Kasia Babis to rysowniczka i autorka komiksów, która zdobyła popularność na YouTube cyklem o „dziadach polskiej fantastyki”. W swoich filmach brała NA TAPET kolejne książki popularnych autorów takich jak Jacek Piekara czy Andrzej Pilipiuk i wytykała im groteskowy seksizm i zwyczajnie słaby warsztat. Sam złapałem się na tym, że słynną „Achaję” Andrzeja Ziemiańskiego czytałem jako czternastolatek, ale chyba nie chciałbym robić tego nigdy więcej.
Dobór tematów u Kasi Babis był dość eklektyczny. Po „dziadach” przyszła kolej na filmy o polskich reality-show, pato-gastronomii czy dziwnych trendach na Tik-Toku. Kontent nie był więc przesadnie polityczny, a o „lewicowości” programu decydowały raczej osobiste poglądy Babis, niż tematyka. Warto wspomnieć, że była ona też członkinią partii Razem, a nawet dostała się do rady krajowej tej organizacji, ale ten temat nigdy nie był poruszany w jej filmach. Ostatecznie Babis – jak bardzo wielu członków Razem, którzy dołączyli do partii wkrótce po jej założeniu – rzuciła legitymacją partyjną w 2018 roku.
Masz pracować, ale za darmo
Dojdźmy do sedna, czyli do inby o reklamę Zalando. Na kilkunastosekundowym nagraniu widać, jak Kasia śpiewa piosenkę ze swoją mamą, a w opisie zachęca fanów do tego, by też zrobili coś po raz pierwszy. Cóż, efekt apelu był odwrotny do założonego.Fani Kasi gremialnie uznali, że ta się sprzedała, podpisując kontrakt z marką, która „zarabia na fast-fashion” i „łamie prawa pracownicze”. Można wręcz powiedzieć, że ją scancelowali, bo yotuberka ogłosiła zawieszenie swojej działalności.
Nim przejdziemy do tego, ile prawdy jest w oskarżeniach kierowanych wobec Zalando (a trochę jest), to warto przyjrzeć się ogólnym efektem nagonki na Babis. Lewicowy youtube w Polsce praktycznie nie istnieje. Jeśli nie liczyć występów Janka Śpiewaka, który jednak youtuberem nie jest, to trudno mi wskazać kogokolwiek z tego środowiska, kto mocniej by się przebił w tym medium.
Większości aktywistów wejście do youtubowej rzeczywistości idzie jak po grudzie. Wystarczy spojrzeć na takiego Barta Staszewskiego, jego zasięgi na Facebooku (ponad 52 tys. obserwujących) są bez porównania większe z tymi z YouTube (raptem 2 tys. subskrypcji). Swojej Contrapoints polska lewica jeszcze długo się nie dorobi, choć zdaje się, że Babis była na najlepszej drodze do tego sukcesu. Obecny wylew hejtu prawdopodobnie zablokował taką możliwość.
Aby gromadzić publiczność, nagrywać filmy, mieć lepszy sprzęt, wysypiać się i generalnie mieć jakiekolwiek korzyści z życia, potrzebne są pieniądze. Tym, którzy próbowali coś robić na polskim YouTube, nie trzeba mówić, że monetyzacja z automatycznie wgrywanych reklam jest beznadziejna i pozostawia wiele do życzenia, w porównaniu ze stawkami, którym koncern oferuje twórcom mieszkającym na Zachodzie. Zostają więc współprace.
Zdziwiłem się oglądając ostatnio swój ulubiony talk-show sportowy FootTrack, gdy zobaczyłem, że odcinek sponsorowany jest przez KFC, czyli sieć nie mającą zbyt wiele wspólnego ze zdrowym jedzeniem i sportowym trybem życia. Na czymś jednak zarabiać trzeba, a jak się okazało w komentarzach, absolutnie nikt nie miał o to do twórców pretensji.
Witajcie w zamku wampirów
Dlaczego coś, co doprowadza lewicowców do białej gorączki, w innym środowisku przechodzi bez echa? Myślę, że odpowiedzialna jest za to ich samoidentyfikacja jako osób, które posiadły jakąś „nadwiedzę” o działaniu świata, przez co są atakowani przez „normików”. Prawdopodobnie – gdy ja oglądałem Kasię Babis dla rozrywki i nie miałem od niej żadnych oczekiwań – oni liczyli na to, że przedstawi poglądy zbliżone do nich, tak żeby mogli poczuć się raźniej.
To sekciarski mechanizm, który sprawia, że każdy, kto nie przedstawia całościowej i spójnej lewicowej wizji świata, automatycznie jest wykluczany. Pisał o tym w 2013 roku popularny eseista Mark Fisher w swoim tekście zatytułowanym „Ucieczka z zamku wampirów”. Autor „Realizmu kapitalistycznego” był przerażony, gdy zobaczył, jak wyglądają dyskusje na lewicowym Twitterze i jak niewiele trzeba, żeby zostać przez to środowisko „scancelowanym”. „Jedynym sposobem na uniknięcie strumienia obelg jest pozostanie na pozycji bezczynnego marginesu” – zauważył.
To cytat, który powinien być solą w oku dla oskarżających Babis. Przez swoje moralne wzmożenie marnują szansę na to, by lewicowe poglądy dotarły do naprawdę szerokiego grona odbiorców. Obawiam się jednak, że główną ideą „bezczynnego marginesu” nie jest propagowanie myśli, a raczej siedzenie w wąskim gronie oświeconych i nie dopuszczanie do niego żadnej herezji. Gdyby piszący komentarze pod reklamą z Babis połowę potrzebnej do tego energii przeznaczyli na propagowanie takiego hasła jak „autobus w każdej gminie, kolej w każdym powiecie” to świat byłby lepszym miejscem.
Polecamy:
- Lewica może dużo, ale powinna zmienić lidera
- Maja Staśko z AgroUnią. Sojusz, o jakim wam się nie śniło
Zalando święte nie jest
Zalando na pewno nie jest najświętszą firmą na świecie. W 2014 roku niemiecka telewizja RTL ujawniła, że pracownicy są mobbowani, ich prawa są nieprzestrzegane, a jeśli ktoś się wobec wyzysku buntuje, to z miejsca zostaje zwolniony. Od tego czasu firma odmienia słowo „inkluzywność” przez wszystkie przypadki, a po skończeniu drugiej fali epidemii COVID-19 dała wszystkim pracownikom dodatkowy tydzień płatnego urlopu. Ewidentnie zakontraktowanie Babis wpisuje się w trend ocieplania wizerunku.
Niezależnie od tego, co myślimy o Zalando, absurdem jest sprowadzanie czyjegoś dorobku do kilkunastu sekund reklamy. Co będzie dalej? Ostracyzm za kupowanie rzeczy przez internet, korzystanie z paczkomatów, czy jedzenie awokado? Absurd nowej lewicowej ortodoksji polega na tym, że nawet najwierniejsi kapłani nie byliby w stanie sprostać jej wymaganiom.
Czytaj też: