
Albania już w pierwszym meczu była od Polski wyraźnie lepsza. Kto zerknął tej chwili na wynik spotkania z początku września, może pukać się w głowę – przecież wygraliśmy 4:1. Jeśli jednak ktoś ten mecz w całości oglądał, to zgodzi się, że wynik zupełnie nie odzwierciedla tego, co działo się na boisku.
Polska – Albania. Mecz, który się nie zdarza
Polacy powinni cieszyć się wtedy z remisu, nie powinniśmy też mieć pretensji o porażkę jedną-dwiema bramkami. Albania oddała w tym meczu dwa razy więcej strzałów na naszą bramkę, miała więcej podań i większe posiadanie piłki. Dominowała w środku pola, co chwilę rozrywała naszych powolnych obrońców prostopadłymi podaniami, powinna dostać rzut karny za faul Glika na Manaju 65 minucie.
Biało-czerwoni zaliczyli cztery strzały na bramkę, po których padły cztery gole. Przez ponad dwie dekady obejrzałem setki meczów, przejrzałem tysiące skrótów, relacji i statystyk i – proszę mi wierzyć – nie spotkałem się z czymś takim. Jeden strzał, jeden gol – to się zdarza. Dwa strzały, dwa gole – to jak bramka zdobyta z połowy boiska. Trzy strzały, trzy gole – to dzieje się mniej więcej równie często, co wbicie piłki od golfa do dołka za pierwszym uderzeniem. Cztery bramki, cztery gole – to się po prostu nie zdarza (a jeszcze Lewandowski strzelił piątego, który nie został uznany).
Trybuny w Tiranie zapłoną
Nie dość, że Albańczycy będą mieli za sobą trybuny pełne fanatycznych kibiców, to jeszcze będą pałać żądzą rewanżu za nieprawdopodobny mecz w Warszawie. O tym, że nie jest to drużyna, której przypadkowo coś się udało lub nie, świadczą ich wyniki z meczów z Węgrami. Zespół, który zrobił furorę na Mistrzostwach Europy, dwukrotnie poległ 0:1. My cudem zremisowaliśmy 3:3 i właśnie te dwa stracone punkty sprawiają, że Albania wyprzedza nas w grupie I.
Gospodarze będą żądni zemsty, podbudowani ostatnim zwycięstwem i świadomi szansy, jaką będzie pokonanie Polski i praktyczne zapewnienie sobie udziału w barażach o udział w Mistrzostwach Świata. A Biało-czerwoni? Wygrali co prawda w sobotę z San Marino, ale oglądanie tego spotkania długimi momentami było po prostu męczarnią. Dość powiedzieć, że najlepiej oceniany Polak Przemysław Płacheta był równie daremny, co meczu Euro ze Szwecją – zaliczył 18 dośrodkowań, z czego tylko połowa trafiła do kolegów, a tylko jedno zostało zamienione na bramkę.
Polska ma problemy. Lewandowski stracił impet
Polacy dalej nie potrafią dobrze funkcjonować w ustawieniu preferowanym przez Paulo Sousę. Kuleje krycie i organizacja gry defensywnej, co przełożyło się w tych eliminacjach tylko na dwa mecze bez straty bramki – z San Marino właśnie (w drugim meczu ten rywal strzelił nam swoją jedyną bramkę w eliminacjach). Lepiej wygląda strzelanie bramek, ale w Tiranie może być z tym problem. O ile Robert Lewandowski na początku sezonu był w kosmicznej dyspozycji, o tyle obecnie notuje spadek formy.
Czytaj też:
- Liga Mistrzów bez Polaków. Tak źle nie było od dawna
- Paulo Sousa na Żylecie. Dlaczego selekcjoner nie ma czego szukać w polskiej lidze?
Kapitan reprezentacji Polski nie strzelił gola ani w ostatnim meczu kadry, ani w ostatnim spotkaniu ligowym. Czy na pojedynek w Tiranie wyjdzie głodny bramek i tym samym dodatkowo zmotywowany? Pamiętajmy, że mimo wszystko Lewandowski nie jest maszyną i ma prawo mieć gorsze chwile. A chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć, jaki procent wartości zespołu stanowi nasz kapitan. Czy ktoś będzie w stanie zdjąć z niego część presji i wziąć odpowiedzialność za wynik? W dobrej formie pozostaje grający za oceanem Adam Buksa, a coraz większą jakość w kadrze pokazuje Jakub Moder. Kolejne minuty bez gola Lewandowskiego będą dla nich prawdziwym testem.
Choć sporo wskazuje, że na Albanii połamiemy sobie zęby, trzeba pamiętać, że połowa października to z reguły świetny moment dla Polaków. W 2014 roku ograliśmy o tej porze Niemców, a kilka lat wcześniej – Portugalię. Drużyna Sousy na taki mecz – kamień milowy wciąż czeka. Czy będzie musiała czekać do kolejnych eliminacji? Obawiam się, że tak.
Polecamy: