piątek, 19 kwietnia, 2024
Strona głównaKulturaMuzykaBoomer słucha Maty. "Myślałem, że istnieje tylko Pink Floyd"

Boomer słucha Maty. „Myślałem, że istnieje tylko Pink Floyd”

W moim przypadku określenie "boomer" jest trochę na wyrost, bo między mną a młodym Matczakiem występuje różnica zaledwie pięciu lat życia. Mimo to, w wieku, w którym jak sądzę znajduje się targetowany słuchacz Maty, należałem do grona wychowanych na Trójce. Serio uważałem, że w świecie muzyki istnieje tylko Pink Floyd, a potem długo długo nic. Ponadto kwestionowałem czasy, gdy sam słuchałem składanki rapsów z kaseciaka pod blokiem z kolegą na spółę.

Co by nie mówić, uzębienie wspaniałe

Patrząc po reakcji wielu moich rówieśników na twórczość syna popularnego prawnika, nie mówiąc już o reakcjach podstarzałych pisarzy, wydaje się, że nic nie jest tak dobrym papierkiem lakmusowym do badania dziur generacyjnych, jak rap młodego pokolenia. Co takiego nam imponuje w Macie, a co nas od niego odrzuca?

Nie jestem aż takim koneserem polskiego młodego czy też podziemnego rapu, by kojarzyć Matę z jego pierwszych muzycznych kroków, więc przyznam się, że o Michale usłyszałem, zresztą tak jak wy, po raz pierwszy wraz z premierą „Patointeligencji”. Utwór ten przebił się jak meteor do mainstreamowej świadomości, trafiając do banieczek informacyjnych, w których zazwyczaj taka muzyka nie gości. Polski komentariat internetowy zalała fala wypowiedzi od krytycznych (Magdalena Środa) po wręcz hołdujące niezmierzonemu talentowi (Magda Halber).

Niewątpliwie w podbiciu popularności utworu niebagatelne znaczenie miał też fakt, że ojciec młodego gniewnego okazał się być, o ironio, dyżurnym autorytetem do spraw obrony konstytucji z TVN. „Pierdolę mamę i tatę”, nawija Mata, a internauci załamują ręce albo chwalą. Jednak, jak się zdaje, niewielu komentatorów głównego nurtu przysiadło do tego, by rzetelnie przeanalizować tekst „Patointeligencji”. Przecież utwór, który można początkowo odebrać jako protest song przeciwko pełnemu hipokryzji konserwatywnemu, „dorosłemu” establishmentowi, w połowie zupełnie odwraca wektor na strzałce ironii.

„Mój ziomo pedofil, mój ziomo nekrofil, mój ziom intelektualista” – ta hiperbola powinna być uznana za punkt przełomowy utworu, od którego trudno dalej traktować go serio. Tak, tak, wszyscy wiemy, że to się zdarza w gimnazjach, wszyscy ćpają i uprawiają seks, może przydałoby się wojsko gówniarzerii, powie komentator niechętny. Wow, ale on jest odważny, potrafi powiedzieć jak jest naprawdę, nie owija w bawełnę, odetnie się fan Maty.

Tymczasem sam młody twórca w „Patointeligencji” po prostu sobie robi ze słuchacza jaja, ku przekorze jednego i drugiego. Cokolwiek nie zrobią młodzi, starzy będą na nich narzekać. Już Arystoteles kwękał, jak to nie podoba mu się lenistwo młodzieży – nieważne, czy będą wciągać kreski w bawełnianych sweterkach, czy też nie. Taką interpretację potwierdza poniekąd sam autor w późniejszej „Patoreakcji”. Traktowanie tego tekstu jako reportażu po prostu się nie broni.

A tata Maty to w końcu, jak wiadomo, jego najlepszy przyjaciel. Chwilami nawet za dobry – szopka związana z wydaną przez Marcina Matczaka książką „Jak wychować rapera” osiągnęła wyżyny niesmaku. Kto tu się na kim próbuje promować? Z jednej strony, każdy chciałby mieć takie wsparcie w rodzicu, z drugiej, no kurwa, przesada.

Szczególnie już żenująca dyskusja odbyła się pomiędzy ekspertem od konstytucji a przebrzmiałym dawno poetą Jackiem Podsiadłą, który to na łamach Tygodnika Powszechnego zdecydował się udowodnić światu, że dawno przestał za nim nadążać. Eks-kontestator, który napisał kiedyś w jednym z wierszy, że marzy, by „być wałkiem do ciasta, szafą, małżonkiem, śrubokrętem, dziennikiem telewizyjnym, czymś, co się nie buntuje”, zaatakował Matę za zbytnią wulgaryzację języka, a jego starego za interpretację „Schodków” jako hymnu o wolności. Interpretację – warto dodać – kuriozalną. W żadnym z tekstów Mata nie krzyczy tak głośno: „mam 19 lat, patrzcie na mnie!” jak właśnie wtedy gdy mówi: „jebane młotki, oddajcie nasze schodki”. Ponadto czy „Schodki” to pochwała czystej wolności? Jeśli tak, to być może nie takiej, jak wyobrażali to sobie zalegający u Marcina Matczaka na półkach liberalni myśliciele, ale bardziej zbliża się ona do wyobrażeń tysięcy dzieciaków, które wyszły rok temu na Strajki Kobiet? Ale Podsiadło w swoim ataku wydaje się być głównie sfrustrowany tym, że ich nie bolą rano tak plecy, jak jego.

„Jutro na koncert zagram, wypłatę dostanę/Będzie na nowe nagranie, zapłacę czynsz za mieszkanie/Dziwisz się? Nasza praca to rymy i bity/Kupujcie polskie rap płyty” (Grammatik – Friko). Kupuj, bo inaczej oni zrobią to za ciebie.

Szkoda w tym wszystkim, że fonograficzny debiut Maty „100 dni do matury” razi brakiem sensownej wizji na siebie i jednak niedopracowanymi umiejętnościami młodego rapera. Sprawia też wrażenie, jak gdyby wytwórnia postanowiła jak najszybciej skapitalizować sukces i wycisnąć cały album w miesiąc. Mata powtarza zgrane milion razy nostalgiczne klisze, nawija o tęsknocie za leżakowaniem i opowiada suchary, które widziałem piętnaście lat temu na demotywatorach.

W „Żółtych flamastrach i grubych katechetkach” dokonuje swojej próbki teodycei, co pokazuje, że wrażliwości mu jednak nie brakuje, natomiast efekt końcowy nie wypada dobrze (choć tu Mata ma pecha, bo moim punktem odniesienia jest to, co wyczynił Joka w „Mojej obawie” Kalibra 44 – też w wieku 19 lat!). Wrzucanie na płytę jakichś gniotów w rodzaju śpiewania „Hallelujah” na jasełkach to nieśmieszny żart, rozpychający bez powodu płytę do ponad godzinny. Mata technicznie wypada dosyć miałko, gubi się w niektórych bitach, inne rozciąga wciskając w zdania zbędne zaimki.

Niemniej jednak okazuje się, że Mata płytą trafił w sedno swojego targetu. Ktoś refleksyjny włączy sobie „Patointeligencję”, a ktoś rozrywkowy kawałek typu „Schodki” albo „Gombao 33”. Oczywiście hardkorowe środowisko hip-hopowe odrzuciło Matę jako pizdę w rurkach z bogatego domu, ale nie ma to żadnego znaczenia w kontekście sprzedażowym (a raczej odsłuchowym na streamingach). Mata stał się drugim Polakiem, który przebił w serwisie barierę dwóch milionów słuchaczy w ciągu miesiąca. Pierwszym był… Fryderyk Chopin.

Po odebraniu dwóch Fryderyków za fonograficzny debiut roku i hip-hopowy album roku osiągnął tym samym taki poziom popularności, że naprawdę może robić już, co chce. Wątpię, czy będzie dobrym raperem, skoro do współpracy nad nowymi trackami zaprasza tak mało lotnych gości jak Quebonafide i Malika Montany – słynących z tego, że kompletnie nie mają nic do powiedzenia. Wrodzone umiejętności biznesowe to jednak coś, co naprawdę łączy ojca i syna Matczaków i akurat tego im nie można odmówić. Przyzwyczajmy się lepiej do tego, że będziemy odpędzać jednego, gdy drugi będzie nam w tym czasie wyskakiwać z lodówki. A dzięki nim obu chyba jeszcze nigdy nad Wisłą tak wielu nie dyskutowało o rapie.

Bartłomiej Król
Bartłomiej Król
Prawnik, publicysta, redaktor. Na TrueStory pisze głównie o polityce zagranicznej i kulturze, chociaż nie zamierza się w czymkolwiek ograniczać.
ARTYKUŁY POWIĄZANE

1 KOMENTARZ

  1. Bardzo ciężko się czyta ten artykuł. Głównie ze względu na to, że ma Pan zamkniętą głowę i zerowe pojęcie o aktualnej scenie rapowej (co dobitnie potwierdziła tylko pańska opinia o Quebonafide).
    Analiza Patointeligencji jest kompletnie nietrafiona i chyba musi Pan przestudiować tekst jeszcze raz jeżeli drugą część utworu traktuje Pan jako „robienie sobie jaj”.
    Użycie kilku trudniejszych słów, o których istnieniu nie mają pojęcia młodsi słuchacze Maty, nie powoduje, że ten artykuł jest dobry.
    I proszę mi wskazać to „hardkorowe środowisko hip-hopowe odrzuciło Matę jako pizdę w rurkach z bogatego domu”, bo nie mam pojęcia o kim Pan pisze i gdzie takie głosy się pojawiły?

Skomentuj BartPN Anuluj odpowiedź

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

NajNOWsze

NajPOPULARNIEJsze