
- Ukraińska armia może długo stawiać opór Rosjanom na lądzie, ale na wodzie i w powietrzu dysproporcja sił jest miażdżąca
- Amerykanie wspierają Kijów w przygotowaniach do rosyjskiej ofensywy, bo im większe straty będzie w nim ponosić Kreml, tym będzie mniej aktywny na innych polach
- W przededniu nowej zimnej wojny USA nie chcą, by Ukraina poszła w stronę autorytaryzmu
- Opanowana przez Rosję Ukraina to osłabienie europejskich sojuszników, skłonnych do kolejnych ustępstw na rzecz Putina
Trzeba zakładać, że potencjalne uderzenie tym razem nastąpi nie tylko ze strony tzw. Noworosji, ale także z północy. Ze względu na pomoc w utrzymaniu władzy po zeszłorocznych protestach, Alaksandr Łukaszenka ma ogromny dług wobec Władimira Putina, który musi spłacać. Dlaczego więc nie miałby udostępnić Rosjanom choćby lotnisk, z których ci mogliby podnosić swoje myśliwce?
Europa już nie taka bezbronna
Wojna w powietrzu i na wodzie to pięta achillesowa ukraińskiej armii. Ta od kilku lat wszystkie środki inwestowała w odparcie wozów pancernych, czołgów i generalnie wszystkiego, co może nadjechać ze wschodu. Właśnie: nadjechać, a nie przylecieć lub przypłynąć. W obu tych teatrach wojny przewaga sprzętu rosyjskiego nad… także rosyjskim sprzętem, ale wiekowym, jest gigantyczna. Pomoc z USA ma za zadanie zniwelować tę różnicę. Choć amerykańscy żołnierze nie znajdą się na polu walki, to dzielą się z Ukraińcami tym, co potrafią. W ten sposób donbaski konflikt zaczyna się zamieniać w klasyczną „proxy war”. Wojnę zastępczą toczoną między dwoma mocarstwami setki kilometrów od domu.
Choć agresja Rosji na Ukrainę w 2014 nie sprawiła, że to państwo magicznie znalazło się w NATO, a szanse Kijowa na wejście do Unii Europejskiej są dziś czysto iluzoryczne, to polityka bezpieczeństwa państw zjednoczonej Europy uległa zmianie. Zaczęto ignorować porozumienie między Rosją a NATO z 1997 roku, które zabraniało państwom Zachodu tworzenia trwałych instalacji wojskowych na wschodzie.
Dziś Amerykanie – choć nie jest to dla nich najważniejszy teatr działań – stacjonują w Polsce i Rumunii. Dodatkowo międzynarodowe grupy bojowe zostały rozlokowane w państwach bałtyckich. Jest jasnym, że każda kolejna agresja wywołana przez Rosję w regionie, będzie przesuwać kolejnych żołnierzy Sojuszu Północnoatlantyckiego na Wschód. W grę wchodzi też zastosowanie sankcji gospodarczych, w tym opcja atomowa, czyli wyłączenie Rosji z globalnego systemu bankowego.
Dlaczego Amerykanom zależy na Ukrainie?
Znawcy historii czytający powyższe akapity o zaangażowaniu wolnego świata w sprawy Kijowa, mogliby się uśmiechnąć. Dobrze wiemy, że wszystko to wygląda dobrze w teorii, aż do pierwszego wystrzału. Wtedy zazwyczaj siedzący w Londynie i Waszyngtonie dyplomaci gorączkowo dzwonią do Moskwy, godząc się na kolejne ustępstwa i rezygnując z wartości, z których nigdy nie mieli rezygnować.
Ale dla USA konflikt na Ukrainie jest istotny także z powodów pragmatycznych. Po pierwsze, pozwala utrzymywać uwagę Rosji w jednym punkcie, z dala od interesów gospodarczych USA. Zielone ludziki na Krymie to jednak zupełnie co innego niż zielone ludziki na Litwie. Pełne zaangażowanie Rosji w konflikt ukraiński sprawia, że Moskwa obniża swoje kolonialne aspiracje. Słabiej angażuje się w konflikty na Bliskim Wschodzie, nie mówiąc nawet o Afryce.

Nowa Zimna Wojna nadchodzi. USA nie chcą, by Ukraina wpadła w ręce wroga
Po drugie, w interesie USA jest wspieranie wszystkich demokracji, nawet tych słabych i przeżartych korupcją. W przededniu nowej zimnej wojny, jasnym staje się, że powstaną dwa nowe bloki państw. Tym razem nie będzie jednak różnił ich ustrój gospodarczy, a system sprawowania rządów. Dlatego gdyby na skutek konfliktu zbrojnego Ukraina pogrążyła się w chaosie, z którego wyłoniłby się nowy, autorytarny przywódca, byłby to punkt nie tylko dla Moskwy, ale także dla Pekinu, który najpewniej zyskałby nowego sojusznika w Europie.
Czytaj też:
- Wybory w Hongkongu. Tak Chiny przejmują półwysep
- Sąd w Rostowie potwierdził rosyjską obecność w Donbasie
Trzeci powód, to presja na Europie. Gdyby rosyjskie czołgi pojawiły się we Lwowie – choć oczywiście dziś to skrajnie nieprawdopodobny scenariusz – siła rosyjskiego lewara negocjacyjnego zostałaby wielokrotnie zwiększona. Warto sobie przypomnieć, jak szybko Francja i Włochy przełknęły zajęcie przez Rosję Donbasu. Do straszaka energetycznego, który Rosjanie skutecznie stosują w rozmowach z UE, mógłby zostać dołączony straszak wojskowy. Innymi słowy, jeśli nie zgodzicie się na nasze postanowienia, to nie będziemy studzić silników. Taki komunikat raczej nie podziała na szefów sztabów znających potencjał militarny Rosjan, ale może paraliżować społeczeństwa wyrażające swoją wolę przy urnach wyborczych.
Polecamy: