Konflikt Armenia-Azerbejdżan. Co się wydarzyło w nocy?
Doszło do ostrzału miejscowości Sotk, Vardenis, Jermuk, Goris i Kapan – wszystkie znajdują się niedaleko dawnej granicy armeńsko-karabaskiej i we wszystkich miały stacjonować armeńskie wojska. Według nieoficjalnych informacji miało dojść także do starć piechoty na kilku odcinkach granicy. Siły azerskie nie weszły jednak w większej ilości na terytorium Armenii. Walki nie toczyły się w samym Górskim Karabachu, ani też po drugiej stronie, w prowincji Nachiczewan.
O 2:30 lokalnego czasu miało dojść do zawieszenia broni, które zostało już zresztą złamane, kolejne jest przewidziane o 9:00 i wydaje się, że sytuacja póki co nieco się uspokoiła. Nie można jednak wykluczyć, że pełnoskalowa azerska inwazja jest kwestią paru dni (albo paru godzin). Póki co oba kraje podały, że poniosły straty osobowe, urywają się też telefony wykonywane przez przywódców do Moskwy, Ankary i siedzib europejskich organizacji.
Górski Karabach w tej sytuacji można właściwie spisać na straty, bo wszystko wskazuje na to, że to quasipaństwo przejdzie wkrótce do historii. Pod koniec sierpnia wojska azerskie, przy pasywnej postawie stacjonujących tam rosyjskich „sił stabilizacyjnych”, przejęły kontrolę nad tzw. korytarzem laczińskim, który po pokoju z 2020 r. pozostawał jedyną lądową drogą łączącą Górski Karabach z Armenią. Zgodnie z tamtymi ustaleniami, do 2023 r. miała powstać alternatywna droga, która nie przebiegałaby przez samo miasto Laczin – do dziś jej jednak nie ma. W przypadku konfliktu zbrojnego Baku może po prostu odciąć zbuntowaną prowincję od zaopatrzenia i poczekać.
Czytaj także:
- Górski Karabach czy Arcach? O co walczą Azerbejdżan i Armenia
- Rosjanie zalewają Gruzję. Imigranci czy piąta kolumna?
Konflikt na Kaukazie. O co gra Azerbejdżan?
Co chce uzyskać Azerbejdżan? Likwidacja niezależnych od Baku struktur rządowych Górskiego Karabachu oraz uzyskanie lądowego połączenia do swojej zablokowanej prowincji Nachiczewan, która obecnie musi być zaopatrywana drogą powietrzną albo okrężną przez Iran. To pierwsze lada moment może stać się rzeczywistością, ale już to drugie wymagało uzyskania przebicia się przez płaskowyż położony w armeńskiej prowincji Sjunik. Kierunki nocnego ataku potwierdzałyby te plany, bo do walk nie doszło poza obszarami, kontrola nad którymi marzy się Azerom.
Błędna byłaby jednak ocena, że z uwagi na to, że azerski atak na Armenię – sojusznika Rosji – to otwarcie jakiegoś drugiego frontu przeciwko Rosji. Azerbejdżan, mimo silnego dozbrojenia od Turcji i kulturowej bliskości z tym krajem, także jednak pozostaje politycznie relatywnie blisko Moskwy. Rosja od lat stosuje na Kaukazie politykę „dziel i rządź”, a niewiele wydarza się tam bez jej zgody. Bez niej Azerbejdżan chociażby nie mógłby przejąć kontroli nad korytarzem laczińskim, w którym stacjonowały rosyjskie siły stabilizacyjne.
Być może zgoda na azerski atak została wyrażona na Kremlu, a celem Putina jest to, by Baku samo storpedowało porozumienie gazowe, zawarte w lipcu z UE (którego celem jest dwukrotne zwiększenie ilości eksportowanego gazu do 2027 r.). Ale poprawność tej hipotezy zweryfikuje dopiero to, jaką rolę odegra Rosja w nadchodzącymi konflikcie. Póki co rosyjskie wojska, które stacjonują na co dzień w armeńskiej bazie w Giumri, miały zostać postawione w stan gotowości, a Rosja deklaruje przywrócenie stabilności. Inna sprawa, czy to zrobili.
Być może też Azerbejdżan odważył się na grę solo (a raczej tylko ze wsparciem tureckim), widząc korzystną dla siebie koniunkturę. UE w obliczu konieczności uratowania gazowego dealu stanie po jego stronie, a Rosjanie nie mają możliwości na większą skalę zaangażować się w drugi konflikt zbrojny – szczególnie po ich klęsce pod Charkowem.
Polecamy: