciszka i Bartłomieja. Przez całe niemal drugie tysiąclecie n.e. biskup Rzymu był przywódcą i jedynym patriarchą łacińskiego kościoła. Był jedynym patriarchą Zachodu (aż do czasu gdy z sobie tylko znanych względów Benedykt XVI zrezygnował z tytułu na początku pontyfikatu), choćby nawet honorowo takie tytuły mieli jeszcze biskupi Grado/Akwilei, Lizbony czy Wenecji. Przy wszystkich ograniczeniach swojej władzy papież rzymski rządził kościołem (rzymsko)katolickim niepodzielnie. Dopiero w wyniku Vaticanum II większą władzą dowartościowano kościoły lokalne, ale po monarszemu, dając ją konferencjom biskupów i biskupom w diecezjach. Tam gdzie duch soborowy nie rozwiał się zbyt szybko, a protestantyzm stanowił intelektualną konkurencję, do większej władzy i kontroli dopuszczono także świeckich. W Polsce owszem, nie.

Tymczasem patriarcha Konstantynopola, choć od VI w. tytularnie ekumeniczny, a więc „powszechny”, był i jest tylko primus inter pares kościołów wschodnich, no dobrze: prawosławnych. W dodatku cesarstwo rzymskie czyli wschodniorzymskie, czyli bizantyńskie upadło w 1453 r., i choć patriarchat przetrwał do dzisiaj, znajduje się na terenie, na którym niemal nie ma wiernych (zwłaszcza po finalnych pogromach i wypędzeniu większości greckich stambulczyków w połowie XX w.). Zajmuje pozycję honorowo pierwszą, ma unikatowe uprawnienia, ale nie ma bezdyskusyjnej racji w sprawach wewnętrznych czy teologicznych przez samo swe istnienia. Nea Roma locuta, causa finita? – nigdy.

Upadek Konstantynopola nastąpił w 1453 roku. Obraz włoskiego malarza Fausto Zonaro

Uznające siebie nawzajem kościoły wschodnie cieszą się własną niezależną strukturą i samodzielnością, autokefalią (z gr. autos – ‘on, on sam, ten sam, samodzielnie działający’ i kefale – ‘głowa’). Do czterech już nam znanych późnoantycznych patriarchatów (1. Konstantynopol, 2. Aleksandria, 3. Antiochia, 4. Jerozolima) doszły następne: 5. Gruzja (V w./1001), 6. Bułgaria (918/927), 7. Serbia (1219), 8. Rosja (1448/1589), 9. Rumunia (1872). Do tej liczby dodajemy autokefaliczne arcybiskupstwa bez tytułu patriarszego: 10. Cypr (431), 11. Grecję (1833/50) – owszem, nie podlega w większości patriarsze Konstantynopola, bo Grecja była już wówczas królestwem niepodległym, 12. Albanię (1922/37) oraz autokefaliczne metropolie, kierowane przez metropolitów: 13. Polskę (1924), 14. Czechy i Słowację (1951), ewentualnie 15. Amerykę (1970 – autokefalia nadana przez Moskwę, więc bez zgody Konstantynopola, kwestia jest sporna). Hierarchia w dyptychach jest odmienna niż kolejność historyczna, np. kościół grecki podaje po czterech podstawowych: 5. Rosję, 6. Serbię, 7. Rumunię, 8. Bułgarię, 9. Gruzję, 10. Cypr, 11. Grecję, 12. Polskę, 13. Albanię, 14. Czechy i Słowację, 15. Ukrainę.

Autokefalia Ukrainy

Tu dochodzimy do clue całej sprawy w kontekście Ukrainy. By uzyskać autokefalię legalnie, dany kościół musi spełnić warunki kanonów soborowych i otrzymać zgodę kościoła-matki, dotychczas sprawującego jurysdykcję nad danym terytorium. Wzorzec jest dość jasny – tam gdzie pojawiało się silne i niepodległe państwo prawosławiu niewrogie, a liczba wiernych nie była mała, tam z czasem pojawiała się autokefalia (choć oczywiście grały rolę i indywidualne, historyczne czynniki).

Tomos na mocy którego przyznano autokefalię Kościołowi Prawosławnemu Ukrainy

Na przełomie 2018 i 2019 r. patriarchat Konstantynopola uznał wysiłki trzech podzielonych kościołów prawosławnych Ukrainy a także starania ówczesnego prezydenta Poroszenki i ukraińskich polityków – i nadał oficjalnym dokumentem, wywodzącym się wprost z tradycji Bizancjum tomosem, autokefalię Kościołowi Prawosławnemu Ukrainy. Rzecz, zupełnie naturalna z punktu widzenia niepodległości Ukrainy i jej prawa do pełnego uniezależnienia się od Moskwy, wywołała olbrzymie wrzenie. Uznanie przyszło od Aleksandrii, Cypru i z Aten, Rumunia nabrała wody w usta, w Moskwie zapanowała wściekłość. Putin wypowiedział się jednoznacznie przeciw, a patriarcha Cyryl doprowadził do schizmy i usunął Bartłomieja, pierwszego wśród równych i głowę kościoła konstantynopolitańskiego ze swoich rosyjskich dyptychów.

Część wiernej mu hierarchii prawosławnej na Ukrainie odmówiła połączenia i nie weszła do zjednoczonego autokefalicznego kościoła (choć wiele parafii migrowało potem indywidualnie z jednego zwierzchnictwa w drugie; jak można sądzić teraz proces ten dopełni się niebawem). A co właściwie powiedział Putin? Jako król swojej partii szachów (w końcu Poroszenko afirmował zjednoczenie słowami: „Kościół bez Putina i bez Cyryla, za to z Bogiem i z Ukrainą”) i wzorcowy cezaropapista nadmienił: „jest to uznanie schizmatyckich społeczności istniejących na Ukrainie pod kontrolą Stambułu, a to jest strasznym złamaniem kanonów prawosławia”.

Patriarcha Cyryl nie zaakceptował autokefalii Prawosławnego Kościoła Ukrainy

Metropolia kijowska zawsze była podległa Konstantynopolowi

Sprawa ma oczywiście wymiar polityczny. Dla Ukrainy była elementem dalszego uniezależnienia spod głowy kościoła mówiącej co tylko Kreml miał ochotę słyszeć, elementem kursu prozachodniego i dowartościowaniem miejscowych wyznawców. Dla Putina i Cyryla sprawa stanowiła zagrożenie utraty wpływów i kościelnie biorąc, aktem wyrwania terytoriów spod kościoła-matki. Cała jednak sprawa idzie o to, że metropolia kijowska była zawsze egzarchatem, zewnętrznym biskupstwem podległym Konstantynopolowi, a w miarę podbojów rosyjskich kosztem królów polskich i Kozaczyzny patriarchat moskiewski swoje zwierzchnictwo nad Rusią Kijowską, zwyczajnie sobie przywłaszczył.

W dodatku kanony uprzywilejowują Konstantynopol w nadawaniu autokefalii. To nie jest spór o historię z czasów bizantyńskich bazyleusów-autokratorów. Rzecz ma wymiar polityczny i religijny, a dotyczy istnienia wolnej Ukrainy i przynależności milionów wiernych, nawet jeśli w praktyce młoda Ukraina, jak i cała Europa, zwyczajnie się sekularyzuje. Za Cyrylem i Putinem poszły niektóre prorosyjskie kościoły autokefaliczne. Antiochia, to zrozumiałe – przecież to patriarchat w Syrii (Putin, Assad, wojna itd.). Serbia – także nie trzeba tłumaczyć. Polska… ano właśnie. Otóż Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny, kierowany od 1998 r. przez metropolitę Sawę, poprzez swój synod biskupi, choć generalnie i hipotetycznie zauważył, że nie od rzeczy byłoby autokefalię Ukrainie nadać, stwierdził jak następuje: „Nadanie autokefalii Cerkwi w Ukrainie winno się odbyć w oparciu o normy natury dogmatyczno-kanonicznej całej Cerkwi, a nie grupie raskolników. Odstępcy od Cerkwi, przy tym pozbawieni święceń kapłańskich, nie mogą reprezentować zdrowego organizmu cerkiewnego. Jest to działanie niekanoniczne i narusza jedność eucharystyczną i międzyprawosławną”.

Polski Kościół Prawosławny na temat autokefalii Ukrainy

Warto to zestawić ze słowami Putina. Warto też zauważyć rosyjskie słowo raskolnicy – schizmatycy. Tyle miał do powiedzenia kościół niepomny, że własną autokefalię też otrzymał od Konstantynopola, z późniejszym o ponad 20 lat uznaniem przez Moskwę (na stronie oficjalnej internetowej PAKP to pierwsze nadanie nadal wydaje się w biogramach metropolitów mniejszym złem). Pisałem już dwa tygodnie temu: To bardzo dobrze, że PAKP zaangażował się teraz aktywnie w pomoc dla uchodźców, że to co się dzieje na Ukrainie nazywa wojną, a nie „operacją militarną”. 22 marca synod biskupów PAKP napisał w uchwale: „24 lutego 2022 r., niespodziewanie, nastąpiła inwazja wojsk rosyjskich na ziemie Ukrainy, które rozpoczęły działania wojenne. Nastał trudny czas bratobójczych walk, trwających po dzień dzisiejszy. W ich wyniku nastąpiło zburzenie normalnego życia obywateli, ginie wielu niewinnych ludzi… Ukraina i wszyscy ludzie pokoju przeżywają wielki ból; przelewana jest bratnia krew, podobnie do krwi Abla w wyniku zabójstwa popełnionego przez jego brata Kaina… Święty Sobór Biskupów PAKP… zwraca się z wezwaniem do władz Federacji Rosyjskiej, na czele z prezydentem, o zaprzestanie działań wojennych w Ukrainie, postrzegając je jako niegodziwe i niepojęte…”.

Timing nie jest zapewne winą dostojnych biskupów; gremia kolegialne mojej uczelni też zbierają się raz w miesiącu. Ale trzeba postawić kropkę nad 'i’ i uznać prawo niepodległej Ukrainy do własnej cerkwi niezależnej od Moskwy i Cyryla. Polskie prawosławie niemało się w przeszłości wycierpiało (w międzywojniu głównie za to, że było narzędziem caratu, a potem że było wyznaniem polskich Ukraińców), ale po tylu latach wolności w III RP powinno się wreszcie wybić na prawdziwą niezależność. Uznać wreszcie, że prawdziwą matką jest nie kościół Romanowów, a Nowego Rzymu – Konstantynopola. Uznać wolność siostrzanego kościoła Ukrainy. I to dlatego wizyta Bartłomieja I w Polsce ma tak duże, dodatkowe znaczenie. I to dlatego jego wspólne spotkania z Sawą warto widzieć w znacznie szerszym kontekście. Czy przyniosą skutek – zobaczymy.

Ława Peczerska – kijowska siedziba zwierzchnika Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego

Akapity powyższe niech wystarczą za określenie stosunku metropolity Sawy do agresji Rosji na Ukrainę. Co mówi patriarcha Cyryl, wiemy wszyscy – nie chce mi się nawet tego powtarzać. Przerażony zgniłym Zachodem, paradami gejów i utratą władzy nad Ukrainą, skąpany w kremlowskim złocie, jest tylko marionetką Putina, ordynansem bardziej niż ordynariuszem haniebnej wojny i współponosi odpowiedzialność za rosyjskie zbrodnie wojenne. Krew Mariupolitan zwyczajnie zbryzgała mu patriarszy biały kukulion i on już tego żadnymi modłami nie zmaże. W tym wszystkim najsmutniejszy jest chyba casus papieża Franciszka. Człowiek, który poruszył przez niemal dekadę niemało uwiędłych sumień podległych sobie wiernych, który popłynął na Lampedusę, zanim w ogóle Europa zaczęła się zastanawiać nad losem dziesiątek tysięcy ludzi potopionych w Morzu Śródziemnym, teraz zwyczajnie zawodzi. I nie ma tu większego znaczenia, czy jego nieumiejętność wypowiedzenia głośno, kto kogo najechał i potępienia agresora, wynika z chęci kontynuowania dialogu z Cyrylem (a rozmawiać z patriarchatem moskiewskim jest dziesięć razy trudniej niż z Konstantynopolem), czy z jakiejkolwiek innej przesłanki. To już nie czasy Jana XXIII, Pacem in terris, i dwóch supermocarstw walczących o władzę nad światem. To kompletnie nie ta sytuacja.

Franciszek powinien wzorować się na Bartłomieju

Pozostaje patriarcha Bartłomiej. Szkoda, że Franciszek nie wzoruje się na nim, bo tylko by na tym zyskał. Już 24 lutego w rozmowie ze swym kijowskim odpowiednikiem, którego autokefalię zagwarantował, patriarcha potępił niesprowokowaną agresję Rosji na Ukrainę. Stanowisko to powtarzał wielokrotnie później publicznie. 2 marca w wywiadzie dla tureckiej mutacji CNN stwierdził: „Daliśmy niepodległy kościół niepodległemu krajowi… rozzłościliśmy naszych rosyjskich braci, ale Ukraina na to zasługiwała”. 20 marca powiedział w jednym w stambulskich kościołów: „Niestety, nasi współprawosławni najeźdźcy Ukrainy, państwa niepodległego i suwerennego, wydają się dążyć do kompletnego upokorzenia swych dumnych, lojalnych ukraińskich braci, walczących heroicznie i poświęcających się dla wolności”. Dzisiaj tak samo jednoznaczne wypowiedzi można było usłyszeć w Warszawie. Niech więc puentą będzie wystąpienie patriarchy w pałacu prezydenckim, adresowane do polskiej pary prezydenckiej. Jest warte przeczytania w całości, i to z wielu powodów.

Patriarcha Bartłomiej oraz prezydent Andrzej Duda wraz z małżonką (fot. Kancelaria Prezydenta)

Wystąpienie patriarchy Bartłomieja w Warszawie

„Wasza Ekscelencjo, Jest dla mnie wielką radością możliwość osobistego spotkania Was i Pierwszej Damy Rzeczypospolitej, niemal po roku od Waszej wizyty w stolicy Kościoła Konstantynopolitańskiego na Fanarze. Jednak moja obecna wizyta nie odbywa się ani z radosnej, ani świątecznej okazji. Wyłączną swoją uwagę poświęcam w tych dniach okazaniu solidarności i wspólnej modlitwie z milionami uchodźców, siłą wypędzonych z powodu trwającej nieuzasadnionej i niedającej się usprawiedliwić agresji jak i potwornej i kosztownej przemocy spowodowanej przez Rosję względem ich suwerennej ojczyzny, Ukrainy.Jestem tu, by spotkać część z wielu uchodźców i zachęcać tych, którzy pokazują najważniejszą chrześcijańską cnotę miłości względem sąsiada i miłosierdzia względem każdego obcego, w którym jesteśmy wezwani do doświadczania i witania samego Chrystusa.Chciałbym, Panie Prezydencie, przede wszystkim podkreślić moją osobistą wdzięczność, i zwłaszcza uznanie wiernych prawosławnych, a w istocie podziw wszystkich uczciwych istot ludzkich – za hojną i współczującą gościnność Waszego historycznego i wspaniałego narodu wobec tych, którzy zmuszeni byli uciekać z Ukrainy. Polacy rozumieją bardzo dobrze, co znaczy cierpieć z powodu wojny. Nade wszystko jednak, obywatele polscy szanują dary wolności: wolności słowa, wolności kształcenia, wolności ekonomicznych, wolności kultu, wolności życia.Proszę przyjąć zapewnienie, że cały świat patrzył jak Polska i inne pobliskie narody naszego świętego kontynentu zwyczajnie otworzyły granice swych krajów i głębię swoich serc, aby przyjąć i pocieszyć kobiety i dzieci, starców i młodzież bez opieki, a nawet zwierzęta. Nie umieściliście Waszych uchodzących sąsiadów w namiotach i obozach, przyjęliście ich w miejscach zamieszania i pokojach waszych domów.Wszyscy oni przeżywają traumy związane z przeszłością i lęki o przyszłość. Wszyscy oni potrzebują naszego wsparcia i współtowarzyszenia, naszej opieki i dodania odwagi. Wszyscy wystawieni są na głód i bezdomność, ale też wyzysk i handel ludźmi. W samym środku tego niewiarygodnego i nieakceptowalnego kryzysu, państwo i społeczeństwo polskie wybijają się jako model uczciwości, filantropii i gościnności.Niech Bóg błogosławi obficie Wam wszystkim i Waszym ukochanym. Niechaj cała ludzkość uczy się i naśladuje Wasz niesamowity przykład. Tylko tak prawdziwa miłość i bezwarunkowa solidarność władna jest pokonać każde, jakiekolwiek zło i mrok naszego świata.Raz, jeszcze, Wasza Ekscelencjo i Pani Prezydentowo, dziękuję Wam za Wasze ciepłe przyjęcie!”

Jeślibym gdzieś w tym wszystkim szukał Bizancjum, to w postawie i postępowaniu patriarchy Bartłomieja, a nie w rosyjskim imperializmie, który przez celową dekorację i ideologiczne przejęcie od nowożytności pod bizantyńskość szpetnie się podszył. A ludzie uwierzyli.

Autor tekstu jest historykiem, bizantynistą i wykładowcą Uniwersytetu Łódzkiego.

Zobacz też:

ARTYKUŁY POWIĄZANE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

NajNOWsze

NajPOPULARNIEJsze