
Kanclerz Niemiec oskarżył w środę Rosję o blokowanie dostawy turbiny potrzebnej do utrzymania przepływu gazu przez gazociąg Nord Stream 1 do Europy. Olaf Scholz w pojawił się w środę w Mülheim, gdzie firma Siemens produkuje wspomniane elementy. Stojąc obok turbiny, Scholz podkreślał, że nie było żadnych przeszkód, by przekazać ją operatorom gazociągu i tym samym wznowić przepływ surowca do Europy. – Przekazanie brakującej jednostki do Rosji było naprawdę łatwe – dodał niemiecki kanclerz.
Olaf Scholz: decyzja o zmniejszeniu dostaw przez Nord Stream 1 jest polityczna
– Urządzenie było dostępne i działało. Nie ma powodu, dla którego ta dostawa nie może się odbyć. Turbina otrzymała wszystkie zgody, które były potrzebne do eksportu z Niemiec do Rosji, powiedział. Operatorzy rurociągów musieli tylko powiedzieć, że chcą mieć turbinę i dostarczyć informacje celne niezbędne do transportu do Rosji – powiedział Scholz. Niemcy, które są w uzależnione od rosyjskiego gazu, w końcu zdały sobie sprawę, że decyzja Gazpromu o ograniczeniu dostaw jest polityczna.
Rosyjski gigant energetyczny początkowo obwinił Kanadę, gdzie serwisowano turbinę, o celowe opóźnienie transportu. Miało to być przyczyną początkowego zmniejszenia dostaw gazu przez gazociąg Nord Stream 1. Pod naciskiem Niemiec Kanada zrobiła wyjątek w sankcjach na Rosję i przekazała im turbinę, ale Rosjanie nie kwapią się, by ją odebrać. Władze Gazpromu, operatora Nord Stream, tłumaczą, że nie mogą odebrać urządzenia ze względu na brak odpowiedniej dokumentacji.
W międzyczasie rosyjski gigant energetyczny ograniczył przesył surowca do Niemiec do zaledwie 20 proc. normalnej przepustowości. Gazprom wstrzymał pracę jednej z dwóch ostatnich działających turbin tłumacząc obawą o „stan techniczny silnika”. Środowa konferencja prasowa w zakładzie Siemensa może być sygnałem końcem polityki ustępstw wobec Kremla, którą do tej pory prowadziły Niemcy. Opóźnianie dostaw broni na Ukrainę i blokowanie sankcji miało im zagwarantować tani gaz z Rosji.
Niemiecki atom nie zostanie wygaszony? „To ma sens”
Jak widać, nic takiego się nie stało, a Niemcy zaczynają się powoli orientować, że nie ma co liczyć na to, że Rosja dotrzyma słowa i nie będzie próbowała wywierać na nie presji, jeśli ma taką możliwość. Rząd w Berlinie zapewnia, że pracuje nad uniezależnieniem się od importu rosyjskiej energii już od czasu inwazji Rosji na Ukrainę w lutym, ale podjęte do tej pory decyzje miały daleki horyzont czasowy. W kwietniu ogłoszono, że dopiero od 2023 końca roku zostanie wygaszony import ropy.
Teraz, gdy Niemcy w końcu uświadamiają sobie się, że to Władimir Putin, a nie ich rząd zdecyduje o odejściu od rosyjskiego gazu, wraca dyskusja o rezygnacji z elektrowni atomowych. Kanclerz Olaf Scholz do niedawna był w tym aspekcie nieugięty, ale ostatnio wydaje się zmieniać zdanie. W Mülheim przyznał, że utrzymanie pracy pozostałych trzech niemieckich elektrowni jądrowych, pomimo planowanego od dawna wstrzymania ich pracy pod koniec roku „może mieć sens”.
Polecamy:
- Jeśli Niemcy nie chcą atomu, to niech Polska wydzierżawi ich elektrownie
- Unia oficjalnie rekomenduje politykę przykręcania kurka. „19 stopni”
– Ostatnie trzy jednostki są istotne wyłącznie dla produkcji energii elektrycznej, odpowiadają za jej niewielką część. Niemniej, sensownym jest utrzymanie ich przy pracy – powiedział Scholz. Rząd zapowiedział, że przed podjęciem ostatecznej decyzji o wygaszeniu elektrowni (miało się to stać do końca roku) poczeka na wynik nowego „stress testu” krajowej sieci elektrycznej. W sprawie atomu podzielona jest koalicja rządząca, chociaż nawet Zieloni powoli łagodzą swoje restrykcyjne stanowisko.
Czytaj też: